niedziela, 29 września 2013

Szkoła Językowa: Prolog

Czerwiec, 1998

Wysoki, szczupły blondyn o stalowych oczach i delikatnych jak na mężczyznę rysach właśnie teleportował się w lesie jednego z mniej znanych miast wraz ze swoją walizką. Wyszedł koło leśniczówki i dotarł do żużlówki. Niedaleko stał czterorodzinny dom otoczony płotem i garażami. Miejsce wręcz idealne dla kogoś takiego jak on. Nie pozorne, ale jakby się postarać mógłby sobie urządzić tu raj na ziemi. Westchnął. W pośpiechu nie wziął ani galeona, a nawet nie wiedział, gdzie może znaleźć tu ulicę choć w jednym procencie magiczną. Niby właśnie dlatego się tu przeniósł, ostatnie miejsce na ziemi, w którym by go szukano, ale to wciąż było uciążliwe. Doszedł do końca ulicy i zauważył tabliczkę z napisem "Ziębia". Głupia nazwa... Jak to cholerstwo w ogóle wymawiać? Oczywiście, Draco! Przenieś się do kraju, którego języka nawet podstaw nie znasz, nie mając ani grosza przy dupie! Był wściekły sam na siebie. Skręcił w lewo i po chwili doszedł do sklepu o kolejnej dziwnej nazwie. "Kujawiak" stał dumnie tuż obok wielkiego, obrośniętego trawą placu, mieniąc się czerwono-białymi barwami. Bez zastanowienia wszedł do środka.

-I'm sorry, but could you help me?- spytał w swoim ojczystym. Kobieta w krótkich lokach spojrzała na niego nieprzychylnie.
-Co bełkoczesz?- warknęła.
-Can you help me..?
-Mów po ludzku, lub spadaj! Klientów odstraszasz, ty imbecylu!- wskazała mu palcem drzwi. Ten gest zrozumiał jako jedyny z całej wypowiedzi. Spuścił głowę i skierował się do wyjścia. Szedł dalej przed siebie, stając na ulicy "Wiejskiej", ale nie chciało mu się tego wymawiać, gdyż już po dwóch próbach stwierdził, adekwatnie do kraju, "Pierdolę, nie robię!". Wszedł do paru sklepów, stawał przy każdym kiosku, ale nikt go nie rozumiał. Usiadł na ławce na dworcu. Był załamany. Nie mógł wrócić, do Francji lub Hiszpanii nie było co jechać, musiał tu zostać. Ktoś położył mu rękę na ramieniu, a on automatycznie złapał tą osobę za nadgarstek i wykręcił napastnikowi rękę.

-Spokojnie, młodziejaszku! Ja chcę pomóc!
-Sorry?- spytał zdezorientowany, luzując uścisk. Menel spojrzał na niego uważnie u uśmiechnął się wyrozumiale. Pokazał palcem na siebie, by po chwili unieść kciuk w górę i uśmiechnąć się zachęcająco, ukazując liczne dziury po zębach. Usiadł na ławce, ciągnąc blondyna za sobą. Pokazał mu monetę i szturchnął go w pierś, co chyba było pytaniem, czy ma jakieś. Pokręcił głową, a mężczyzna westchnął. Nakazał mu się obserwować, poprzez wskazanie środkowym i wskazującym palcem jego oczu, by po chwili znów pokazać na siebie. Wstał i udawał pijanego. Podszedł do jakiegoś bogato wyglądającego mężczyzny i zatoczył się na niego. Ten brutalnie go odepchnął, a menel upadł na podłogę. Draco od razu podbiegł do mężczyzny, by pomóc mu wstać i zaprowadzić na ławkę.

Gdy bogaty mężczyzna się oddalił, a bezdomny siedział obok blondyna, szczerbaty nagle zaczął uśmiechać się z satysfakcją, wyciągając gruby portfel z rękawa i wręczając go jemu. Rozszerzył oczy. On kogoś właśnie okradł! I to z jaką precyzją! Nikt nawet się nie skapnął! Menel wyciągnął mu portfel z dłoni i wsadził do jego kieszeni. Po chwili udał, że upada na Dracona i skinął mu głową w stronę kieszeni. Trzymał tam rękę. Drugą dłonią sam się odepchnął, w zwolnionym tempie pokazując, jak zabierając dłoń do tylu i chroniąc się przed upadkiem można szybko ukryć zdobycz. Wskazał na siebie dłonią i powiedział powoli, ale wyraźnie.
-Józef.
-Joseph?
-Nie. Jó-zef!
-Jó-sef..?- mężczyzna machnął dłonią, dając mu znać, że jest ok. Wskazał ręką na niego.
-Draco.
-Drako?!- spytał zdezorientowany. Westchnął i pokręcił głową.
-Dra-co.
-Draco... Draco... Draco...- uśmiechnęli się do siebie i podali sobie dłonie.

