wtorek, 31 lipca 2018

Szkoła Językowa 2

Mimo wszystko, strasznie się pomylił. A uświadomił to sobie już następnego dnia, gdy przyszedł do pracy. Powiesił właśnie marynarkę na wieszaku i zakładał uniform do sprzątania, gdy jego szef pokazał mu ulotkę, o dziwo, w jego języku. Mówiła o strasznie tanich kursach języka polskiego dla obcokrajowców, w cenie złotówki za lekcję. Codziennie, od siedemnastej do za piętnaście osiemnasta. Nauczyciel przedstawia się jako "Po prostu Harry". Wzruszył ramionami i chciał ją wyrzucić do kosza, ale Stefan stwierdził, że warunkiem jego zatrudnienia jest uczęszczanie na ten kurs, opłacany z jego pensji. Zamrugał i jeszcze raz spojrzał na ulotkę. Zerknął na ulicę i wskazał ją palcem, patrząc pytająco na szefa.

-Dzie?- użył swojego perfekcyjnego języka do zadania strasznie konstruktywnego pytania. Stefan przewrócił oczami i wyjął mapę samochodową miasta Włocławek. Czerwonym markerem oznaczył ulice, którymi ma iść, by dojść stąd do siebie, od siebie do szkoły i ze szkoły do pracy. Draco skinął mu głową, włożył złożoną kartkę do kieszeni marynarki (oczywiście, powiększonej w środku) i zabrał się do pracy.

Całe sześć godzin sprzątania kibli, wycierania stołów i zmywania podłóg zmęczyłoby każdego, kto od urodzenia uczył się, że to należy do obowiązków stworzeń magicznych. Rozprostował plecy w składziku i powłóczył nogami do biura.

-Ćeść, Anna- przywitał się z jego zmienniczką. Miała na imię Ania i pracowała tu tylko i wyłącznie z racji studiów. Musiała się jakoś utrzymać. Zawsze twierdziła, że Fast Food to świństwo i nie tknęłaby go nawet kiblem. Teraz zgarnia jego resztki przez ścierkę...

-Cześć, Draco. Miłego dnia!- pomachała mu dłonią i założyła fartuszek. On wyszedł zapleczem i patrząc, czy nikogo nie ma, teleportował się do swojego mieszkania. Rzucił marynarkę i podszedł do lodówki. Pusto. Musiałby zrobić jakieś zakupy. Złapał za marynarkę i wyciągnął z jej kieszeni mapę, nie odkładając ubrania z powrotem. Popatrzył za jakimś supermarketem. Znalazł nazwę "Real" i pierwsze, co pomyślał to "Food!", więc pełen nadziei skoncentrował się na uliczce kawałek dalej, by przenieść się tam dzięki teleportacji chwilę później już stracić grunt pod nogami.

Wylądował w ciemnym zaułku. Było nieprzyjemnie, zwłaszcza, że znajdował się zaraz koło cmentarza, ale zdołał zebrać trochę tej odwagi, którą jeszcze w sobie miał, i poszedł prosto do marketu. Zdziwił się, widząc wielkość sklepu, nigdy nie był w miejscu, gdzie można dostać praktycznie wszystko. Powoli przechodził pomiędzy półkami, wybierając produkty spożywcze, które jego zdaniem będą najlepsze. Zatrzymywał się przy każdym jednym urządzeniu elektronicznym, by sprawdzić, co to i do czego służy. Raz zdawało mu się, ze parę metrów naprzeciw niego stoi starsza wersja tego bohaterskiego Potty'ego, ale chyba jednak mu się przywidziało, bo gdy spojrzał tam drugi raz, nikogo nie było.

Ruszył z pełnym wózkiem do kasy, przeklinając w ojczystym języku długie kolejki. Wyjął portfel. Miał nadzieję, że go będzie na to stać. Co jak co, ale zakupów narobił. Jedno zaklęcie utrzymywania świeżości i będzie miał zapasy na dłuuugi czas. Położył wszystko na magicznej, samo-przesuwającej się taśmie i czekał w kolejce, jak porządny, cierpliwy obywatel. Wreszcie (Thank's God!) nadeszła jego kolej. Uradowany patrzył, jak z każdym skasowanym przez czerwone światełko produktem liczba na małym ekraniku rośnie. Tanie to to wszystko nie było, ale dał radę nie przekroczyć własnego limitu. Postanowił w domu sprawdzić, czy można sklonować mugolskie pieniądze. Z pełnymi siatkami wyszedł na zewnątrz i znów skierował się do tej ciemnej, przerażającej uliczki, by wylądować w swoim mieszkaniu.