niedziela, 30 czerwca 2019

Syriusz i Lily 13

Potter i Lockhart na zmianę powtarzali swoje ruchy. Mimo lekkiej kontuzji szukający Ravenclaw'u dalej brał udział w wyścigu po Złoty Znicz. Gregory miał z powrotem zanurkować, gdy zauważył złoty blask na środku boiska. Czym prędzej popędził w te stronę. Zauważył, że Potter musiał to przeoczyć, bo poleciał własnie w stronę obręczy swojej drużyny. Lockhart uśmiechnął się do siebie. Pójdzie mu o wiele łatwiej niż myślał. Nagle jego zloty blask zaczął pikować w dół z zawrotną prędkością. Poleciał za nim. Potter dalej nic nie zauważył, mimo wrzasków komentatora. Już wyciągnął rękę po ów złoty blask, gdy jego ręka zacisnęła się na małym krążku, nie piłeczce. Otworzył dłoń i zdębiał. Trzymał w ręku złoto leprokonusów. Obrócił głowę dokładnie w tym momencie, w którym ręka Jamesa zacisnęła się na zniczu.

-Taaaaak! James Potter użył Zagrywki Waterfighta! Osy z Wimbourne muszą być dumne z Jamesa Potter'a! To jest dopiero trzeci zarejestrowany przypadek wykonania tej zagrywki podczas meczu! Mecz wygrany przez Gryffindor 580 do 280! Niewiarygodna przewaga! Czerwoni zostają liderem w tabeli z trzysta-punktową przewagą! Trudno będzie ich przebić po tak owocnym meczu! To była sromotna porażka dla Krukonów. Noo, Gregory, nie popisałeś się. Ale żeby kasę łapać? Aż tak biedny to ty chyba nie jesteś...- Dalsze relacje zostały przerwane przez szum w mikrofonie wywołany szarpaniną pomiędzy Davidem a McGonagall.

Drużyna Lwów z triumfem na twarzach wylądowała na trawie. Jimmy został uniesiony na barkach pałkarzy i wsłuchiwał się w tłum wiwatujący na jego cześć. Matt stał oparty o miotłę czekając na Andree, jednocześnie porozumiewawczo mrugając w stronę Syriusza. Zanim Andy przybiegła, pojął aluzję i uśmiechnął się do niego półgębkiem, jednocześnie ofiarowując lekkiego całusa w usta swej ukochanej. Nie minęła minuta a całe boisko zamarło. Powodem była Andrea, a raczej to, co zrobiła. Andy podbiegła do Mateusza, wskoczyła mu w ramiona i wpiła mu się namiętnie w usta. Od tych emocji aż zakręciło mu się w głowie, a jaki elektryzujący dreszcz przeszedł mu po kręgosłupie! Nie zwrócili uwagi na to, że całe boisko zamarło, oglądając ich występ. Dla nich, ci ludzie zniknęli. Liczyli się tylko ich dwoje, razem, w tej chwili. Całowali się z niemałym pożądaniem, aż do utraty tchu. Jednocześnie zaprzestali, by móc nabrać powietrza. Popatrzyli po sobie. Blondyneczka miała słodko zarumienione policzki, a oczy blondyna były zamglone i błyszczały nieodgadnionym blaskiem.

Rozejrzeli się wokół. Uśmiechnięci, trochę zawstydzeni popatrzyli po znajomych ,szczerzących się do nich twarzach. Tłum zawrzał od okrzyków, gratulacji, sprośnych piosenek i oklasków. Mateusz spojrzał jeszcze raz na ta słodką buźkę Andrei. Wreszcie mógł się wykazać jako chłopak. Zawsze tak bardzo marzył, by zdobyć wyśnioną dziewczynę i już na zawsze ją chronić, tulić i po prostu być, na dobre i na złe.. Ale przecież to tylko zakład... Uśmiechnął się do niej słodko i cmoknął w policzek, by następnie wziąć zaskoczoną dziewczynę na ręce i pobiec w kierunku zamku przy akompaniamencie dźwięcznego śmiechu uczniów, oburzonych sapnięć nauczycieli i fanek Mateusza oraz uśmiechu dyrektora, który właśnie zaczął tyradę pod tytułem "Miłość to najsilniejsza magia". James jakoś nie szczególnie miał ochotę przyłączać się do żadnej z grup, więc posłał blondasowi tylko oburzone spojrzenie. Ten wcale się tym nie przejmował. Teraz chciał dostać się do wieży, by wziąć prysznic. Nie czuł się świeżo, ale skoro tak się założyli, to trzeba by stwarzać pozory...

Dla kontrastu, Syriusz ostatni dowlókł się pod prysznice. Był wymęczony. Ścigający mają bardzo ważną pozycję, a tak rzadko są doceniani. Ciepła woda spływająca z prysznicowej słuchawki tak delikatnie pieściła jego spięte, obolałe mięśnie. Tyle razy co dziś tłuczkiem po plecach dawno nie dostał. Był po prostu padnięty. Jeszcze Lily i te jej humorki z rana. Jaką on miał nadzieję, że Rudasek wybaczy mu, że od razu pójdzie spać. Wszystkie treningi, godziny wymuszonej przez Evans nauki i dzisiejszy mecz skumulowały się w jedno wielkie zmęczenie i nic na to nie mógł poradzić. Owinął się ręcznikiem w pasie, a przechodząc obok Jimma został, można określić, zbarowany. Nie przejmował się tym. Po morderczych treningach nabrał krzepy i teraz jest lepiej zbudowany niż ten rogaty worek pcheł. Uśmiechnął się do siebie, notując, by przy następnej ich kłótni wspomnieć to wyzwisko. I nie, wcale nie było mu dobrze z tym, że wyzywa swojego byłego przybranego brata, ale cóż, miłość nie wybiera, ale to ona wybrała jego.

Lily dzielnie czekała na Black'a przed Gryfońską szatnią. Szczerze mówiąc, w tym momencie najlepiej zgarnęłaby Andy i zaczęła wypytywać o co chodzi, ale jak widać, nie mogła. Gdy w pełni ubrany Łapcio wychodził z pomieszczenia wciąż pełnego od przepoconych graczy quidditcha, jasna, szkolna sówka wylądowała jej na ramieniu ze zwykłym papierem przyczepionym do łapki. Odwiązała wiadomości z domu niecierpliwie i aż zachłysnęła się wieściami. Łzy samoistnie poczęły napływać jej do oczu, świat zewnętrzny przestał istnieć. Nie słyszała jak jej kochany ją woła, nie czuła szarpnięć ramieniem, jedyne, co zarejestrowała, to wysuwający się papier z jej trzęsącej się dłoni i jej ciało osuwające się na ziemię w zastraszającym tempie. Syri złapał nieprzytomną ukochaną w pasie i umieszczając ją na wyczarowanych noszach zabrał ją do skrzydła szpitalnego, w ręce wciąż dzierżąc ten przeklęty papier, którego treści jeszcze nie znał. Żałował, że postanowił sprawdzić zawartość.


Kochana Lily!

Mam bardzo, ale to bardzo złe wieści. Proszę cię tylko, byś była silna. To dla nas wszystkich szok, a twoja siostra już straciła szansę, by pogodzić się z tym, że ma w rodzinę czarownice.

Wczoraj wieczorem jak twój tatuś wracał z pracy został zaatakowany przez tych Śmieciopożeraczy, czy jak im tam. Nie przeżył. Porwali go, torturowali i potem uśmiercili tą... Kawabrą... czy jakoś... Wiem, bo miałam rozpoznawać jego zwłoki w waszym ministerstwie. Dalej nie mogę znieść myśli, że już nigdy się przy nim nie obudzę. Tęsknie za nim.

Kotku, nie obwiniaj się. Zapewne nawet jakbyś nie miała w sobie magii też by na nas trafiło. Twoja siostra zarzeka się, że magia to same okropieństwa i nie chce cię widzieć w domu.Czasami żałuję, że przepisałam mieszkanie na nią. Pamiętaj, to nie twoja wina.

Kocham cię mocno,

Twoja Mama xoxo



To było za wiele. Oczy wywróciły mu się w głąb czaszki a on sam stracił świadomość.

~~~~~~

Mateusz wbiegł do holu i postawił Andre'ę na nogach. Odetchnął głęboko i skierował się na schody. Dziewczyna patrzyła na niego jak na idiotę.

-A ty myślisz, że gdzie idziesz?

-Eeeeee... Pod prysznic? No wieesz, ten mecz mnie wymęczył. W dodatku przepuściłem dwadzieścia osiem goli. James mi nie daruję, więc chcę odpocząć póki mogę. Czemu pytasz?

-No nie wiem. Porywasz mnie na rękach z boiska, by odstawić w szkole i bez żadnego słowa sobie pójść... Czy my nie mieliśmy być przypadkiem parą?!- krzyknęła. Popatrzył na nią uważnie, podszedł do niej i namiętnie pocałował.


-Słuchaj słoneczko. Jestem padnięty i śmierdzę. Idę pod prysznic, jak chcesz, dołącz. Lecę- cmoknął ją w policzek.-Teraz lepiej?-zapytał, uciekając w stronę wieży. Stała przez chwile jak spetryfikowana, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Moment zajęło jej przeanalizowanie tego, co się właśnie zdało, a gdy informacja do niej dotarła zaczerwieniła się z wściekłości. Już ja mu dam... Pomyślała mściwie, idąc po schodach. Będąc na drugim piętrze prawie została potrącona przez jakiegoś czarnowłosego chłopaka z niewidzialnymi noszami. Przytrzymała się ściany i fuknęła na niego. Wznowiła swoją trasę, po chwili dochodząc do obrazu Grubej Damy.

-Jeden za wszystkich- wyrecytowała, a przejście otworzyło się przed nią. Skręciła na schody prowadzące do sypialni Matt'a i bez pukania weszła. Jej błąd. Chłopak właśnie stał w samych bokserkach przy swoim łóżku najwyraźniej szukając ciuchów na przebranie. Gdy ją dostrzegł, zamarł na chwilę, by zaraz uśmiechnąć się diabelsko.

-Jednak nie mogłaś mi się oprzeć- spojrzał sugestywnie na swoją odsłoniętą klatę. Dziewczyna zaczerwieniła się lekko, ale nie odpowiedziała. Podeszła do niego i wpiła się w jego usta z pasją, o którą nikt by jej nie podejrzewał. Nie miała doświadczenia w całowaniu, to szło łatwo wyczuć, ale za to nadrabiała chęciami i namiętnością, jaką wkładała w pocałunek.

-Cóż... Sam mi zaproponowałeś, żebym do ciebie dołączyła...- szepnęła  w jego usta, odsuwając się od niego. Spojrzała mu w oczy i powolnymi ruchami pozbawiała się ubrań, zostając w samej koronkowej bieliźnie. Oczy blondyna rozszerzyły się niewyobrażalnie na ten cudowny widok. Przyciągnął ją do siebie i wziął na ręce, by od razu udać się z nią do łazienki. Zamknął drzwi i przy okazji ją wyciszył, cały czas obejmując dziewczynę w talii. Podeszli do kabiny, gdzie dziewczyna oderwała się od niego i szybkim ruchem opuściła mu bieliznę do kostek, w tym samym czasie pozwalając mu zająć się jej stanikiem.

Gdy już oboje zostali pozbawieni ostatnich części ubrań, chłopak przycisnął do siebie dziewczynę i ponownie wpił się w jej usta. Ona owinęła mu ręce wokół szyi, on owinął sobie jej nogi wokół pasa. Wszedł do kabiny i odkręcił wodę, przy okazji przyciskając ją do ściany. Spojrzeli sobie w oczy. Ona była wyraźnie zarumieniona, a to, że czuła jego twardą erekcję na swoim ciele wcale jej nie pomagało. Pocałował ją delikatnie i szybkim pchnięciem wszedł w nią cały. Jęknęła głośno. Nigdy by się nie przyznała, nawet przed sobą, ale ten chłopak, któremu właśnie oddawała się po raz kolejny, strasznie na nią działał. Powoli poruszał się w niej, dając jej jak najwięcej rozkoszy. Uwielbiał jej jęki, które wydobywały się z tych cudownie zaczerwienionych od pocałunków ust.

-Sz-szybciej..- westchnęła głośno. Nie musiała go dwa razy prosić. Z chęcią przyśpieszył swoje ruchy. Było mu wręcz cudownie. Jeszcze z żadną dziewczyną się tak nie czuł. Jego ruchy stały się szybsze, płytsze, mocniejsze, bardziej chaotyczne. Z uczuciem błądził dłońmi po jej ciele, a ona odpłacała mu się tym samym. Całował ją po szyi, co chwilę zostawiając malinki na jej skórze. -Mocnieeej- wyjęczała mu w usta, kiedy ich wargi znów stopiły się w jedno. Drapała go paznokciami po plecach, co raz przyciskając go bliżej siebie. Potrzebowała go głęboko w sobie. On jakby instynktownie znów wykonał jej rozkoszny rozkaz. Wpiła się zachłannie w jego wargi. Chciała po prostu wiedzieć, że on jest teraz tutaj dla niej i tylko dla niej.

Oboje już nie mogli powstrzymać jęków i westchnień rozkoszy. Byli jednym. Tylko ta chwila się liczyła. Krzyczała głośno, gdy dochodziła. To było wspaniałe uczucie, zwłaszcza, że tym razem miała go całego dla siebie. Jeszcze nigdy nie odczuwała tak silnej przyjemności. Przejechała paznokciami po jego plecach. On sam już się ledwo powstrzymywał. Pocałował ją głęboko i doszedł w niej, zakłócając własny krzyk pocałunkiem. Poruszał się w niej, dopóki nie skończył. Po wszystkim przytulił ją do siebie i pocałował w czoło. Postawił ją na ziemi i powoli zaczął obmywać jej ciało. Ona nadal była osłabiona po rozkoszy, jaką on jej zafundował. Zaczerwieniła się, gdy masował jej piersi namydlonymi dłońmi. Ukryła twarz w jego szyi.

-Nie ma się czego wstydzić. Jesteś piękna- wyszeptał jej do ucha. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, ale sama zaczęła myć jego ciało. Po około pół godziny wyszli z łazienki owinięci ręcznikami. Stanęli jak wryci na widok Frank'a Longbottom'a siedzącego na swoim łóżku. Podniósł wzrok znad książki na nich. Uśmiechnął się półgębkiem.

-Właśnie się zastanawiałem, czemu łazienka jest zamknięta, chociaż nic nie słychać... To wy sobie nie przeszkadzajcie, pójdę do Alicji...- Jak tylko drzwi się za nim zamknęły Andy złapała za koszulę Mateusza leżącą na łóżku i zapięła ją na ręczniku. Dopiero mając koszulę na ramionach czuła się na tyle komfortowo, by zdjąć ręcznik i ubrać swoje figi. Chłopak wyciągnął z szuflady nową parę bokserek i bez skrępowania ściągnął z siebie ręcznik, by nałożyć bieliznę. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Przytulił ją do siebie i pocałował w skroń.

-Wstydzioch..- wyszeptał jej do ucha czule i wziął na ręce. Położył się z nią na łóżku i zasunął kotary, jednocześnie przykrywając ich obu kołdrą. -W porządku?- spytał. Nie był pewny, czy dobrze zrobił, odpowiadając instynktownie na to, że rozbierała się na jego oczach. Ona tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi i wtuliła się w to cudowne ciało. I tak wygląda moja zemsta... Pomyślała gorzko, a chwilę potem oboje znaleźli się w krainie marzeń.