Harry Potter i Nowa Prawda: II Rodzina

Ej nie, kurwa. Ten rozdział mnie wzruszył, a sama go pisałam. W pewnych momentach uśmiecham się półgębkiem, czasami przeklinam za zrytą banię a dziś sprawiam, że oczy mi się pocą. A to nie lada wyczyn! Spytajcie Lexie L, ona wie, że ja tak łatwo nie wyję. Pozdrowionka jak zwykle dla Karoliny S., Andzik, za komentarze <one mnie rozwalają> oraz <werble> Lexie L, która wróciła do pisania swojego opowiadania. Nie przedłużając już tego momentu, czytajcie, moi wierni Followers, czytajcie i komentujcie!
PS! Dedykacja dla Napalonej Feniksy, która mi pokomentowała i sprawiła, że no more strajk <33
PSS! Pozdrowienia też dla Natsumi, bo obiecałam za wspieranie w trudnych chwilach xD



~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Siedzieli w salonie. On i ciotka na kanapie, wuj skulony na fotelu, a Dudley został wygoniony na górę. Vernon i Petunia zgodnie orzekli, że nie powinien słuchać tego, o czym będzie tu mowa. Żadne z dorosłych nie wiedziało od czego zacząć, ale mężczyzna pod intensywnym spojrzeniem żony i tak wolał nie ryzykować ponownego otworzenia ust. Nikt by go nie podejrzewał o to, że siedzi pod pantoflem, ale to kobieta w tym domu była u władzy.

-No, Harry. Gdzie masz okulary?
-Już ich nie potrzebuje...- mruknął niechętnie i starając się rozluźnić bark, na którym jego ciocia trzymała swoją dłoń, gładząc go delikatnie dla uspokojenia jego nerwów. Nie pomagało. -Ale nie sądzę, że to jest to, o czym powinniśmy rozmawiać..?- zapytał. Był strasznie ciekaw, co mają mu do powiedzenia. Kobieta zmieszała się trochę i zaczerpnęła powietrza w usta. Po chwili wypłynął z nich całkiem długi monolog, wywracając jego życie do góry nogami.

-Pamiętasz... Pamiętasz, jak Hagrid przyszedł na skałę, gdy próbowaliśmy uciec od listów z Hogwartu? Cóż... Nie powiedział prawdy o nas. Nie jesteśmy mugolami. I ja i Vernon mamy czystą krew, tyle, że mój mąż- to ostatnie wysyczała w sposób, jakby miała za chwile korzystać z wężomowy. -nie został obdarzony magią. Jestem czarownicą, Harry.- Harry'ego wmurowało. Ciotka jakby na potwierdzenie słów przelewitowała z kuchni tacę z herbatą i ciastkami. Wziął filiżankę oraz ciastko, by zająć czymś ręce. Jego dłonie trzęsły się tak bardzo, że prawie polał sobie spodnie.

-I to wcale nie taką złą. Byłam najlepsza na moim roku- powiedziała z dumą. Po chwili mina jej zrzedła. -Za to Lily najlepsza w Hogwarcie. Już od pierwszego semestru się wyróżniała. Zawsze jej tego zazdrościłam. Ja byłam w Slytherinie, a dwa lata później moja siostra trafiła do Gryfonów. Oczywiście, nikt nie wie, że to byłam ja. Miałam inne nazwisko. Zamiast Petunia Evans znali mnie jako Rose Taurus. Ja udawałam, że jestem półkrwi, Lily, że jest mugolaczką. Po skończeniu Hogwartu Ja i Vernon wzięliśmy ślub. Na początku to był czysty biznes. Nasze małżeństwo było aranżowane. Jego rodzina chciała większej pozycji dla niemagicznego syna, mój ojciec chciał wpływów w mugolskich bankach.