~~~~~~

Severus właśnie zmierzał do biblioteki, gdy zauważył jakąś brązowowłosą dziewczynę siedzącą na parapecie. Jej naszywki wskazywały na to, że jest ze Slytherinu, ale twarz miała zasłoniętą rękoma. Z miną nieszczęśnika podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. Wzdrygnęła się czując to. Uniosła na niego swoje cudowne, bursztynowe, zapłakane oczy i dopiero teraz dotarło do niego kto siedzi na parapecie.

-Nadia?! Co się stało?- Zapytał tym razem szczerze zmartwiony. Popatrzyła na niego z przerażeniem w oczach i szybko powycierała słone krople z policzków.

-Nic! Jest ok. Nikomu nie mów...- wyszeptała na koniec i znów ukryła twarz w dłoniach.

-Nadia.. wiem, to głupio zabrzmi, ale jeśli chcesz pogadać, to ja zawsze chętnie...- nie skończył mówić. Wtuliła się w niego i zaczęła płakać cicho, mocząc mu koszulę. Delikatnie objął ją ramionami i pozwolił jej się wypłakać. Dość długo to trwało, ale w końcu uspokoiła się na tyle, by móc powiedzieć o co chodzi.

-Ja... Ja nie chciałam tu przyjeżdżać... Znaczy wiesz... Brat, starzy znajomi, wszystko niby w porządku, ale ci wszyscy chłopacy którzy rozbierają mnie wzrokiem i te znienawidzone spojrzenia dziewczyn na które nie zasłużyłam... Ja tak nie chcę... Czemu ludzie zamiast kogoś poznać to oceniają. Ja... Boję się, co będzie na lekcjach. Boję się, że będę wyśmiewana za wiedzę, lub za jej brak... Albo, że zdobędę wrogów, zanim kogokolwiek poznam... To jest okropne uczucie, kiedy nikt cie nie zna, ale wszyscy nienawidzą...- znów rozpłakała mu się w koszulę. Rozejrzał się na boki i nie widząc nikogo wziął ją na ręce i zabrał do lochów. Jako, że do dziewczęcego dormitorium nie mógł się dostać, wszedł do swojego pokoju i położył ją na łóżku. Wstał, by przynieść jej trochę wody i eliksiru na uspokojenie, ale nie mógł. Nadia trzymała go za nadgarstek, a jej piękne, brązowe oczy wyrażały niemą prośbę, by jej nie zostawiał. Po chwili wahania położył się koło niej i pozwolił jej wypłakać się na swoim ramieniu.

Po pół godziny, kiedy wreszcie zmęczona zasnęła, usiadł przy swoim biurku przeglądając swój podręcznik do eliksirów z szóstego roku, kątem oka spoglądając na śpiącą dziewczynę. Doskonale rozumiał, o co jej chodzi. Ludzie myślą, że dlatego, że ma za duży nos nie jest wart niczyjej uwagi. Przejrzał kolejny przepis, który okazał się być Wywarem żywej śmierci . Spojrzał na sposób przygotowania. Tak, jeśli zamiast ciągle mieszać przeciwnie do wskazówek zegara, powinien co jakiś czas zamieszać raz odwrotnie i przeczekać moment, to powinien uzyskać zamierzony efekt i kolor. Zadowolony z siebie wyjął kociołek i sam spróbował zastosować to w praktyce. Eliksir wyszedł prawie perfekcyjnie. Czegoś jeszcze brakuje, ale nie miał pojęcia, czego. Przejrzał skład, ale nie zauważył żadnego błędu. Zrezygnowany, kolejny raz rzucił okiem na sposób przygotowania i jedna niedogodność rzuciła mu się w oczy. Ziarna sopofora są na prawdę twarde, ale zgniecione powinny dać więcej soku. Wyczyścił kociołek i spróbował jeszcze raz. Gdy skończył, jego eliksir wyglądał niemalże perfekcyjnie. Zmarszczył brwi. Mieszał w seriach po sześć razy odwrotnie do wskazówek zegara, potem raz w drugą i chwila przerwy. Nie był pewny, czy nie mieszając najpierw za długo nie dojdzie do konfliktu pomiędzy pewnymi składnikami, mimo, że nie powinno.

-Może zamieszaj siedem razy zamiast sześciu. Więcej nie byłoby ryzykownie, ale konsystencja nie byłaby taka sama.- usłyszał przy uchu. Podskoczył i odwrócił się w kierunku głosu. Ponad jego ramieniem Nadia spoglądała na zawartość kociołka. Wciągnęła głęboko powietrze. -Jak to zrobiłeś?!- zapytała podekscytowana. -Eliksir pachnie prawidłowo, a w tym zapachu da się wyczuć większą nutę soku z ziaren sopofora...

-Gnieć je, a nie krój. Są za twarde, by dały się tak łatwo pokroić, a rozgniatając je miażdżysz przy okazji ich środek.- Popatrzyła na niego ze zrozumieniem i z błyskiem fascynacji. Wzięła chochlę i zamiast sześć razy zamieszała siedem, by po chwili zamieszać w drugą stronę. Kolor od razu przybrał prawidłową barwę. -Jak to zrobiłaś?!- Miała racje, to nie byłoby ryzykowne, ale nie uśmiechało mu się niszczenie dormitorium przez pomyłkę w obliczeniach.

-Sama eksperymentowałam z Żywą Śmiercią. Nie mogłam tylko dojść do odpowiedniego zapachu, ale i tak wygrywałam na turniejach z eliksirów pomiędzy Instytutem Chicago, Wyższą szkołą Salem i Uczelnią Amazońską.- uśmiechnęła się słodko. -Jak będziesz miał zamiar to sprzedawać, daj małym druczkiem, że ci pomogłam- mrugnęła do niego. Usiadła na łóżku przyglądając mu się, gdy wykreślał druk w książkach i sam piórem kreślił własny sposób. On także ją obserwował, tylko on robił to dyskretniej. Prowadził ze sobą istną bitwę w myślach. W końcu zdecydował. Odetchnął głęboko i odwrócił się do niej.

-Może to głupio zabrzmi, ale chcesz podpisać się w mojej książce?- zadał pytanie na jednym wydechu. Popatrzyła na niego z uwagą i przytaknęła po chwili. Złapała pióro do ręki i przewróciła strony książki, by mieć dostęp do okładki. Zauważyła, że on sam podpisał się jako "Książe Półkrwi". Gdy dostrzegł, czemu się przyglądała, jego policzki pokryły się lekkim różem. Spojrzała na niego z psotnymi iskierkami w oczach, prawie takimi samymi jakie często miał jej brat, i spytała

-Jak mam się podpisać?

Był w szoku. Dziewczyna jest genialna w eliksirach, traktuje go poważnie, nie wyśmiewa się z niego i ma własny rozum.Uśmiechnął się do niej. Pół godziny spędzili na wymyślaniu jej pseudonimu, ale w końcu postanowili, że Mroczna Lady brzmi najlepiej.

-"Własność Księcia Półkrwi i Mrocznej Lady"- wyrecytowała. -Fajnie brzmi.

-Trudno mi się nie zgodzić, moja Lady- powiedział w żarcie i teatralnie skłonił się przed nią.

-Ależ Książe! Czy księciu tak wypada?- zapytała, teatralnie się oburzając. Jeszcze chwilę wygłupiali się, aż w końcu nie mogli wyrobić ze śmiechu. Później razem zasiedli nad Eliksirem Euforii i po parudziesięciu minutach pracy zgodnie stwierdzili, że większa ilość mięty w przepisie powinna złagodzić efekty uboczne. Parę razy przygotowywali miksturę, chcąc ustalić optymalną dawkę liści miętowych. Obydwoje świetnie się bawili w swoim towarzystwie. Nawet wspólne warzenie eliksirów było przyjemne, chociaż oboje byli z tych osób, co nienawidzą, gdy ktoś im miesza w ich eksperymentach. Zaczęło się robić późno, więc Nadia poszła poszukać jakichś dziewczyn, które wskazałyby jej dormitorium. Jeszcze długi czas po tym, jak dziewczyna wróciła do siebie oboli leżeli na plecach i uśmiechali się sami do siebie. Byli bardzo zadowoleni z dzisiejszego dnia. W pewnym momencie dziewczyna poderwała się do siadu. On jej pomógł. Wypadałoby się mu odwdzięczyć.

Sięgnęła po kociołek, chochlę i takie składniki jak kwiat lotosu, truskawki oraz miętę. Drobno pokrojone składniki wrzucała do wody, jednocześnie szukając ostatnich zapasów włosów jednorożca w swoim kuferku. Część jej zbioru tego rzadkiego składnika była specjalnie zaszroniona, by można było je pokruszyć. Srebrzysty proszek został jako ostatni wrzucony do kociołka. Substancja teraz bardziej przypominała jogurt niż sok, miała kolor bladego różu i pachniała miętą i truskawkami. Nadia uśmiechnęła się do siebie. Tak właśnie powinno być. Za pomocą różdżki umieściła część mieszanki w słoiczku, który obwiązała kokardką a resztę przelała do porcelanowej, czerwonej miseczki z nalepką "Odżywka do włosów".  Pomyślała o łóżku Sevka, na którym leżała i przeniosła tam mieszankę wraz z wyjaśnieniami przyczepionymi do kokardki. Spojrzała na zegarek. Była już dwudziesta pierwsza czterdzieści trzy. Postanowiła szybko się umyć i pójść spać, dopóki żadnej z jej lokatorek nie ma. Miała nadzieję, że prezent mu się spodoba.

wtorek, 5 marca 2019

Syriusz i Lily 12

Nastał koniec Października, a co za tym idzie? Listopad! Drużyny Quidditcha wściekle walczyły o terminy treningów, a uczniowie myśleli tylko o zbliżającym się meczu pomiędzy Gryfindorem i Ravenclaw. Sami zawodnicy albo się stresowali albo stawali się bardziej łasy na pochwały. Matt unikał Andy jak ognia, a Andy wyszukiwała go wzrokiem. Za to pocałunki Syriusza stawały się coraz bardziej natarczywe, a jego ręce coraz śmielej jeździły po ciele rudowłosej dziewczyny. Bała się, że on chce się z nią tylko przespać, ale gdy tylko znów czuła jego ciepłe, miękkie wargi na swoich, zapominała o całym świecie. Z drugiej strony, z każdym bardziej namiętnym pocałunkiem jej wątpliwości przybierały na sile. I krzykliwe fanki ze Stowarzyszenia Ciach Gryfindoru wcale a wcale jej nie pomagały. Tylko Andy i Natt ją pocieszały. James coraz częściej znikał gdzieś z Glizdogonem i nie można było ich zlokalizować. Remus chorował, bo nastał przełom i teraz znów było bliżej niż dalej do pełni, a co za tym idzie stał się śpiący, blady i strasznie nerwowy. Ale najgorsze ze wszystkiego to wciąż były treningi Quidditcha pod przewodnictwem Jamesa. Jak tylko mógł to wyżywał się na Mateuszu i Syriuszu. Kazał im robić dodatkowe okrążenia, wytykał im najmniejsze błędy, pałkarzom kazał celować tłuczkami w nich lub poniżał i dekoncentrował ich.

-Totalnie do bani- powiedział Syriusz po ostatnim przed meczem treningiem. -Nie wiem czy jutro będę na siłach by chociaż zwlec się z łóżka, co dopiero by utrzymać się jedną ręką na miotle z kaflem w ręku.

-Ty to jeszcze nic- wtórował mu Mateusz. -Jeśli obronie chociaż raz, możemy świętować. A tak poza tym... Szczerze się dziwię, że Jimbaśny nas jeszcze trzyma... Nie wiem co się z nim dzieje, ale odkąd się pokłóciliście chodzi nabuzowany testosteronem jak nigdy. Żadna laska nawet na niego nie działa. Coś ty mu narobił, chłopie!

-Zejdź ze mnie! Ja po prostu mam więcej seksapilu od niego i jest zazdrosny... A jak sprawy z Andreą?

-Mam nadzieje, że jutro nie będzie padać...

-Matt! Nie unikaj tego tematu!

-Taki szczwaniak z ciebie? To powiedz mi jak tam twoje planowanie mistrzu uwodzenia...

-Faktycznie... Może być jutro pochmurnie....

-I sam zmieniasz temat...

Blondwłosy mięśniak i czarnowłosy podrywacz szli ramię w ramię śmiejąc się do rozpuku w stronę drzwi do wielkiej sali. Nie wiedzieli jednak, że są obserwowani przez zazdrosnego Potter'a. 'Kurwa mać! Ile bym dał, by znów móc normalnie gadać z Syrim... Nie! Najpierw trzeba doszlifować mój plan do perfekcji... Skoro kiedyś kawały nas połączyły, to może teraz też się tak stanie...' myślał gorączkowo, wciąż stojąc w miejscu. Pokręcił zrezygnowany głową i udał się wprost do swojego dormitorium. Nie miał ochoty nic jeść, a tym bardziej nie miał ochoty znów patrzeć jak jego były kumpel i była ukochana się obściskują przy wszystkich.