Przerwała opowieść i spuściła wzrok. Dochodziła do tej części, która najbardziej leżała jej na sercu. -Mimo wszystko bardzo kochałam moją siostrę, a gdy magiczny świat mi ją zabrał, postanowiliśmy z Vernonem odciąć się od niego. A gdy dostaliśmy ciebie nie chcieliśmy, by kolejna osoba została przez niego skrzywdzona. Byłam dla ciebie oschła, to fakt. Nie mogłam znieść myśli, że ty żyjesz a Lilka nie. W pewnym sensie obwiniałam cię za to. Vernon natomiast zazdrościł ci magii. Nie mógł przeżyć, że taki mały chłopiec ma magię, a on, silny, dorosły facet nie. Nie wiedziałam, co tu się dzieje. Nie miałam pojęcia o przemocy wobec ciebie, Harry...- dodała szeptem, a jej głos się załamywał. Wyczarowała sobie chusteczkę i otarła łzy w kącikach oczu.

-Gdy przyszedł Hargid kłamałam. Kłamałam, by nie wydać naszego sekretu, kłamałam, byś nie poszedł do Hogwartu. Kłamałam, by i ciebie nie stracić. Dopiero jak w tym roku wróciłeś po wakacjach, zdałam sobie sprawę z tego, że to nie twoja wina, że Lily umarła. To wszystko przez... Nie powinnam ci tego mówić. To powinieneś usłyszeć od swojego dziadka...- Powiedziała, patrząc z przestrachem na siostrzeńca. Ten mimo szoku, szybko podjął temat.
-Kim on jest? Znam go?- spytał.
-Znając jego, pojawi się tu...- Usłyszeli trzask aportacji w holu. -Teraz.- Do salonu wszedł nikt inny niż mężczyzna z dzisiejszego wydania Proroka. Do środka wszedł sam Tom Marvolo Riddle. Lord Voldemort.


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

-Powiedzieć mu..?
-To w końcu rodzina...
-Ale jaka fałszywa! Czasami nie dziwię się...
-Że Percy się od nas odwrócił...
-I wolał pracę od rodziny.
-Sponsor powinien wiedzieć...
-Że otaczają go...
-Sami kretyni...
-Zdrajcy...
-Kłamcy...
-I niegodni zaufania.
-List, czy osobiście?
-Sądzę, że lepiej byłoby...
-Osobiście, bo sowa mogłaby...
-Być przechwycona.

Bliźniaki Weasley jak zwykle mówili na przemian, dokańczając swe własne myśli. Nawet podczas kłótni czy dylematów mówili naprzemiennie, jakby czytając sobie w myślach. W sumie, to była po części prawda. Niektóre pary bliźniąt, bardzo ze sobą zżyte w okresie dojrzewania wytwarzają taką zdolność. Nie mówili nikomu, bo po co? Tajna broń w razie kłopotów zawsze się przyda. Teraz, siedząc naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy ze zrozumieniem, uśmiechali się diabelsko i porozumiewawczo jednocześnie. Właśnie obmyślali plan, ale mimo zabezpieczeń rzuconych na ich pokój w Kwaterze, woleli, by nikt ich nie przyłapał na knuciu planów przeciw "jasnej stronie".

Wymieniali się myślami lub powtarzali wszystkie jego punkty i wyjaśniali sobie rzeczy niejasne, by po około pół godziny wstać i wspólnie zacząć pakować pleciony z witek wierzbowych koszyk. Wkładali tam Bombonierki Lesera, lipne różdżki, bezgłowe kapelusze, wszystkie słodycze powodujące chciane skutki uboczne, jadalne mroczne znaki,  samopiszące, samosprawdzające i samomaczające pióra, Peruwiański proszek, odzież obronną i kieszonkowe bagna.

Oczywiście, koszyk był potraktowany zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym od wewnątrz, więc wszystko ładnie się pomieściło. Złapali koszyk i jednocześnie deportowali się z własnego pokoju wprost do salonu Państwa Dursley. Sapnęli głośno zaskoczeni i wyciągnęli jednocześnie różdżki.
-Harry, uciekaj! To Voldemort!

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Tom Riddle wolnym krokiem wszedł do pomieszczenia, cały czas wpatrując się w Harry'ego z nikłym, zadowolonym uśmiechem na twarzy.
-Harry, Harry, Harry. Nawet nie wiesz, jaki jestem z ciebie dumny...
-Zaraz, zaraz!- chłopak poderwał się z kanapy przerażony i zdezorientowany jednocześnie. -Chwila! Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że znany morderca, czarnoksiężnik i zabójca moich rodziców jest MOIM DZIADKIEM?!- krzyczał. Na szczęście, Petunia na wszelki wypadek wyciszyła pomieszczenie.
-Kto ci takich bzdur nagadał?!- zdziwił się Tom. Petunia przewróciła oczami i spojrzała na niego wymownie. -Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...