W czasie, gdy czarnowłosy okularnik kierował swe smętne kroki do własnego wyrka, Syriusz namiętnie witał się z Lily a Mateusz próbował schować się za Łapą przed Andreą. Ta już nie próbowała go wypatrzeć wzrokiem. Po prostu poddała się po kolejnym tygodniu łapania go na korytarzach. Teraz siedziała obok Lily i smętnie grzebała w talerzu myśląc o niczym. W czasie kiedy Syri odessał się wreszcie od Rudej, naprzeciw czwórki 'Wyklętych' usiadła Nattalie.

-Cześć wam! Znacie nowiny? Pewnie, że nie! W końcu, nikt wam niczego nie mówi. Więc, słuchajcie. Podobno jutro na śniadaniu będzie przydzielana nowa dziewczyna. Uczyła się w Instytucie Czarodziejstwa w Chicago i ma tu brata bliźniaka. Plotki chodzą, że jest spokrewniona z jakimś Gryfonem, ale niestety, nie wiemy na którym roku będzie dziewczyna...

-Natt, przestań się tym tak jarać!- zbeształa ją zielonooka z nikłym uśmiechem na ustach -Przecież to są plotki. Nic jeszcze nie jest potwierdzone. Wszystkiego dowiemy się jutro, o ile w ogóle to prawda. A co się stało, że z nami gadasz? Ally przeszło obrażanie się na mnie i wysłała delegację?

-Szczerze, to ona nie wie, że z wami gadam. Tęskniłam za wami ludziska! Czemu się nie pogodzicie? Znaczy  rozumiem i Ally, no bo popatrz na Syriusza, i James'a, spójrzcie tylko na Lily, ale my wciąż jesteśmy przyjaciółmi! Lily, czemu nie pogadasz z Potter'em i nie wyjaśnisz mu, że jesteście tylko przyjaciółmi? Syriusz, Ally się w tobie buja. Powiedz jej, że nigdy nie patrzyłeś na nią pod względem randki, żeby nie zepsuć waszych relacji i że nie miałeś zamiaru jej skrzywdzić, ale świata nie widzisz poza Lilką. Spróbujcie chociaż...

Po przemowie Nattalie nastała przyjemna, pełna refleksji cisza. Para osobno i razem jednocześnie rozważała w myślach propozycję koleżanki w tym samym czasie, co Andy i Bestia myśleli nad słowami Natt. "... ale my wciąż jesteśmy przyjaciółmi!". Ten krótki cytat pasował idealnie do ich sytuacji. Jednocześnie popatrzyli na siebie za plecami przyjaciół, i w momencie, kiedy ich spojrzenia się spotkały, Andy zaczęła się uroczo rumienić a speszony blondyn podrapał się po karku, równocześnie oboje też spuścili wzrok na podłogę. Reszta kolacji minęła w ciszy, przerywanej jedynie odgłosami sztućców lub głośnymi cmoknięciami, którymi Syriusz raczył Lily. Będąc na schodach, to ognistowłosa przerwała ciszę.

-Wiecie co? Nattie ma rację. Pójdę pogadać z Jimbo. Ale to po jutrze. Nie chcę mu psuć dnia przed meczem. Musicie wygrać...

-A czemu nie po meczu?

-Bo w zależności kto wygra to z kimś spędzę ten dzień...

-Powiedz, z kim?

-Jak wygracie, spędzę ten dzień z tobą i będziemy świętować. Jak przegracie, spędzę ten dzień z tobą i będę cię pocieszać.

-A w jaki sposób?- zapytał, cichym, seksownym głosem.

-Zobaczysz...- podjęła jego grę, ale przerwała im Gruba Dama, wołając na nich, by podali hasło. -Nadzieja umiera ostatnia- powiedziała wyraźnie rudowłosa i weszła do środka. Za nią wszedł Syriusz. Pożegnał się z nią buziakiem w policzek i poszedł do swojego pokoju, tłumacząc się jutrzejszym meczem i zmęczeniem po treningu. Zielonooka poszła w jego ślady i skierowała się wprost pod prysznic, by potem na ślepo trafić do łóżka. Czytała książkę do eliksirów, dopóki i jej nie zmorzył sen i ona także wpadła w ramiona Morfeusza.

Następny dzień był niezwykle ekscytujący dla Krukonów i Gryfonów. Mieli bowiem odbyć dziś pierwszy w sezonie mecz, który praktycznie decydował o faworytach roku. Gryfoni odważnie patrzyli na rywali, z lekkim triumfem w oczach, a Krukoni znikali w ławkach, kuląc się ze stresu. James chodził tego dnia dziwnie zdeterminowany. Chciał dzisiejszym meczem zaimponować ognistej dziewczynie w objęciach jego przyjaciela. Dalej nie mógł przeboleć domniemanej zdrady, mimo, iż wiedział, że to był jej wybór i on nie ma prawa się wtrącać w cudzy związek. To wciąż bolało. Zdegustowany zauważył, że Black znów się 'przyssał' do Evans, z czego ta w połowie była uradowana, a w połowie przerażona. 'Czego?' zastanawiał się. 'Może ona się boi, że jest dziewczynką na jedną noc... I słusznie. Łapa nigdy nie trzymał się długo dziewczyn. Może... Może i teraz tak będzie, a potem zapłakana Lilka przyjdzie do mnie się wyżalić, a ja będę mógł ją pocieszyć...' uśmiechnął się dwuznacznie. Przerzucił wzrok na skrępowanego Matt'a. 'A osiłek to mógłby się zdecydować, czy unika blondyneczki czy też za nią lata...'

Mateusz był wyraźnie zdenerwowany. I to nie z powodu meczu. Chciał wyjaśnić sprawę z Andy. Problemem było tylko to, że teraz to ona unikała jego. Zaczęło go to irytować i przez chwilę wściekł się sam na siebie, że tak traktował swoją przyjaciółkę. Już miał ją zostawić, gdy przypomniał sobie o ważnej rzeczy. Jest przecież Gryfonem do cholery! Nie podda się bez bezmyślnej, nieopracowanej walki! Musi spróbować. Podszedł do niej ze zdecydowaniem na twarzy.

-Słuchaj, Andrea... Bo wiesz... Ta sytuacja podczas grania w makao...

-To?- zapytała coraz bardziej zdenerwowana. A co jeśli powie, że nie chce jej już widzieć na oczy? Co, jeśli powie jej, ze to były żarty? Co, jeśli nagle okaże się, że nią też się bawił, jak połową szkoły? Potok myśli przerwał jej zdenerwowany głos chłopaka o morskich oczach.

-To... wiesz... Ja na serio chciałem ci powiedzieć...- coraz bardziej odczuwał suchość w ustach i gule w gardle. -Ja... wolałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi... Było dobrze tak, jak było.

-No jasne!- prychnęła zażenowana. Czyli jednak jej podejrzenia były prawdziwe. -Przecież wielki pan Mateusz nie nadaje się na związki..!

-Że ja? Mógłbym być w związku, ale wolę sobie zaszaleć. Ty sama chowasz się za książkami przed chłopakami, więc mi nie wytykaj. A może też lubujesz się w dziewczynach, co?

-Ja? Wcale nie! I nie chowam się przed związkami! Czekam na kogoś, kto by wiedział, czego oczekuje od dziewczyny, a nie tylko od jej biustu i tyłka!

-To może małe wyzwanie, co? Skoro ja nadaje się na związki, a ty wcale od nich nie stronisz, to co ty na to, że zostaniemy parą? Co? Kto pierwszy zerwie lub zdradzi, przegrywa. Zachowujemy się jak para. Ćwierkamy ku sobie, trzymamy się za ręce, całujemy i tym podobne. Co ty na to?

-Ja...- Pannie elokwentnej zabrakło słów. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z jednej strony czuła, ze on nie jest odpowiednim facetem jak dla niej, a z drugiej chciała mu dokopać i udowodnić swoje racje. -Zgoda...- szepnęła zrezygnowana.

-Więc tak. Po meczu, jak wygramy, zlecę na dół a ty przyjdziesz i mnie pocałujesz. Tylko z uczuciem. Trzeba przecież pokazać, że jesteśmy razem. I wiesz...- Dumbledore wstający od stołu przerwał jego wywód. Dopiero teraz, wraz z resztą szkoły, zauważył Tiarę Przydziału i stołek na środku sali, tuż przed stołem nauczycielskim.

-Dzień dobry, kochani uczniowie. Widzę, po waszych zaskoczonych minach, że zastanawiacie się nad tym, po co ten stary, wydarty kapelusz...

-Ja tu jestem!- krzyknęła tiara, wyraźnie zdegustowana. Przez sale przeszła salwa śmiechu.

-Stoi przed nami- kontynuował, gdy wrzawa ustała. -Cóż, odpowiedź jest prosta. Prosto z Instytutu Nauk Magicznych w Chicago przyleciała do nas uczennica. Zostanie z nami już do końca szkoły. Będzie uczęszczać na siódmym roku, więc przywitajcie ją gromkimi brawami... Potter, Nadia!

James wypluł sok dyniowy wprost na stół i spojrzał z przerażeniem na wrota do Wielkiej Sali. Syriusz, Lily i reszta przyjaciół była tak samo szczerze zdziwiona co on. Przez drzwi kroczyła dumnym krokiem wysoka, szczupła, brązowo włosa dziewczyna o urzekających kształtach. Jej fale opadały delikatnie na plecy, sięgając zakończenia pleców. Miała duże, bursztynowe oczy, przenikające wpatrujące się w nią twarze. Jej perfekcyjnie wykrojone usta układały się w szczerym, przyjacielskim, ale zdecydowanie triumfalnym uśmiechu. Mrugnęła zalotnie do Syriusza i pomachała lekko do James'a. Kruczowłosy zbladł mimowolnie. Skoro jego siostra tu jest, ma lekko mówiąc przerąbane. Panna Potter usiadła pewnie na stołku i patrzyła się wprost na stół domu Węża.

-Ha! Kolejny Potter!- wrzasnęła tiara. -Jesteś istną mieszanką różnych cech. Odważna i sprytna. Kierująca się ambicją i logiką. Nie stroni od ryzyka. Potrafi zaskakiwać na równi z Godrykiem, ale ma więcej zimnej krwi niż sam Salazar. Gdzie by Cię tu dać... Może do Gryffindoru, wraz z rodziną? Sadze, że lepiej by było, gdybyś trafiła tam, gdzie będzie ci zdecydowanie najlepiej. Slytherin!- wrzasnęła już głośno, a stół zielonych zawrzał od głośnych oklasków, głównie ze strony chłopców. Dziewczyna uśmiechnęła się do nich zalotnie, spojrzała przepraszająco na brata i usiadła koło Severusa Snape'a, sprawdzając reakcje brata. Obaj czarnowłosi popatrzyli na nią, po sobie i momentalnie pobledli. James nawet zleciał z szoku na podłogę. Nadia była tym wyraźnie usatysfakcjonowana. Lubiła drażnić brata, a jeśli to jest ten Severus, z którego wraz z Black'iem jej braciszek się naśmiewał po kątach, to warto wejść z nim w spółkę.

-Cześć...- Szepnęła zalotnie do zdezorientowanego chłopaka o czarnych oczach. -Jestem Nadia. A ty?- spytała, idealnie grając rolę niedoinformowanej, skromnej i zagubionej dziewczyny. Ona jeszcze wywróci tą szkołę do góry nogami...

-Jestem Severus... Czy... czy twój brat będzie zadowolony z tego, że ze mną rozmawiasz?- spytał jakby z obawą. Nadia spojrzała karcąco na brata, który omal nie dostał ponownego zawału.

-Nie ma nic do gadania, z kim się zadaje. A czemu się o to martwisz?

-Niezbyt.. khem... przepadamy za sobą...

-Mam w nosie kogo mój braciszek lubi a kogo nie. Jeśli ci coś za to zrobi, powiedz mi. Ja już sobie z nim inaczej pogadam...- szepnęła złowrogo, dyskretnie sięgając do kieszeni. Severus od razu pojął aluzje i stwierdził, że to może być początek pięknej znajomości. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg, czyż nie?

-Wydajesz się być fajna? Jesteś pewna, że jesteś z Potter'ow?- dziewczyna roześmiała się serdecznie. Ten głos był urzekający.

-Mój pożal się Merlinie braciszek wdał się w ojca, ja mam charakterek po mamie... A to moja mama rządzi w domu, więc się bój, Jamesie Charlusie Potterze!

-Milo wiedzieć. Czemu uczyłaś się w Chicago?

-Jak byliśmy mali byliśmy nierozłączni. A nasz komplet oznaczał kłopoty. Dlatego mnie wysłali szybciej na uczelnie, bo byłam, co tu dużo mówić, inteligentniejsza od brata. Już teraz mam w małym palcu zakres OWTM'ów. Po tych testach spędziłabym jeszcze trzy lata na uczelni, żeby przygotować się do przyszłego zawodu. Wole sama decydować, co będę robić po zdaniu tego okropnego czegoś. W dodatku, jeśli cała szkoła myśli, że to Jamie jest rozrabiaką, niech powitają nową... jak to było... Ah! Huncwotkę...- szepnęła znów złowieszczo, a błyski w jej oczach były zdecydowanie szalone. Dziwne, ale w tej jednej chwili Severus zapomniał o tym, że kundel Black właśnie obściskuje się z jego byłą przyjaciółka. Nie liczyło się praktycznie nic, poza tymi fascynującymi, bursztynowymi oczami.

Sama dziewczyna była wręcz urzeczona czarnymi tunelami nowego znajomego. W dawnej szkole miała wielu kolegów, ale żaden z nich nie miał oczu w takim mrocznym odcieniu. A mrok to coś, co zdecydowanie ją pociągało. Mimo, że chłopak nie był jakiś specjalnie przystojny, to roztaczał wokół siebie intrygującą aurę. Nadia obiecała sobie, że dowie się wszystkiego, co możliwe o tym intrygującym, tajemniczym nastolatku. I może uda jej się zrobić z niego największe ciacho Slytherinu? Kto wie...

James Potter z zawiścią patrzył na swą siostrę i na swojego wroga. Zastanawiał się, czy jego siostra zrobiła to specjalnie, czy na serio nie wiedziała z kim gada. Syriusz patrzył po dawnej koleżance raczej w zadumie. Pamiętał tą dziewczynę, jeszcze z czasów wytartych jeans'ów i brudnych koszulek. Teraz ta sama dziewczyna, która wręcz wpychała się na boisko, jest prawie największą sex bombą, którą zna. Prawie, bo on woli swoją Lily. Co nie zmienia faktu, że przypatrywał się jej z powodu zmian, jakie w niej zaszły od ostatniego spotkania. Wtedy widział ją jak miała dziesięć lat i siedziała na statku, machając do nich ręką i krzycząc, że tak łatwo się jej nie pozbędą, co było obietnicą późniejszego spotkania. Taaak, Nadia zawsze dotrzymywała swoich obietnic. To było wręcz świetne. Ale Chicago ją zmieniło. Może nawet odrobinę za bardzo...

Lily patrzyła na nową dziewczynę i swego chłopaka ze zmrużonymi oczami. Skoro on patrząc się na nią robi maślane oczy, to co jeśli będzie chciał ją zostawić dla niej? Może zostawi ją, żeby przelecieć siostrę James'a? Na to nie może pozwolić. Chciała poczekać z tym na swoją osiemnastkę, ale wygrany mecz też może być dobrą ku temu okazją. Jeśli ma to uratować jej związek z kimś, na kim jej zależy, to może się przemóc. Zwłaszcza, że wie, że Syriusz jest chyba w najdłuższym celibacie w całym jego życiu, odkąd ze sobą są. Nie tyle co musi, ale teraz sama chce sprawić swojemu chłopakowi radość. Uśmiechnęła się półgębkiem na samą myśl, jaką niespodziankę mu przygotuje. Jej potok myśli przerwała siadająca po drugiej stronie stołu Nattalie. Usiadała między Andy i Matt'em, którzy mieli straszne zacięte, ale i zadowolone miny.

-Mówiłam? Mówiłam! Wiedziałam! Ale że siostra James'a w Slytherinie?  Będzie ostra jazda! A tak poza tym, nie wiedziałam, że Jimmy ma siostrę... Czemu nikomu nie mówił o tym? Wygląda na taką, co bardzo lubi towarzystwo, szczerze mówiąc, ale znając Potter'ów to mało powiedziane, haha! Nie ważne, nie uważam jej za dziwkę, jeśli o to chodzi, ale...

-Prowadzisz monolog, czy rozmawiasz?- warknął Syriusz, zdenerwowany, że Nadi została nazwana dziwką i to jeszcze tak na głos. Ruda zganiła go spojrzeniem.

-Wybacz mu. Odkąd tu weszła nie odrywa od niej wzroku...- powiedziała Evans, kierując małą aluzje w stronę swojego chłopaka. Ten drgnął na ten przytyk i przerażony spojrzał na ognistowłosą.

-Nie! Wybacz... Znaczy... znamy się prawie od kołyski. Zmieniła się odkąd wsiadła na statek. Nie przypomina tej samej dziewczyny, która ogrywała James'a w woju o znicz... Bardziej przypomina mi... Hm... Bellatrix, może. Ale nie wiem. Nie oceniam. Nie gadałem z nią. I nie mam zamiaru! Po prostu, zmieniła się. Ale dla mnie istniejesz tylko ty! Przysięgam!

-Już dobra, dobra... Wybrnąłeś... tym razem.- zakończyła złowrogo. Natt popatrzyła na nich z nostalgią. Ciekawe, czy gdyby była z kimś w związku też tak to by wyglądało, czy raczej ona by gadała, a jej znudzony chłopak siedziałby i kiwał głową... Nie skończyła swych myśli, bo koło Black'a usiadł Remus. Był bledszy niż zwykle, ręce mu się odrobinę trzęsły i wyglądał na wycieńczonego. Uwielbiała jego miodowe oczy. Były takie... fascynujące. Serce jej zabiło, gdy zajął miejsce naprzeciw niej i mogła zauważyć, że dzieje się coś złego. Nie wiedziała, co, ale wiedziała, ze to nie jest dobre. Zadrżała, gdy napotkała jego wzrok, wpatrujący się w nią z uwagą i jakby z ciepłymi iskrami w oczach.

Jego ręce na moment przestały się trząść, gdy ujrzał dziewczynę, z którą uwielbiał spędzać czas, wpatrującą się w niego. Potrząsnął ledwo zauważalnie głową i zerknął na swego przyjaciela. Black żywo gestykulując kłócił się z Lily, że wcale mu nie zależy na seksie, ale gdy ona spytała niewinnym głosikiem, czy w takim razie da radę poczekać do ślubu zamilkł i spojrzał ze zgrozą w oczach w jej zielone jeziora. Ta uśmiechnęła się wyrozumiale i powiedziała, że to żart, na co Łapa odetchnął z wyraźną ulgą i nie dostrzegł lekkiego zawodu w oczach swej dziewczyny. Remus to dojrzał. Postanowił wciągnąć kolegę w rozmowę, by nie wpędzać go w większe kłopoty niż to konieczne.

-Syriuszu, dawno nie rozmawialiśmy.

-Remi! Cześć. Faktycznie. Wiesz, dość zalatany jestem ostatnimi czasy. I muszę spędzać czas z jakże cudowną dziewczyną...- dodał potulnie, ale Lily wpatrywała się w talerz. Natt w tym czasie rozmawiała żywo z Andy. Matt przysunął się do chłopaków, by omówić ważne sprawy.

-Chłopaki... Nie chcę nic mówić, ale patrząc na Remiego i w niebo wieczorem widać, że zbliżają się te dni...

-Nie przypominaj... Sam to doskonale wiem- warknął Lupin, trochę zdenerwowany tematem. Już tak miał.

-Chciałem tylko omówić szczegóły. Rozumiem, że Rogaty nie wie, że idę. A czy wie, że on nie idzie?

-Właściwie... Powiem mu po meczu. Nie chce go zdekoncentrować. A w sumie, to ty mu powiesz, Mateusu- dodał, kalecząc trochę imię kolegi Remus. Ten skrzywił się lekko.

-MA-TE-USZ! Wymawia się z angielskim 'sh' na końcu. Nie Mateuss... Nie ważne. Czemu ja?

-Bo to ty jesteś zamiennikiem. Ja mam dość... nieprzyjemny stosunek z Rogatym, odkąd stwierdziłem, że nie pomogę mu w zemście. Nie pytaj, Syriuszu- dodał, nie patrząc na zszokowanego przyjaciela -W każdym razie, ty mu powiesz. Syri, zabierzesz go ze sobą, co? Ja będę miał kogoś innego na głowie...

-Jasna sprawa! Więc, Włochaczu, jak się z tym czujesz?

-Perfekcyjnie. Brakowało mi ruchu- wyszczerzył zęby. Musieli jednak przerwać rozmowę, bo zawodnicy musieli się zbierać. Remus został sam pośród trzech dziewczyn, z czego dwie z nich żywo ze sobą rozmawiały na bliżej nieokreślony temat, co raz zerkając ku niemu. Poczuł się dziwnie, ale by tego nie analizować, wziął Evans na 'spytki'.

-Lily... Jesteśmy przyjaciółmi. Szczerze odpowiedz, co cie trapi?

-Syriusz, prawdę mówiąc. Myślałam... znaczy. Ja wiem, to Syriusz. Dla niego celibat gorszy niż wyrok śmierci. Ale jak się zapatrzył na tą Nadię a potem jeszcze zareagował tak na żart o ślubie to aż nieprzyjemnie.

-Rozumiem cie... Widzisz, Łapa jest tym typem człowieka, coby mu postawić miłość na tacy a on by się spytał czy to danie jest wystarczająco pikantne jak dla niego. Jest... hmmm... rozrywkowy. Szuka zabawy. W twoim towarzystwie, owszem, czuje się wyśmienicie, ale jemu nie tylko o taką zabawę chodzi, jeśli wiesz, o czym mowie... Kontynuując. On nie jest pewny, czy chce się wiązać na dłuższy czas. Mówił to każdej dziewczynie, by ją zaciągnąć do łóżka. Tobie nie mówił, prawda?- kiwnęła głową -Widzisz. Gdyby tak było, już dawno byś była, że tak powiem, zaliczona. On sam nie jest pewny, czego może oczekiwać, dlatego stroni przed takimi rzeczami.

-Ja wieem... dzięki. Ale, ostatnio zrobił się natarczywy... Zaczął się zachowywać jak nieraz z różnymi panienkami, całując mnie wręcz nachalnie. Boje się, że on już nie chce czekać i che mnie mieć z głowy. Ta świadomość strasznie boli.

-Będę szczery. Jesteśmy w końcu przyjaciółmi. Nie dziwie mu się, że ciężko mu wytrzymać tak długo z dziewczyną, która jest na wyciągnięcie ręki, ale nie może jej dosięgnąć. Ja sam, wybacz mi, ale patrząc na ciebie żaden chłopak nie może przejść obojętnie. Zanim popatrzysz na mnie zawiedzionym, zszokowanym wzrokiem czy cokolwiek, ja też jestem chłopakiem. Ale jesteśmy przyjaciółmi. A ja sam czuje, że nie mógłbym dać komuś szczęścia z powodu mojego... problemu... I niby wiem, czuje, że mógłbym mieć szczęście na wyciągniecie ręki. Ale nie chce nikogo skrzywdzić.

-Urocze. Stawiasz czyjeś szczęście ponad swoje. A jeśli komuś szczęście sprawia twoja radość? Co, jeśli sama twoja osoba jest dla tej osoby błogosławieństwem?- spojrzała dyskretnie na Nattalie, ale on i tak to zauważył. -Co, jeśli mimo wszelkich przeszkód, ta osoba dalej chce z tobą być? Co byś zrobił?

-Skrzywdziłbym tą osobę, by jej nie skrzywdzić później. Nie darowałbym sobie życia, gdybym zabił osobę, która by mi zaufała.

-Dziewczyny, wiecie co to animagia?- powiedziała do koleżanek, zanim Lupin by jej przeszkodził. Obie gorliwie pokiwały głową. -To codziennie o siódmej w Pokoju Wspólnym. Remi, kochany mój przyjacielu! Powiedz nam, gdzie możemy poćwiczyć?- spytała niewinnie.

-Nie!- krzyknął dziwnie zdenerwowany -Znaczy.. khem... Po co wam to? Nie musicie...- pod ponaglającym spojrzeniem Lily poddał się i spuścił głowę, by nie patrzeć nikomu w oczy. -Pokój Życzeń...- wyszeptał.

-Pokój co?- spytała Nattalie. Posłał jej smutne spojrzenie, od którego zakręciło jej się w głowie.

-Inaczej zwany Przychodź-Wychodź. Pojawia się, gdy ktoś go naprawdę potrzebuje, lub gdy ktoś życzy sobie, by się pojawił. Będę na was czekał dziś o siódmej i wam pokarzę. Dalej się w to nie mieszam, jasne?- powiedział, tłumiąc emocje. Nie mógłby teraz pokazać zdenerwowania pomysłem Lily. To by wydało, że coś ukrywa. Musi być silny. Postanowił zmienić temat, pod przenikającym go wzrokiem Natt. -Zaraz mecz, idziecie?- i nie czekając na odpowiedź wstał. Dziewczyny wymieniły spojrzenia i poszły za nim, szepcząc po cichu i dzieląc się pomysłami co do animagii. Rozsiedli się wysoko na trybunach, by mieć lepszy widok na to, co się dzieje u góry.

-I oto, prosze państwa, pierwszy w sezonie mecz! Krukoni- rozległy się brawa ze strony niebieskich i gdzieniegdzie zielonych -przeciw zeszłorocznym zwycięzcom Pucharu Quidditcha oraz Pucharu Domów, czyli... Ulubieni Gryffoni!- Czerwone i żółte trybuny zawrzały. David Camelon, Puchon z szóstego roku relacjonował mecz. -Oto drużyna domu Roveny Ravenclaw wychodzi na murawę! Kapitan i Obrońca, Whitney Chance. Ścigający Russel Sparks, Olivia i Oliver Oaks oraz pałkarze Daniel Flinn i Mandy Russel. Na koniec, gwiazda Krukonów, drugi w Historii Hogwardu najlepszy szukający, czyli Gregory Lockhart!- Rozległy się piski, krzyki, gwizdy i brawa. Gregory był jednym z najprzystojniejszych i najpopularniejszych chłopaków w Hogwardzie. Tylko Matt i Huncwoci byli w tym od niego lepsi, ale on też cieszył się niezaprzeczalną sławą. Za to jego brat, Gilderoy był ofiarą. Każdy się z niego nabijał. Żył wiecznie w cieniu brata, pragnąc mu dorównać, jednocześnie ciesząc się z jego sukcesów. W tym momencie najgłośniej kibicował bratu.

-Nie dajcie się jednak zwieść. To nie koniec atrakcji. Co powiecie na 'Two and a half Marauders' oraz resztę drużyny? Oto Gryffoni!- Kolejne oklaski, piski i wrzaski. -Na czele Kapitan, do piątego roku ścigający, od szóstego roku szukający, niepowtarzalnie pierwszy w Historii Hogwardu, James Potter! Dalej mamy Syriusza Blacka, Franka Longbottom'a oraz Allanę Taylor na pozycji ścigających. Następnie Mateusz McCartney jako obrońca i pałkarze, bliźniaki Tedd i Todd Trust!- tym razem nawet niebieskie trybuny wrzały od wiwatów. Gryfoni byli bowiem bardzo lubiani. Byli otwarci na przyjaźnie, ale nieufni, kiedy ich się skrzywdziło. Dlatego każdy starał się być z nimi w komitywie. No, może prócz Ślizgonów. Ale to chyba normalne, prawda? Dom Węża zaufa tylko Wężowi.

-Kapitanowie uścisnęli sobie przyjaźnie ręce i wymienili się grzecznościami. Znicz oraz tłuczki już wypuszczone. Kafel w rękach młodej panni Hootch i... RUSZYLI!- Tłum zaczął szaleć! -Szukający wybili się ku górze, obrońcy pilnują obręczy a pałkarze odbijają tłuczki. Kafel w rękach Krukonów. Russel na czele, za nim rodzeństwo Oaks. Dolatują pod obręcze i... Matt obronił! James, mordercze treningi, jakie mu zafundowałeś jednak się opłacały! Wracając do gry, McCartney podał kafla do Syriusza, jednocześnie obaj z łatwością uniknęli nadlatujących tłuczków. W ostatnich latach nie byli aż tak dobrzy jak teraz. Chłopcy, pewni jesteście, że to były treningi, nie tory śmierci? Syriusz wykonuję trudną kombinację Armat z Chudley podając kafla do Franka, który oddaje go podającej w tej chwili do Blacka Allanie, i tak w kółko. W głowie może się zakręcić! Tak, proszę panią, ja tylko mówię, co się dzieje. Ally zbliża się do obręczy, ale zanim zdąży podnieść rękę, dostaje tłuczkiem w bok! Auuuu, to musiało boleć! Russel, uważaj, kogo tłuczesz! A ty się Daniel nie szczerz! Wracając do gry, Potter chyba zauważył znicz w dole boiska, bo pikuje z zawrotną szybkością. Gregory tuż za nim. Zbliżają się do ziemi. Potter, do góry, DO GÓRY! Wooooow!- Podniósł się zew zachwytu oraz okrzyk oburzenia.