-Dumbledore- wysyczała w wężomowie. "Ojapierdole!" pomyślał Harry.
-Nie przeklinaj! Młodzieńcowi nie wypada używać takich słów. Córko, nie uczyłaś go Oklumencji? Jego umysł to otwarta księga! Dyrektor pewnie wyczytuje co chcesz usłyszeć i wmawia ci te kłamstwa, byś czuł się pewniej...
-Nie, zaraz zaraz! To nie możliwe! Błagam, niech to będzie sen...- spojrzał po nich z łzami w oczach. Tom chciał podejść do niego, ale parę rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Harry odskoczył jak oparzony i skulił się, osłaniając ciało rękoma, córka Czarnego Pana trzymała go za ręce, on sam stał zdezorientowany, a na środku salonu pojawili się Gred i Froge Weasley, momentalnie dobywając różdżek.

-Harry, uciekaj! To Voldemort!- krzyknęli wspólnie, celując w mężczyznę. Vernon chował się za fotelem. Riddle dalej stał na środku pomieszczenia, trzymany przez kobietę, patrząc po wszystkich z niedowierzaniem w oczach. Zignorował parę rudzielców i spojrzał z troską na najmłodszego z nich.
-Harry..? Co... Co się stało?- próbował wtargnąć do jego umysłu, ale coś mu nie pozwalało.
-NIE!- krzyknął chłopak. Obronił umysł z taką mocą, że Lord wylądował na ścianie, na szczęście nic poważnego sobie nie robiąc. Wstał i spojrzał na swoją córkę wzrokiem żądającym wyjaśnień. Bracia wciąż mierzyli w niego różdżkami, coraz bardziej głupiejąc.

-Nie powinno was tu być, chłopaki...- mruknął Harry pod nosem, uspokajając się trochę. Parę łez potoczyło się po jego policzku, ale stał już wyprostowany. Jego mięśnie wciąż były maksymalnie spięte. Bliźnięta opuściły różdżki.
-Ja...- zdołała wykrztusić Petunia, zanim się nie rozpłakała.
Voldemort rozszerzył oczy. Właśnie skończył penetrować umysł swojego zięcia. To co tam zobaczył wcale mu się nie spodobało.
-JAK MIAŁEŚ CZELNOŚĆ TKNĄĆ CHOĆBY PALCEM MOJEGO WNUKA?!- wrzasnął głośno. Wszyscy w pomieszczeniu zamarli. Do Harry'ego dopiero teraz dotarło to w pełni. Tom Marvolo Riddle był jego dziadkiem. "Jakie to dziwne. Przecież on próbował go zabić! Nie powinien przypadkiem próbować zrobić tego teraz? A no tak... Przysięga..."

Dla kontrastu, bliźniaki stali zdezorientowani na środku pomieszczenia, rozdziawiając usta w niemym szoku. "Przecież... To głupie... Niemożliwe... On go chce uśmiercić... Mamy wspólny, dziwny sen... Zgadzam się, bracie. Uszczypnij mnie!" Zrobili to jednocześnie, po chwili piszcząc "Auu!" w tym samym momencie. Dopiero teraz pozostali zwrócili na nich uwagę.
-Proszę, nie róbcie nam krzywdy!- krzyknęli znów wspólnie. Petunia od niechcenia machnęła ręką, uciszając ich i krępując niewidzialnymi linami. Vernon wreszcie wyszedł zza fotela i teraz patrzył z przestrachem na swojego teścia. Ten natomiast wrócił do porzuconego wątku.