-W ostatniej chwili James podrywa miotłę ku górze, wykonując perfekcyjny Zwód Wrońskiego, hamując milimetry przed murawą i wzlatując ku niebu z prędkością dźwięku! Niestety, Lockhart nie ma tyle szczęścia co on. Gregory wylądował twarzą w ziemi. Oho, już widzę jak jego brat wybiega z trybun w jego kierunku, żeby w razie co mu pomóc. Śmieszny, głupiutki, ale dobry chłopak z tego Gilderoy'a. Wracając do meczu. Gryfońskie Bliźnięta odbijają zmasowany atak ku ich szukającemu, czyżby zemsta Krukonów? Longbottom przy kaflu, manewruje pomiędzy Sparks i Oaks'ami. Dolatuje do obręczy i... Jest! Wreszcie pierwsze punkty na tablicy! Dziesięć do zera dla Szkarłatnych! No proszę państwa, kto by się tego spodziewał...- zapytał retorycznie, z wyraźną nutą sarkazmu w głosie David. - Olivia w niebieskim kostiumie próbuje się odegrać, ale sparowany przez Tedd'a tłuczek mknie wprost na nią! A może to był Todd? Nie ważne. Dziewczyna nie zdołała uniknąć bliskiego spotkania z twardą materią piłki i wypuściła kafla, od razu złapanego przez naszą Gwiazdę na ziemi, czyli Syriusza, nasza pieska sławo...- Ze strony boiska dało się słyszeć oburzone 'Eej!' wydobywające się z ust Black'a, ale trybuny zareagowały na to śmiechem. Tylko zieloni byli milczący.

Minęło sporo czasu. Zawodnicy wciąż z entuzjazmem, lecz z mniejszym zapałem pędzili po boisku. Tłumy wciąż rozradowane śledziły przebieg wydarzeń na placu boju. Trwało to już ponad dwie godziny. Dotychczasowy wynik wskazywał na 430 do 280 dla czerwono-złotych. Jeśli Gregory nie zdobędzie znicza, Gryffindor znów zwycięży, jeśli zaś Kruk okaże się szybszy od Lwa, będzie remis. James Potter raz po raz okrążał boisko, raz wznosząc się ponad wszytko, raz lecąc w dół. Piłeczka zaginęła i nie chciała wyjść z ukrycia...

wtorek, 26 lutego 2019

Syriusz i Lily 11

Matt i Syriusz grali sobie w eksplodującego durnia, podczas gdy Lily i Andy plotkowały w drugim kącie Pokoju Wspólnego. Rozmawiały głównie o chłopakach, ale kiedy tylko chłopaki chcieli ich podsłuchać, zmieniały temat na 'Zakupy'. Matt właśnie po raz kolejny w ostatniej chwili odskoczył od wybuchającej talii i w ostatnim momencie uchronił swoje brwi przed spaleniem, a Syriusz zwijał się ze śmiechu.

-Hahahahaha! Ajj, Matty, Matty...

-Nie mów na mnie Matty!- wybuchł piaskowłosy.

-Czemu? To przecież nic takiego...

-Kuzyni z Polski mnie tak nazywają. Wiesz jak to wkurza? Rozmawiasz jak człowiek z człowiekiem a tu nagle jeden bęcwał ci wyskoczy i 'Oh, Mati! Mateuszku!'...

-Zwracam honor stary! To horror!!

-No brawo! Dziesięć punktów dla Gryfindoru za to, że wielki Pan Black wreszcie coś pojął!- zakpił Mateusz. Po dłuższej chwili Black wpadł na iście szatański temat.

-Czy mi się zdaje czy Pan Idealny od niedawna unika Andy? Hmm?

-Weeź, idź się pochować bo jak cię znajdę to masz przerąbane! Od wypadu do Hogsmeade nie mogę spojrzeć jej w oczy...

-Przez swoją słodką tajemnice?- dopytywał się czarnooki

-To teeż. Ale po prostu... Nie wiem jak to powiedzieć. To już nie ta sama osoba dla mnie. Żadna dziewczyna, z którą się zabawiłem, nie ma tyle temperamentu, żeby mi to w twarz wygarnąć. A ja z żadną taką już nie rozmawiam... Nie wiem co zrobić stary...

-Nie wierzę!- Syriusz udawał zaskoczonego -Wielki Grecki Bóg Mateusz prosi mnie, zwykłego Syriusza Blacka o radę!?

-Nie żartuj, poważnie mówię...

-Moim zdaniem, zachowuj się jakby nic się nie stało. Jak ona wyciągnie tą historię, brnij dalej. Niech nie wie, że ci z tym ciężko. Na koniec, jeśli będzie chamska, powiedz, że nie była taka dobra za jaką się uważała. Wkurzy się, ale da ci spokój z tym tematem. Po sprawie.

-Spoko Łapciu... A tak w ogóle, skąd te ksywy. Rogacz, Lunatyk, Glizdogon? To jest jakieś chore...

-Daj mi chwilę...-powiedział blady Wąchacz i poszedł do dormitorium. Na łóżku Glizdogona kotary były zasunięte. 'A niech robią co chcą...' pomyślał i podszedł do śpiącego Lunatyka.

-Luniątkooo... Pewna osoba chce poznać twoją historię...

-Kto?!- ożywił się Remus

-Mateusz McCartney, no wieeesz. Ten co nam z kawałami pomaga. Ciacho Gryfindoru... Blondyn z niebieskimi oczami co nie grzeszy rozumem...

-Aaa, on. Spoko. Mówił mi, że ma wuja wilkołaka. Możesz mu powiedzieć. Mam to gdzieś- i poszedł znowu spać. 'Tak to jest, jak po pełni kumpel cie zostawia...' pomyślał z goryczą o Jamesie i wyjął ze swojej szafki eliksir regenerujący, po czym położył na szafce Lupina. Zszedł na dół do Pokoju Wspólnego. Matt z zamyśleniem wpatrywał się w miejsce, które przed chwilą zwolnił Black. Lily i Andy gadały przyciszonymi głosami i chichotały co chwilę przy czym Andy oblewała się szkarłatnym rumieńcem pasującym pod kolor włosów Evans. Syri usiadł koło kolegi.

-Może pójdziemy do ciebie do pokoju, co? Bez świadków lepiej się gada...- dodał, sugestywnie patrząc na plotkujące dziewczyny. Matt pokiwał ze zrozumieniem głową, wstał i zaprowadził swego towarzysza do jego dormitorium. Stały tam tylko trzy łóżka. Panował tam też porządek, o który żaden mężczyzna nie powinien zostać posądzony. Wszystko na swoim miejscu, łóżka zasłane, podłoga wymyta, żadne papierki czy butelki po kremowym na podłodze. Łapa zastanawiał się, czy przypadkiem nie weszli do żeńskiego dormitorium. McCartney wskazał łóżko najbliżej łazienki, po czym usiadł na środkowym, naprzeciw swojego gościa.

-Spytałem Lunatyka, czy nie będzie miał nic przeciwko, byś dowiedział się o tej historii. Powiedział, że w porządku. Lunio ma... Futerkowy problem... Jest zarażony likantropią... odkąd skończył sześć lat. My dowiedzieliśmy się o tym w drugiej klasie, jak zauważyłem, że co pełnie wymyka się do Pomfrey. Uwierzysz, że myśleliśmy, że on się w niej buja?! Nie ważne. James dał pomysł, aby mu pomóc, a jedyny sposób na to to zostanie animagiem. Zaczęliśmy ćwiczyć aż na początku piątej klasy były jakieś efekty. Ja dostałem psich łap, więc Łapa. James, ten łoś, dostał rogów, więc Rogacz. Najwięcej zabawy było z Glizdogonem. Dostał małego, różowego ogonka, więc myśleliśmy, że będzie glizdą. Okazało się, że jest szczurem. Ja psem a Jimbo jeleniem. Z Luniaczkiem był kłopot. Lupin to w jakimś tam języku wilk, ale mnie się kojarzy z Luną. A luna to przecież księżyc w pełni. Luna... to mi się tez skojarzyło z Lunatykowaniem, w dodatku, że on podczas przemiany nie panuje nad tym co robi, jakby właśnie lunatykował. Wiec został ochrzczony Lunatykiem- swoją przemowę zakończył efektywną prezentacją swojego 'zwierzęcego ja' stając przed nim jako czarny, płowy pies o czerwonych oczach. Stanął na tylnych łapach i zaczął podskakiwać w tylko jemu znanym rytmie.

-Ale jaja! Nie uwierzysz Syriuszu, co ci zaraz pokażę!-krzyknął Mateusz, na co Łapa od razu zmienił się w człowieka i usiadł uśmiechnięty na swoim miejscu.

-Ani słowa, pamiętaj- powiedział wciąż szczerzący się Syriusz, ale Matt tylko machnął ręką, stanął na środku pokoju i zamknął oczy. Po chwili Huncwot patrzył wprost na wielkiego, ciemnobrązowego niedźwiedzia o jasnobłękitnych oczach. -To dopiero Bestia...- powiedział z uznaniem. Moment później na ziemi znów siedział piaskowłosy chłopak, z uśmiechem od ucha do ucha.

-Łapo, oficjalnie jestem twoim dłużnikiem. Teraz mam ksywkę. Besta...- dodał, szczerząc się jeszcze szerzej.

-Ja tam bym powiedział Futrzak albo Włochacz, ale Bestia też nie jest źle...- zamyślił się i po chwili było słychać głośną salwę śmiechu. Wyszli z pokoju i zobaczyli, że przed ich drzwiami przebiega mały, szarawy szczurek o glizdowatym ogonku. -O patrz! Glizdek!- moment później zwierzak zniknął, zeskakując z ostatniego schodka. Bestia i Wąchacz poszli do dormitorium Huncwotów. Lupin już się obudził i czytał książkę, James natomiast, jak tylko ich zobaczył, zasłonił kotary i udawał, że ich nie ma. Podeszli do Luniaczka, usiedli po obu bokach, zasłonili posłanie kotarami i rzucili zaklęcie wyciszające.

-Luniaczku, mam zaszczyt przedstawić ci Bestię- McCartney skłonił się dramatycznie -Mateusz, jak się okazało, też jest animagiem. Ale wiesz, jakim? Niedźwiedź! Ten to ma fajnie! Ja mam psa, Glizdek to szczur, a ten tu z taką Bestią wyskakuje. Dla mnie i tak jesteś Włochacz- dodał już do Matt'a, na co ten jedynie się wyszczerzył. Lunatyk spojrzał na jednego i drugiego z niewiedzą.

-U nas w rodzinie mężczyźni od jedenastego roku życia praktykują to nielegalnie, żeby pomagać wujowi i innym wilkołakom. W Polsce jest strasznie dużo ludzi zarażonych filantropią. P.I.W.O, czyli Pomoc Innym Wilkołaczym Osobom to stowarzyszenie założone przez mojego prapradziada, którego kuzyn był pierwszym w rodzinie wilkołakiem. Teraz P.I.W.O działa w większej części Europy Środkowej. Mam pytanie do ciebie. Mógłbym przy następnej pełni pomóc tobie i Syriuszowi? Założę się, że James nie będzie chętnie współpracował z Blackiem, a taka Bestia jak ja wystarczy. W dodatku nudzi mi się wtedy niemiłosiernie, jak sobie przypomnę, że Karol i Tadek pomagają ojcu... Więc jak?- spytał Włochacz z wyraźną nadzieją w głosie.

-To... logiczne. Dla mnie, możesz zawsze przychodzić. Twoja rodzina ma wieloletnie doświadczenie w zajmowaniu się wilkołakami, więc będę ci wdzięczny jeśli zechciałbyś pomóc Wąchaczowi. Rogatemu i tak tylko Evans w głowie...

-Chciałeś powiedzieć moja dziewczyna...- wtrącił czarnowłosy. Matt nie zdążył o nic zapytać, bo do pokoju wbiegła mała, szaro-czerwona kuleczka i zniknęła za kotarą Rogacza. Bestia i Łapa zgodnie wzruszyli ramionami i poszli na dół, żeby przetestować silną wolę Mateusza. Remus uradowany wizją nowego, potężnego strażnika powrócił do czytania.

***

Tymczasem gdy tylko Matt i Syriusz opuścili pomieszczenie, Lily i Andy zgodnie wstały i ruszyły biegiem do swoich dormitoriów, by po chwili wyjść trzymając niezidentyfikowane ingrediencje. Ruda wrzuciła wszystko do swojej torby, a Andy upewniła się, że nikogo nie ma. Przeszły niezauważone przez portret Grubej Damy i skierowały się do Łazienki Jęczącej Marty. Rozejrzały się, czy nikt nie idzie, a zaraz potem weszły witając się głośno z mieszkanką dziewczęcej ubikacji.

-Witaj Marto!- krzyknęły chórem. Marta była duchem zmarłej dziewczyny. Mieszkała w tej łazience, bo właśnie tu umarła. Marta nigdy nie była zbyt wylewna, zazwyczaj jęczała, płakała lub zrzędziła. Jednak kiedy w drugiej klasie poznała Evans, która przypadkiem tu weszła zapłakana, z powodu Potter'a, któremu Marta nie raz pomagała upewnić się, czy gdzieś nikogo nie ma, martwa dziewczyna poczuła sympatie i współczucie do tej rudowłosej dziewczynki. Wyżaliły się sobie wzajemnie i teraz Marta nawet gdyby chciała nie mogłaby męczyć Lily swoimi opowieściami. Po prostu przy ognistowłosej świat nabierał kolorów.

-Witaj Lily- powiedziała piskliwym głosem -I cześć...

-Andrea, ale mów mi Andy- przywitała się blondynka.