-Jak śmiałeś chociażby o tym pomyśleć?! Moja rodzina jest nietykalna, rozumiesz? Gdy twój ojciec zawierał ze mną umowę, co do waszego małżeństwa, miałeś być dobrym, przykładnym mężem. A ty tak po prostu postanowiłeś sobie bić mojego MAGICZNEGO wnuka, bo sam jesteś charłakiem?! Jeszcze raz go do cholery tkniesz, śmieciu...- pozostawił groźbę wiszącą w powietrzu. -Petunio...
-Nic nie wiedziałam, ojcze.- wyszeptała przez łzy. -Nic nie wiedziałam... Nie pozwoliłabym mu na to. Znaczy.. Po śmierci Lily... Ja... On...
-Rozumiem. Mnie też to bolało. Była mi droga, a ten jej bunt!- wspomnienia w nim ożyły. Znów widział uśmiechniętą, rudowłosą kobietę trzymająca dwa zawiniątka w swoich ramionach.
"Patrz tato!" krzyczała wtedy. "Patrz! To jest Harry..." podała mu jedno zawiniątko, "a to Alex" a już po chwili do pierwszego zawiniątka dołączyło drugie. To była jedna z najszczęśliwszych chwil w jego życiu.

Właśnie coś do niego dotarło.
-Gdzie jest Alex?!- wrzasnął. Petunia zbladła, Vernon posiniał a młodzież patrzyła na nich jak na wariatów.
-Po tym, jak zostawiłeś małego z Bellatrix i Regulusem był atak na naszą rodzinną posiadłość. Dumbledore był tam i kazał całemu Zakonowi szukać małego. Jak go znaleźli, zabrał go. Rozdzielił ich. Nie wiemy gdzie jest...
-O ja pierdole...- szepnął Voldemort. -Znajdziemy go. Jeszcze dziś go znajdziemy. Petunio, Harry, panowie Weasley. Bierzemy różdżki i za mną. A ty, Vernon- zawarczał w stronę trzęsącego się wuja. -pilnuj Dudley'a. Chcę go potem poznać. A niech się okaże, że on też znęcał się nad Harry'm...

Harry jak w amoku przywołał swoją różdżkę i wyszedł na zewnątrz za swoim dziadkiem. To nadal było dziwne. Za nim powlekli się Fred i George trzymający różdżki w pogotowiu, a pochód zamykała Petunia, trzymając w dłoni średniej długości, karmazynową różdżkę. Wyszli na ulicę.
-Jak znam tego starucha, jest tylko jedno miejsce, gdzie umieścił by Lexia. Sierociniec.
-Ten sierociniec?!- ciotka aż pisnęła.
-Owszem. Teleportacja łączna. Ja i Harry, ty i chłopcy. Młodzieńcze, złap mnie za ramię.
Harry niepewnie wykonał rozkaz i już po chwili towarzyszyło mu nieprzyjemne uczucie przeciskania przez słomkę do picia. Moment później jego nogi uderzyły o twardy grunt a on sam otworzył oczy. Rozszerzył źrenice w szoku.

Wylądował przed obskurnym, wysokim budynkiem pomalowanym kiedyś jasną, teraz strasznie poszarzałą i rozbryzganą farbą. Okna były małe i brudne, ledwo co było widać przez nie firanki wewnątrz pokoi. Drzwi były drewniane, pełne drzazg. Widać, że już dawno temu zostały pozbawione uroku. Do drzwi prowadziły zwykłe, cementowe schody. Od patrzenia na to miejsce dostawało się ciarek. Sam nigdy nie wpadłby na to, że to może być miejsce, gdzie dzieciaki przebywają dwadzieścia cztery na dobę.
-Jesteśmy w Hackney*, w Londynie. Mieszkałem tu dziesięć lat. O dziesięć lat za wiele. Tylko przypadek sprawił, że mój tata mnie stąd zabrał. Dumbledore wie, że nie przyjemnie wspominam to miejsce i że na pewno nie chciałbym tu wracać.

Pewnym krokiem wszedł po schodkach i zastukał w drzwi. Otworzyła je kobieta wyglądająca na sześćdziesiąt lat.
-Tom, to ty?! Wyglądasz, jakbyś miał dwadzieścia lat!
-Magia- szepnął w żartach, a oni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, chowając różdżki. -Harry, Petunio, chłopcy, poznajcie Madeline. Też tu mieszkała. Zawsze słyszałem jak powtarzała, że gdy dorośnie będzie pomagać dzieciom bez rodzin.
-I, jak widać, świetnie mi idzie- uśmiechnęła się uroczo. Wpuściła ich do środka. Wewnątrz było o wiele przyjemniej. Ściany w jasnych, czystych barwach. Meble z jasnego drewna, a dywany ciemne, nie wydeptane i wyglądające na nowe.