-Cześć Andy. Co tym razem knujesz?- skierowała pytanie do znajomej. Ta oblała się szkarłatnym rumieńcem.

-Pamiętasz, jak tworzyłam tu taki eliksir? Nazwałam go Wywarem Tojadowym. Chcę go przygotować jeszcze raz, bo mój kolega ma kłopoty...

-Chodzi ci o Remusa? Podsłuchałam jak on i jego przyjaciele rozmawiają o jego problemie. Jak chcesz, to będę pilnować, żeby nic się nie stało. Wstaw kociołek do środkowej kabiny. To moja ulubiona. Nikt go tam nie znajdzie.

-Dziękuję! Chodź, Andy, trzeba zacząć jak najszybciej, jeśli mam skończyć przed pełnią...

-Czemu?- spytała blondynka

-Nie ważne. Najważniejsze jest to, by ukończyć to najpóźniej dziesięć dni przed pełnią. Mam nadzieję, że zabrałaś kociołek...- w odpowiedzi Andy wyjęła metalowy przedmiot i powiesiła go nad muszlą. Evans różdżką zapaliła ogień pod kociołkiem i zabrała się do przygotowywania eliksiru. Andy dzielnie jej asystowała w krojeniu ingrediencji, ale to Ruda zajmowała się kociołkiem.

***

Gdy skończyły na dziś, wróciły do salonu Gryfonów. W ostatnim momencie, bo zaraz po nich zeszli Matt i Syriusz, którzy byli nad wyraz uśmiechnięci. Czarnowłosy usiadł obok swojej wybranki i objął ja ramieniem, ciesząc się zapachem ukochanej, a blondyn jak gdyby nigdy nic usiadł obok speszonej jego zachowaniem Andy. Chwile potem dziewczyny zostały wciągnięte w mogolską grę Makao, ale ten kto przegrał musiał spełnić jedno życzenie każdej z grających osób. Pierwszą partię przegrał Matt, który nie miał szczęścia do kart. Syriusz, żeby zrobić kumplowi po złości kazał mu namiętnie pocałować Andreę. Blondas z zawiścią w oczach spojrzał na Łapcia, który zdawał się być zadowolony z takiego obrotu sprawy. Uniósł podbródek dziewczyny i spojrzał jej w oczy. Znalazł tam jedynie zaufanie, wiec przybliżył swe usta do jej ciepłych, miękkich warg. Najpierw zaczął powoli, jakby nieśmiało, ale dziewczyna praktycznie od razu oddała pocałunek. Nie wiedzieli, ile się ze sobą całują, czas stracił znaczenie w ich własnym, równoległym wymiarze. Odsunęli się od siebie dopiero, gdy chichot Lily i gwizdanie Syriusza dotarło do ich uszu. Niechętnie wrócili a swoje miejsca i po raz ostatni patrząc sobie w oczy spojrzeli na przyjaciół.

-Nooo, nieźle, przyjacielu. Aż takiego entuzjazmu się nie spodziewałem po tobie...

-Jak coś robisz, to rób to dobrze...- wytłumaczył się. Następnie Lily kazała mu kopnąć James'a w tyłek, ale to miało zostać zrobione na śniadaniu. Przyszła kolej na Andy.

-Odpowiedz mi prawdziwie na jedno pytanie- wyjęła fałszoskop z plecaka i postawiła koło niego. -Czy to, co się wydarzyło, coś dla ciebie znaczyło?

Mateusz nie wiedział, czy to cudowny sen, czy koszmar na jawie. Najpierw całował dziewczynę, z którą się wcześniej przespał. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że to nie był typowy pocałunek. Dreszcz przyjemności przechodzący po plecach piaskowłosego o tym świadczył, ale nie wiedział, jak to nazwać. Chciał więcej i jednocześnie pragnął znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Nie umiał tego nazwać, nie chciał odpowiadać na to pytanie. Między innymi dlatego, że sam nie do końca znał odpowiedź.

-Nie wiem...- wydukał Bestia

-Odpowiedź ma być Tak albo Nie.

Chłopak zawahał się przez chwile, ale potem zrobił coś, czego nikt nie spodziewał się po odważnym obrońcy w drużynie Gryfindoru -Nie- rzucił, i wybiegł z pomieszczenia. Fałszoskop zaczął przeraźliwie hałasować.

***

Syriusz wbiegł do swojego dormitorium i szybko zabrał Mapę Huncwotów z szafki nocnej stojącej przy biurku Rogacza. James złapał długowłosego za nadgarstek i nie zważając na jego sprzeciwy przyciągnął go z powrotem koło jego łóżka.

-A pan dokąd się wybiera z mapą Huncwotów, skoro pan nie jest Huncwotem?-zapytał wrednie, na co został obdarowany spojrzeniem, które gdyby tylko mogło, zamroziłoby mu krew w żyłach.

-Odpieprz się, bo mój przyjaciel potrzebuje pomocy- syknął przez zaciśnięte zęby i wyrwał się z żelaznego uścisku zszokowanego Pottera, po czym wybiegł w ekspresowym tempie z pokoju wspólnego. Stojąc plecami do portretu Grubej Damy, rozłożył ściskany przez siebie skrawek pergaminu i stukając weń różdżką wymówił wyraźnie: "Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego", a na pożółkłej kartce zaczęły pojawiać się pojedyncze kropki łączące się w linie i inne kształty. Ponownie stuknął w pergamin, mówiąc "Wskaż mi: Mateusz McCartney", a czerwono-złota żyłka zaczęła krążyć po pergaminie, by następnie zniknąć z powrotem w różdżce.

-Dziwne...- mruczał do siebie pod nosem -Skoro jego nie ma na mapie, to jest jeszcze przynajmniej pięć miejsc, w których mógł się zaszyć...- to powiedziawszy udał się w kierunku najbliższego przejścia na siódme piętro. Przeszedł trzy razy naprzeciw kamiennej ściany gorączkowo myśląc. 'Chcę zobaczyć się z Mateuszem... Chcę zobaczyć się z Mateuszem... Chcę zobaczyć się z Mateuszem...' jednak ściana ani nie drgnęła. Chłopaka po prostu tam nie było. Z rezygnacją skierował się do miejsca, w którym on i reszta tych niewydarzonych kawalarzy zazwyczaj planowali rozróby. Tam też go nie zastał, ale przy okazji zabrał pięć butelek z Ognistą Odgena i włożył do kieszeni potraktowanej zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym.

Następnym punktem programu była kuchnia. Zszedł na dół, mniej więcej do miejsca, nad którym znajdowały się drzwi od Wielkiej Sali i połaskotał gruszkę na obrazie półmiska z owocami. Ta chętnie zarechotała i przemieniła się w klamkę, umożliwiając jednocześnie Syriuszowi dostanie się do pomieszczenia. Zewsząd naraz obskoczyły go skrzaty domowe. Skrzywił się nieznacznie. Nie to, że nie lubił tych stworzeń, ale ten irytujący Stworek wziął sobie za punkt honoru rozkaz matki o tym, by znęcał się nad czarnowłosym i uprzykrzał mu życie. Spytał stworzenie stojące najbliżej niego o to, czy nie widziało blondwłosego chłopaka, ale skrzaty smutne, że nie mogą spełnić prośby ucznia zaczęły lamentować, że nikogo nie widziały i prosiły się o wymierzenie im sprawiedliwej kary. Zdegustowany tym widokiem Black wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia.

Przeszedł do miejsca, zwanego przez starszych uczniów 'Azylem'. Była to jedna z wierz po zachodniej stronie zamku, gdzie nikt nie uczęszczał, prócz nastolatków z depresją i innymi dolegliwościami oraz pragnieniami masochistycznymi. Jednym słowem grupa ludzi reagująca na otaczającą ją rzeczywistość dość... emocjonalnie... Wszedł po schodach. Gdy otwierał drzwi, wiedział, że to będzie interesujące przeżycie. Stanął na progu jak wryty. Ściany zapełnione skradzionymi Filtch'owi łańcuchami i zakrwawionymi linami zawiązanymi w malownicze stryczki był dopiero zapowiedzią reszty dekoracji. Całe pomieszczenie było wykonane z czarnych kamieni , gdzieniegdzie ściany czy posadzka zostały rozjaśnione malowniczymi, szkarłatnymi plamami zaschniętej krwi. Niedaleko wejścia po lewej stronie stał stojak z różnego typu ostrymi lub nieco mniej narzędziami, od tępych gwoździ, przez noże kuchenne do ostrych żyletek. Nad oknem wisiała półka obładowana plastrami, bandażami, zaciskami, strzykawkami, igłami i jakimiś niezidentyfikowanymi substancjami, oznaczonymi takimi skrótami jak LSD lub podobne. Przy ścianach, na sztywnych, niewygodnych materacach siedzieli członkowie tego jakże elitarnego klubu, większość z nich w jednej ręce trzymało jedno z narzędzi tortur, inni wycierali swój własny, życiodajny płyn o ściany i podłogę, lub tamowali już krwotok.

Na szczęście, nigdzie nie było widać Matt'a, ale to oznaczało wznowienie poszukiwań. Z niesmakiem na twarzy i przysięgą na ustach, dotyczącą nie przychodzenia tu bez konieczności, zbiegł w dół schodów tak, jak na arystokratę przystało, czyli potykając się o własne nogi. Zostało na szczęście ostatnie miejsce, które wydawało się genialnym, racjonalnym i banalnym pomysłem jednocześnie. Że aż sam nie wpadł na to, że to tam skieruje się Bestia... Rozejrzał się po korytarzu i pewny, że nikt go nie widzi, przemienił się w postać ponuraka, o której nie raz słyszał na zajęciach tego niekompetentnego wróżbity Jupiter'a Mercury'ego, i pognał w stronę Zakazanego Lasu...

***

Mateusz biegł korytarzami kierując się na błonia. Czemu, kiedy powiedział coś, co zdawało się być dla niego prawdą, fałszoskop zwariował? Przecież to nic nie znaczyło. Taki jednorazowy numerek. Potem, to było zadanie. I czemu zwiał jak ostatnia baba, skoro powinien być odważną Bestią? Nie ważne. Teraz musi dobiec do zakazanego lasu by spokojnie się przemienić i rozwalić wszystko, co zobaczy na swej drodze. Parę susów więcej i znalazł się pomiędzy ciemnym gąszczem tej dzikiej puszczy. Przemienił się w niedźwiedzia i zaczął uderzać potężnymi łapami o konary i pnie drzew go otaczających. Niektóre kłody od razu po uderzeniu opadały na ziemie z dźwięcznym hukiem, inne zaś zostały obdarowane wiecznymi wgłębieniami po pazurach Mateusza. Nic się dla niego nie liczyło. Chciał po prostu wyładować swoja wściekłość, frustrację, żal, niemoc i inne tego typu uczucia. Po prostu taką mieszankę wybuchową czuł po raz pierwszy w życiu.

A co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Że czuł się winny z powodu tego, że odebrał dziewictwo dziewczynie, która chciała mu coś udowodnić w tak okrutny sposób. W dodatku, przy innych dziewczynach? A może to, że to była jego przyjaciółka? Albo to, że nie wiedział co na serio do niej czuje? Lub fakt, że nie wie jak teraz to będzie wyglądać? Nie, wszystko razem eksplodowało tysiącem negatywnych emocji doprowadzając go na skraj wyczerpania psychicznego. Pomimo to, że od pół godziny siał spustoszenie to bólu fizycznego nadal nie czuł. Mógłby tak odreagowywać całą wieczność i jeszcze dzień, by mieć pewność, że to już się nie potworzy i nie będzie musiał spojrzeć w jej piękne, błyszczące oczy i, że porzuci niemoc na rzecz swojego urodziwego uśmiechu, na który każda dziewczyna, prócz wspanialej Andy i rozsądnej Lily, zrobiłaby wszystko.

Za sobą, potężny niedźwiedź usłyszał znajome warczenie. Odwrócił się gotów zaatakować, gdy ujrzał czerwone ślepia wielkiego, czarnego psa gotowego do skoku. Uspokoił się i opuścił łapy, by po chwili znów stać się piaskowłosym chłopakiem. Usiadł na jednym z rozwalonych przez siebie pni i ukrył twarz w dłoniach. Pies podszedł do niego i usiadł, kładąc mu pyszczek na kolanach, jakby w geście pocieszenia. Nie zmienił się w człowieka, nie pocieszał, tylko wiernie czekał. 'Przyjaciół poznaje się w biedzie, nie? Widać, ze Syriusz to prawdziwy przyjaciel. Jak Jimmy mógł zostawić przyjaciela, gdy ten walczył o życie... Toć to niedorzeczne...' myślał, by po krótkiej chwili przypomnieć sobie z jakiego powodu znalazł się w tym lesie. Nie wiedział ile czasu minęło odkąd przyszedł Syriusz, nie liczył, ale po paru minutach, a może wieczności, czarnowłosy powrócił do swojej ludzkiej postaci. Wciąż nic nie mówił. Usiadł kolo przyjaciela i poklepał go po ramieniu, a ten poczuł upust i zaczął wyrzucać z siebie myśli z prędkością karabinu maszynowego.

-Nie wiem o co chodzi. Mam kompletna pustkę w głowie. Jak... jak byłem z Andy w składziku była inna niż wszystkie i chciałem się z nią umówić. W Hogsmeade dotarło do mnie z kim chciałem się umówić i starałem się od niej odizolować. Później jeszcze ty kazałeś mi ją pocałować. To było...

-Przyjemne? Wyjątkowe? Niepowtarzalne? Przeszły cię dreszcze? Nie było nikogo wokół? Zapomniałeś o całym świecie? Liczyła się tylko ona i by ta chwila trwała wieczność?

-Dokładnie! I wiesz.. Ja... zgubiłem się. Nie mogłem pozbierać myśli i... i wiesz... po prostu gdy zadała pytanie nie mogłem znaleźć odpowiedzi, więc żeby w razie co powiedziałem, że nie. A to piździelstwo zaczęło hałasować, więc się wystraszyłem tego, co mogło się później stać. I ja... wieesz. Przybiegłem tu, bo dla mnie było to oczywiste, żeby się wyładować. I dalej nie wiem co myśleć... Znaczy... Ona zawsze w pewien sposób była dla mnie ważna, ale nie wiem w jakim sensie. Zawsze myślałem, że jak przyjaciółka, kuzynka... siostra. Ale... nie wiem... Po prostu stary, nie wiem...- zakończył swój wywód.

-Miałem podobnie z Lilką. Zawsze to James się do niej podwalał, dla mnie była przyjaciółką. Potem, gdy zostałem z nią sam na sam po prostu nie mogłem się opamiętać. Była tylko ona. Tylko, że ja mam utrudnienie w postaci Jamesa, a tobie nikt na drodze nie stoi. Ty masz dwie opcje. Albo zaczniesz się z nią spotykać i postawisz resztę swojego życia na jedna kartę. Tak, dobrze rozumiesz, jak ma się dziewczynę koniec z pieprzeniem się po kątach. Albo, druga opcja, po prostu zignorujesz to co się działo i będziesz z nią utrzymywać przyjacielskie stosunki. Wybierz mądrze, bo jedno przekreśla drugie. Ja tymczasem idę do Lily, pewnie tęskni za swym bogiem seksu...

-Tyaaaaa, a próbowała chociaż?- spytał w odrobinę lepszym humorze Matty

-E...-odpowiedział inteligentnie- Znaczy... Ja planuje... A z resztą!- i odszedł czym prędzej z lekką purpurą na twarzy. Włochacz zaśmiał się bezgłośnie. Dopiero teraz dostrzegł, że robi się ciemno, więc wstał, otrzepał się ze ściółki leśnej i skierował wprost do Wielkiej Sali na kolację. Już wiedział, co zrobić.

***

Gdy tylko Mateusz wybiegł z pomieszczenia w Pokoju Wspólnym trwała pełna napięcia cisza. Łapa wstał i popędził do swojego dormitorium, a gdy moment później przebiegał przez wyjście na korytarz ze skrawkiem pergaminu w ręce, nikt nie odważył się odezwać, lub chociażby ruszyć z miejsca. Andrea wpatrywała się w miejsce, z którego wstał jej przyjaciel. Nie wiedziała, co ją podkusiło do tego, by zadać to pytanie. "Ależ wiem, moja egoistyczna i ciekawska natura!" skarciła się w myślach. Spojrzała na Lily. Ta z lekką dezorientacją na twarzy patrzyła na miejsce po swoim chłopaku, by chwilę później usiąść koło blondynki i przytulić ją. W tym czasie przynajmniej większa część uczniów ze szlachetnego i odważnego domu lwa powróciła do swych dawnych zajęć, reszta poczęła komentować zajście.

-Będzie dobrze... bobrze...-powiedziała po chwili namysłu z nikłym uśmiechem na twarzy Ruda.

-Co?!- zapytała zaskoczona Andy

-Zanim dostałam list z Hogwartu zazwyczaj tak pocieszałyśmy się z Tunią, gdy jednej z nas się obrywało. Zazwyczaj- parsknęła wymuszonym, nerwowym śmiechem -to ona pocieszała mnie, po tym, jak moja magia uaktywniała się, najczęściej przemieniając brokuły w moje ulubione maślane ciasteczka. Mama twierdziła, że warzywa lądowały w mojej kieszeni kiedy to na mnie nie patrzyła, a na ich miejscu kładłam moje ciasteczka myśląc, że ona nie zauważy. Nie ważne. Wszystko gra?

-Taak. Gra... Tylko... Liczyłam na trochę inną odpowiedź. Spodziewałam się jednej, miałam nadzieję na drugą a uzyskałam trzecią... Co jest ze mną do hipogryfa nie tak?!- wybuchła Jaredson.

-Nic kochana, nic. To faceci są nienormalni...

wtorek, 8 stycznia 2019

Syriusz i Lily 9

Remus wiedział, co go czeka. Nie mogli już dłużej zwlekać. Przez tyle lat ukrywał prawdę, a teraz nadszedł czas, by wszystko wyjaśnić. Biedzie musiał powiedzieć Lily, tak samo jak niegdyś chłopcom, o jego problemie. Bał się jej reakcji, tak samo mocno, jak bał się wtedy reakcji jego przyjaciół.

***

Siedział właśnie na swoim łóżku i przeglądał czasopisma naukowe, kiedy wybiła godzina zero. Czas, by pójść do nowej pielęgniarki, by przebadała go przed jego przemianą. Już wstawał, kiedy nagle jego ‘śpiący’ przyjaciele podnieśli się i z pretensjami w glosie wyrzucili z siebie:

- Gdzie to się wybieramy? Słuchamy? Po nocach się będziemy szlajać? Wiemy gdzie chodzisz! Do Pomfrey! Za stara jest dla ciebie! Odpuść! - krzyczeli jeden przez drugiego.

- To nie tak… bo widzicie… mam pewien problem… - powiedział Remus, trochę migając się od odpowiedzi.

- MÓW! - krzyknęli jego przyjaciele jednocześnie.

- Nie teraz… Jak wrócę wszystko wam opowiem. Obiecuję - powiedział i wybiegł z dormitorium.

Wszedł do skrzydła szpitalnego parę minut przed tym, jak pielęgniarka miała go odprowadzić na błonia. Nic nie mówiąc podeszła do niego, obejrzała go, porównała odcień jego cery z tym na próbkach. Po oględzinach wyszli ze skrzydła kierując się na błonia, gdzie został upomniany o tym, by na siebie uważać, po czym dala mu jeszcze ciuchy na przebranie. Zawsze go lubiła. Był to miły chłopiec, który cierpiał za złe decyzje ojca. Nie mogła go zostawić. Zawsze po jego ciężkich nocach cerowała mu ubrania, by nie czuł się gorszy, z braku odzienia. On teł uwielbiał młodą pielęgniarkę. Zawsze, gdy mogła, pomagała mu, bezinteresownie. Była dla niego jak starsza siostra. Opiekowała się nim, gdy mamy nie było w pobliżu. Podziękował jej, skłonił się nisko i odszedł w kierunku wierzby. Było to ciekawe rozwiązanie jego problemu. Podchodził do drzewa, naciskał długą gałęzią pewne wybrzuszenie na pniu żywej maszyny do zabijania, po czym wślizgiwał się pomiędzy korzenie drzewa, przechodził korytarzem, szedł do jednej z sypialni i na koniec najzwyczajniej w świecie siadał i czekał aż zamieni się w bestie, gotowa rozszarpać wszystko i wszystkich na swej drodze.

Przemieniony w pozbawione instynktu i ludzkiego rozumu zwierzę, siedział w zamknięciu, dopóki około południa nie obudził się na podłodze, praktycznie nagi. Kładł się wtedy na łóżku, zażywał eliksiry, które pielęgniarka kazała mu zostawić w jednej z szuflad, po czym znów szedł spać, by odzyskać siły po męczącej przemianie. W ten sposób znikał na około trzy dni, a wszyscy myśleli, ze bierze świstoklik i odwiedza w Mungu swoją chorą matkę. Właśnie siedział na łóżku i znów poczuł rwący ból w ramionach, nogach, na grzbiecie i twarzy. Znów się zaczęło. Wstał na nogi, zawył z bólu i już po dłuższej chwili na miejscu chłopaka pojawił się wilkołak, stojący w strzępach ubrań. Bawił się nimi – rozszarpywał je, gryz, rwał. Gdy już mu się znudziło, zaczął biegać po pokoju w poszukiwaniu wyjścia. Biedne zwierzę nawet nie wiedziało, ze jako człowiek, ukrył klucz w jednej z szuflad etażerki stojącej przy łóżku. Nie wiedział, bo jak? Po przemianie nie zachował ani krztyny rozumu. Do rana, próbował stąd wyjść, jednocześnie wyjąc przeraźliwie, nawołując przyjaciół, którzy by mu pomogli.

Po południu obudziły go promienie słońca, które tańczyły na jego twarzy, wpadając poprzez rozdarte na oknie zasłony. Wstał i ubrał się w rzeczy przygotowane przez Poppy. Uśmiechnął się na wspomnienie o tym, że pielęgniarka pozwoliła mu się nazywać po imieniu. “Skoro i tak będziemy ze sobą spędzać dużo czasu, to czemu by nie, a nie jesteś wiele młodszy ode mnie. Właściwie, jesteś starszy od mojego brata, Goliat…”. Wyjął z szuflady eliksir i połknął jednym haustem. Był obrzydliwy, ale za to pomagał odzyskiwać siły. Ułożył się wygodnie na łóżku. Dopiero teraz miał czas by pomyśleć, co powie chłopcom. W końcu nie skłamie, że się w niej zakochał. Ale co będzie, jeśli dowiedzą się prawdy? A jeśli odwrócą się od niego? Co jeśli wygadają wszystkim? Co jeśli wszyscy się dowiedzą? A jeśli wyrzuca go ze szkoły ze strachu o uczniów? Ale nie skłamie przyjaciołom. Nie mógłby potem żyć ze świadomością, że jego tak zwani przyjaciele nie mieli szansy pokazać mu siły ich przyjaźni. Bo gdyby byli jego prawdziwymi przyjaciółmi, nie odwróciliby się od niego. Wystarczyło, że już musiał od ponad roku kłamać im o domniemanych problemach zdrowotnych jego matki. Zdecydował się – powie im. To było ostatnie o czym pomyślał.

Obudził się z głodu w środku nocy, więc wziął kanapkę przygotowaną wcześniej przez Pomfrey i zjadł, przypominając sobie o swoim postanowieniu. Powie im. Nie ma innej opcji. Łyknął trochę eliksiru słodkiego snu i ułożył się z powrotem na łóżku. Teraz powinien spać do około szóstej nad ranem, a potem wróci do sypialni, by przygotować się na lekcje. Ponownie zasnął, a gdy się obudził, zgodnie z jego oczekiwaniami, była za pięć szósta. Wstał, zabrał strzępy ubrań i puste fiolki, po czym udał się do ukrytego wyjścia w podłodze. Szedł przez korytarz dłużej niż zazwyczaj. Układał w myślach mowę, która ułatwi mu opowiedzenie całej prawdy jego tak zwanym przyjaciołom. Jeśli nie zrozumieją – trudno. To znaczy, że nie są jego przyjaciółmi. Wyszedł na zewnętrz, gdy słońce wzbijało się nad zenitem. Przeszedł szybkim krokiem do Skrzydła szpitalnego, by oddać swoje rzeczy do naprawy i zwrócić puste fiolki. Był szczęśliwy, gdy Poppy zaoferowała mu pomoc przy ubraniach. Gdy sam próbował cerować, wychodziło mu gorzej niż komukolwiek. Do tego widać było że lubi szyć. Dziwne, ale robiła to ręcznie, nie jak większość czarownic, przy pomocy czarów. Może dlatego sprawiało jej to tyle radości. Zastukał do gabinetu pielęgniarki. Otworzyła mu i wpatrywała się w niego zmartwionym spojrzeniem.

- Już jesteś. Martwiłam się o ciebie. Powinieneś tu być od pół godziny. Jest już siódma - powiedziała mu spokojnie, biorąc od niego rzeczy.

Przemyła i opatrzyła mu nowe rany powstałe w wyniku przemiany, po czym powiedziała:

- Idź się wykąpać, tylko uważaj na opatrunek - i usiadła.

- Czy coś się stało? - zapytał niespokojny.

Odpowiedział mu szloch. Nie był pewny co zrobić, więc poklepał ją po ramieniu i wyszedł. Pobiegł prosto do dormitorium. Chłopcy jeszcze spali, więc wszedł po cichu do łazienki, rozebrał s ę i rozwiązał każdy bandaż na swoim ciele. “Nowe blizny” pomyślał z lubością “Nowe blizny do kolekcji. Ciekawe, czemu nigdy nie pytali się o szramy na mojej twarzy. Może uważali, ze to tak zwany ‘temat mina’? Trzeba będzie im powiedzieć prawdę jeszcze dziś popołudniu. Może podczas obiadu na błoniach?”. Przemywał się powoli, uważając, by nie zmyć eliksiru odkażającego. Dochodziła ósma, kiedy wyszedł z łazienki świeżutki i pachnący. Popatrzył na śpiących chłopców, spakował cztery torby naraz, wyjął trzy paszteciki dyniowe i trzy butelki piwa kremowego, po czym krzyknął:

- Wstawać! Do was mówię! Spóźnicie się! Myć się i ubierać! Spakowani jesteście, śniadanie przyszykowałem! Wstawać! - A następnie wyszedł z dormitorium, by nie zatrzymywać szykujących się chłopców swoją obecnością. Skierował się do Wielkiej Sali i zasiadł na swoim stałym miejscu. Zjadł jajecznicę i udał się w dalszą podroż do krainy nauki. Z nikim nie rozmawiał. Nie mógł skupić się na lekcjach. Za bardzo przejmował się tym co go czeka. Im bliżej było obiadu tym bardziej zamykał się w sobie. Podczas śniadania jeszcze można było z nim pogadać w miarę normalnie, ale na trzeciej lekcji wpuszczał wszystko jednym uchem i wypuszczał drugim. Kiedy nadeszła pora obiadu, nie zjadł ani kęsa, a w momencie kiedy chłopcy skończyli, pociągnął ich za sobą ku jeziorze.

- Więc, obiecałem, że powiem wam prawdę. Wszystko zaczęło się od tego, że… -

Opowiedział im wszystko – jak to się zaczęło,  jak ciężko było mu się dostać do szkoły; powiedział o Wierzbie Bijącej i Wrzeszczącej Chacie. A oni słuchali. Słuchali w milczeniu i skupieniu. Gdy skończył, pierwszą osobą która wstała był właśnie Syriusz, a jedyne co powiedział to:

- Nie mogłeś tak od razu? Postaralibyśmy się ci pomoc! - I przytulił zdezorientowanego blondyna.

- Futerkowy problem… - dodał James i poszedł w ślad za Syriuszem, a na końcu Peter dołączył do reszty.

To był najszczęśliwszy moment w jego życiu. Bynajmniej do czasu.

***

- Remusie, musimy ci się do czegoś przyznać… - powiedział Black z miną zbitego psa.

 James gorliwie pokiwał głową. Lupin już wiedział, że coś zbroili.

- Nie mam czasu, zaraz muszę iść do Pomfrey - powiedział Remus. Oni w odpowiedzi wstali z łóżek i zrobili coś nadzwyczajnego – zamienili się w zwierzęta na jego oczach. Zamiast trójki przyjaciół widział teraz pięknego, brązowego jelenia z rozgałęzionym porożem, psa o umaszczeniu i oczach czarnych jak smoła, oraz małego, szarawego szczurka z ogonkiem jak u glizdy. Po chwili na miejscu zwierząt znów pojawili się jego koledzy.

- Ale-e… Jak? - zapytał niepewnie. Syriusz i James pokiwali ze zrozumieniem głowami, po czym ten drugi odpowiedział:

- Animagia. Praktykujemy ją odkąd dowiedzieliśmy się, że jesteś wilkołakiem. Skoro nie możemy być z tobą jako my, to będziemy jako zwierzęta. Wtedy nam się nic nie może stać... No prawie. W każdym razie wymyśliliśmy nam nawet ksywy – ja jestem Rogacz, Syriusz to Łapa, ty jesteś Lunatyk, a Peter to Glizdogon.

- Skąd to wszystko się wzięło? - zapytał zdezorientowany Lunatyk. Teraz to Syriusz podjął próbę tłumaczenia.

- Wzięło się to od tego, co pierwsze nam wyrosło. Jim najpierw dostał rogów, mi powyrastały łapy, a Peterowi  mały, glizdowaty ogonek. Zanim zmienił się w szczura myśleliśmy, ze będzie robakiem, wiec jest Glizdogonem.

- A-aa co ze mną? - spytał niepewnie miodowooki piętnastolatek.

- „Lunatyk” – do tego są dwa wytłumaczenia. Pierwsze –„ Luna” to inaczej księżyc, a drugie – po  przemianie tak jakby lunatykujesz.. .- wyszczerzył się Rogacz.

- Dodatkowo, wymyśliliśmy, że skoro i tak wszyscy nas rozpoznają, to może nazwiemy się jakoś specjalnie... Ja wymyśliłem Huncwoci... Bo pamiętacie jak Hagrid do nas, że my tylko „huncwotujemy”? Jak huncwotujemy to Huncwoci! - powiedział radośnie Łapa. Dodał po chwili:

 – W dodatku, zawsze możemy się przechadzać nocą po zamku niezauważeni i sprawdzać wszystkie kryjówki... To przydatne, by znać różne przejścia do różnych miejsc. Jedno już znamy: Bijąca Wierzba – Wrzeszcząca Chata. Ale skąd wiemy, ze nie ma takich więcej? - mówił z przejęciem.

 Lupin stal oniemiały. Przez cztery lata jego przyjaciele poświęcali wolne popołudnia tylko i wyłącznie po to, żeby dla niego złamać prawo. Zrobili to dla niego. Nie tylko zaakceptowali to, że jest kim jest, ale również pomagają mu na wszystkie możliwe sposoby. Robili to dla niego, bezinteresownie, nie oczekiwali nic w zamian. Już wtedy to wiedział, ale teraz się w tym jeszcze utwierdził. To są prawdziwi przyjaciele. Jego przyjaciele. Łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu. Przytulił każdego z nich w podziękowaniu i powiedział po chwili:

- Muszę już iść, zaraz Poppy zacznie się martwic.. .- Syriusz przerwał mu, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu.

- Chciałeś powiedzieć, My - dodał.

Lupin nie mógł się nie uśmiechnąć. Powiedział im, by poczekali, aż Pomfrey oddali się od Wierzby i wtedy wyszli z dormitorium. Oczywiście poinformował ich jeszcze  o tym, że muszą nacisnąć wybrzuszenie na pniu drzewa, by je unieruchomić, co ułatwi im dotarcie do przejścia.

***

To wszystko powróciło do niego w sekundę. Przypomniał sobie ciężkie chwile, przed drugą klasą, zarówno jak te przed piątą. Tak, zdecydowanie Remus Lupin mógłby powiedzieć, że jest szczęśliwym człowiekiem. Pomimo jego, jak to nazwał James, „Futerkowego Problemu”, był szczęśliwy. Miał przyjaciół i zdobywał najwyższe stopnie. Nigdy nie zabiegał o uwagę, a i tak był popularny. To chyba wszystko, o czym mógł marzyć siedemnastolatek. Prócz dziewczyny, oczywiście. Tylko tego mu brakowało. Pomyślał chwile o Nattalie, ale przypomniał sobie co musi zrobić. Powie jej.

Miał okazję, bo właśnie do pokoju weszli Łapa i Lila trzymając się za ręce. James momentalnie zaczął się śmiać, chwycił kolejna tabliczkę czekolady z eliksirem euforii i pochłonął w całości. Odrzucił papierek pod łóżko i parsknął w poduszkę. Wstał, popatrzył tęsknym wzrokiem na splecione ręce Evans i Blacka, po czym znów parsknął śmiechem.

- Haha, o jaaa... Nigdy nie przypuszczałem, że mój przyjaciel może podłożyć mi taką świnie! - powiedział i zaśmiał się powtórnie. – Noo, Remi, masz okazje, powiedz jej prawdę! - mówił krztusząc się chichotem.

Remus rzucił na niego zaklęcie ciszy i zwrócił się do Syriusza, by zostawił ich samych. On zaś musnął lekko ustami policzek dziewczyny i wyszedł do pokoju wspólnego. Dziewczyna nieprzytomnym wzrokiem patrzyła to na Pottera, to na Lupina. Potter wciąż zaśmiewał się, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, a Lupin patrzył na nią ze zmartwioną miną. Przestraszyła się tego wyrazu twarzy. Jakby to, co chce jej powiedzieć miało go boleć bardziej niż... nie wpadło jej do głowy żadne inne porównanie niż przemiana wilkołaka.

- Więc... To zaczęło się, kiedy miałem 6 lat. Wracałem późno z placu zabaw, kiedy spojrzałem w niebo. Był piękny, pełny księżyc, który miałem niedługo znienawidzić. Kierowałem się właśnie do lasu, bo mieszkam w chatce na polanie, kiedy zauważyłem jak jakiś ciemny kształt zbliża się do mnie wielkimi susami. Przestraszyłem się, chciałem krzyczeć, ale ze strachu nie mogłem nic powiedzieć. Jedno, dwa uderzenia serca, a on już szczerzył kły przed moim nosem. To był wilkołak. Jak się później okazało – Fenrir Greyback. Zawył szyderczo i kłapnął paszczą o cal od mojego nosa. Upadłem na ziemie, zawarczał zadowolony ze strachu w moich oczach i ugryzł mnie w kolano... - tu odsłonił okropną bliznę po szczękach wielkiego wilka na prawej nodze. Lily jęknęła z przerażenia. 

- Leżałem, świadom tego, że mogę się wykrwawić na śmierć. Nie mogłem wstać. Nie mogłem ruszyć nogą. Leżałem. Nie miałem siły by krzyczeć, więc czekałem, aż ktoś po mnie przyjdzie. Po chwili straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero następnego dnia w południe. Przy mnie siedziała mama, a tata rozmawiał o czymś przyciszonym głosem z lekarzem.  Gdy ten wyszedł, ojciec wziął swoją śrutówkę, zestaw srebrnych kul i wyszedł.  Mama powiedziała mi co się stało. Wtedy dowiedziałem się o tym, że Greyback próbował zmusić tatę do brudnych interesów grożąc mi. Tato nie dał się zastraszyć, więc przy pierwszej pełni napadł na mnie i ugryzł. Lekarz stwierdził, że zostałem zarażony i od teraz co pełnię będę się zmieniał w taką samą okrutną bestię, jaką był ten, który mi to zrobił. Pogodziłem się z tym, aż po następnej pełni zdarzyło się coś jeszcze gorszego. Bo przez cały miesiąc odkąd mój tato wyszedł, nie wrócił nawet na chwilę. Po pełni dowiedziałem się dlaczego.

- Kiedy mój tata wyszedł, zaczaił się w miejscu przebywania tego, który mnie tak urządził i po jego przemianie wyszedł z kryjówki. Wiem, mógł go zabić, kiedy był sobą, ale mój tata stwierdził, że więcej zyska, jak zabije go pod postacią wilkołaka. Więc, mój tato wyszedł z kryjówki, Greyback zobaczył to i w paru susach doskoczył do niego. Mój tata szybko wycelował i trafił go prosto w pierś. Bestia zawyła przerażająco i ostatkiem sił walnęła go potężną łapą, przecinając pazurem tętnicę szyjną. Umarł na miejscu, a ciało zwierzęcia spadło na jego zwłoki. Umarł, bo chciał mu się odpłacić za mój los i by nikt inny nie był skazany na to samo, co ja przez jego kły i tę durną ideologię… Bo Greyback wierzył, że to co robi jest słuszne... potem skończyłem jedenaście lat, i pomimo tego, że i mój tata i moja mama byli w Hogwarcie, ja listu nie dostałem.

- Moja matka prosiła Dyrektora wiele razy, aż przed rozpoczęciem roku Dumbledore zajął to miejsce. Wtedy postanowił mi pomóc. Pielęgniarkę ostrzegł o pracy przy wilkołaku, zasadził Bijącą Wierzbę, osobiście zajął się tunelem prowadzącym z błoni do Wrzeszczącej Chaty, a potem zadbał, by jeszcze przed moim przybyciem mieszkańcy Hogsmeade myśleli, że jest nawiedzona. Wtedy co pełnię ukrywałem się tam, żeby przeczekać moją przemianę i stan osłabienia, mówiąc wszystkim, że odwiedzam chorą mamę. Do drugiego roku ukrywałem to przed wszystkimi. Nikt, prócz dyrektora, Poppy i nauczycieli nie wiedział. Dopiero pewnej nocy, jak James, Syriusz i Peter nakryli mnie na wychodzeniu z dormitorium, wszystko się zmieniło. Musiałem im powiedzieć, tak samo, jak teraz mówię tobie. Na szczęście, chłopcy zrozumieli. Nie odwrócili się ode mnie. Byli przy mnie. To był pierwszy raz, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że to są prawdziwi przyjaciele.

James wciąż był nabuzowany eliksirem euforii, więc przez działające zaklęcie ciszy miotał się ze śmiechu po łóżku, z ledwością łapiąc oddech. Lily siedziała jak zaklęta. Nie przypuszczała, nie zdawała sobie sprawy, że co miesiąc jej przyjaciel walczy z czymś takim. To było dla niej szokujące. I jeszcze ta pustka w oczach, gdy o tym opowiada. To musi być dla niego cios, opowiadać o tym. A on stał, nawet uśmiechał się lekko na wzmiance o Huncwotach. 

- Drugi raz był w piątej klasie. Przed moim wyjściem do Poppy zatrzymali mnie i pokazali... James? Zademonstrujesz? - James wstał, kołysząc się ze śmiechu ledwo mógł ustać na nogach, ale pomimo tego już po chwili stał przed nim dorodny jeleń.

Lily otworzyła usta ze zdziwienia, a jeleń w najlepsze trząsł się ze śmiechu, raz po raz tupiąc kopytami o podłogę. Po paru sekundach na jego miejscu znów pojawił się James. Ruda otworzyła usta, ale nie mogła nic powiedzieć, jakby to ona, a nie James, była po Silencio. Remus kontynuował.

– Dla mnie praktykowali nielegalną animagię. Co miesiąc pilnują mnie we Wrzeszczącej Chacie odkąd skończyli piętnaście lat. To, co zobaczyłaś, to strzępy moich ubrań, których nie zdążyliśmy posprzątać. Jutro znów pełnia i znów pójdą ze mną. Teraz już wiesz wszystko. Nie będę miał ci za złe, jeśli nie zrozumiesz, w przeciwieństwie do Rogacza czy Łapy... - ale ona zaraz porwała się z miejsca i uściskała Remusa, jakby to było ich spotkanie po latach.

Gdy Potter to zobaczył, od razu przestał się śmiać, co więcej, posępniał, chociaż wciąż był pod wpływem eliksiru euforii.

- Remusie, nie wiedziałam... Nie miałam pojęcia... Ja...  A… a wasze przezwiska? Rogacz, Łapa, Glizdogon i Lunatyk?

- To jest bardzo proste – powiedział rozpromieniony Lunatyk – u nich zależało to od tego, co pierwsze im wyrosło. Najpierw Syriusz dostał psich łap, potem James zyskał rogi, a na koniec Peter małego, glizdowatego ogonka. A ja... no cóż, są tego dwa znaczenia. Pierwsze, Luna, to synonim słowa księżyc, a Lunatyk, bo nie panuję nad sobą, jakbym był pogrążony we śnie...

- Właśnie! Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego wcześniej! Wymyśliłam Wywar z tojadu, który pomaga wilkołakom. To był mój projekt dodatkowy z Eliksirów. Severus zrobił jakąś tam prostą maść nawilżającą, a ja zrobiłam Eliksir Tojadowy - mówiła w ekstazie.

Remus nie mógł w to uwierzyć. Eliksir który ma mu pomóc? Stał osłupiały i pochłaniając każde jej słowo jak gąbka chłonie wodę

– Przetestowałam go już na ochotniku. Działa on tak. Pije się go dziesięć dni przed pełnią, a on pozwala w trakcie przemiany zachować swój rozum, oraz sprawia, że ból albo słabnie, albo ustępuje całkowicie!

- Ja... Ty... Ja... Jak? - Nie mógł wykrztusić z siebie słowa.

Może wciąż będzie się przemieniał, ale teraz przynajmniej nie będzie bezmyślną maszyną do zabijania. Przytulił ją tak mocno, na ile pozwalało mu zmęczenie i przedpełniowe osłabienie. Odczarował Jamesa i ruszył do łazienki, by wziąć prysznic. James już się nie śmiał, ale eliksir wciąż musiał działaś, bo w jego glosie zamiast gniewu dało się wyczuć rozbawienie.

- Jak było na randce? Dobrze całuje? Pochwal się, co nakupowaliście - zachęcał ją do mówienia i wskazał jego łóżko.

Lily trochę przerażona myślą zostania z nim sam na sam wyszła z dormitorium wprost w objęcia Łapy, a James padł ze zmęczenia nieustannym, pół godzinnym śmiechem, więc zasypianie zajęło mu mniej niże czas trwania jednego uderzenia serca. Lunatyk natomiast wziął prysznic i dołączył do śpiących już, jego przyjaciół, kładąc się do własnego łóżka, ale w przeciwieństwie do nich, nie odszedł do krainy Morfeusza. Jak co dzień przed pełnią nie mógł zasnąć, ale tym razem nie myślał o niczym innym niż o tym, że już niedługo będzie mógł w pełni się kontrolować.