-Idę o zakład, że przyszedłeś tu w jakimś celu.
-I owszem.- pociągnął Harry'ego za łokieć sprawiając, że stał dokładnie naprzeciw tej kobiety. Rozszerzyła oczy. -Szukamy podobnego jemu chłopca o czekoladowych oczach. Alex Potter.
Kobieta wpatrywała się w niego jak w obrazek. Otwierała i zamykała usta, nie mogąc wyjść z szoku. Po chwili, nic nie mówiąc, wyszła z pomieszczenia. Tom był zadowolony, ciotka zestresowana, a Weasley'owie tak samo zdezorientowani jak on. Po chwili Madelinie z powrotem weszła do pomieszczenia, a za nią szedł szurając stopami o ziemię jakiś chłopak. Gdy wreszcie wyszedł zza jej pleców, wszystkich prócz Riddle'a zamurowało.

Chłopak stojący teraz na środku pomieszczenia wyglądał praktycznie jak on. Było oczywiście parę różnic. Był wyższy, bardziej umięśniony, nie był wcale wychudzony. Nie nosił też okularów, tak jak on przedtem. Idealnie można było dostrzec czekoladowo-bursztynową barwę jego oczu. Jego włosy przypominały chaos na głowie Harry'ego, ale pod światło miały ciemno-kasztanowe refleksy. Chłopak uśmiechnął się niepewnie i wyciągnął ku niemu dłoń.
-Alex. Alex Potter- powiedział niepewnie, ale zachęcająco.

Uścisnął jego dłoń i uśmiechnął się mniej pewnie niż jego lustrzane odbicie.
-Harry. Harry Potter- powiedział z lekką nutą rozbawienia. Chłopak nazwany Alex'em przewrócił oczami i przyciągnął go do niedźwiedziego uścisku.
-Tak bardzo marzyłem o rodzinie...- szepnął mu w ramię. Poczuł, jak materiał za dużej koszulki po Dudley'u, której jeszcze nie zmienił staje się mokry i sam nie mógł już powstrzymywać łez. To było cudowne doświadczenie. Mieć rodzinę. Taką, która cię nie zrani, która zawsze dla ciebie będzie, która dla ciebie zrobi wszystko, a ty będziesz mógł odwdzięczyć się tym samym. Przytulił mocno brata, opierając głowę o jego klatkę. Wyglądało to tak, jakby Alex był od niego starszy przynajmniej o rok.

-Harry, Alex. Wybaczcie, że wam przerywam, ale tak dla jasności, jesteście bliźniakami. Harry urodził się pierwszy.- popatrzyli na niego jak na wariata by po chwili wspólnie się roześmiać. Spojrzeli sobie w oczy szukając porozumienia, a gdy je odnaleźli znów spojrzeli na Tom'a.
-Nigdy bym nie przypuszczał...
-Że będę miał...
-Brata bliźniaka...
-Który na bliźniaka nie wygląda!
Wszyscy zaśmiali się wspólnie. Po chwili do Petunii dotarł głos rozsądku.
-Chcę go adoptować.

Madeline zdziwiła się.
-Tak od razu? To jest dość długi proces...
-Maddie, dawaj papiery. Raz już tych braci rozdzielono. Chyba nie chcesz znów ich skazać na rozłąkę?- spytał Tom, używając Legilimencji, by wpłynąć na decyzję kierowniczki sierocińca. Popatrzyła na niego, kiwnęła głową i poszła w tylko sobie znanym kierunku. Potter'owie właśnie się o coś kłócili.
-Dżem.
-Masło orzechowe.
-Dżem.
-Masło orzechowe.
-Dżem.
-Masło orzechowe.
-Dżem!- krzyknął wyższy z nich.

Harry uśmiechnął się diabelsko.
-Zależy jaki...
-Truskawka.
-Porzeczka.
-Truskawka.
-Porzeczka.
-Truskawka.
-Porzeczka.
-Truskawka.
-Porzeczka!
-Chyba jako syrop...- mruknął, ponownie przytulając brata. -Nawet nie wiesz...
-Jak ja się cieszę...
-Że mnie znaleźliście...
-Po tylu latach.


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Po załatwieniu wszystkich papierów wrócili do domu. Znów rozsiedli się w salonie. Obie pary bliźniaków siedziały cicho, co jakiś czas patrząc na swoje lustrzane odbicie. Dziwnie to wyglądało, ale nic nie mogli poradzić. Vernon chował się w pokoju syna przed rozwścieczonym teściem. Petunia siedziała na oparciu krzesła, które zajmował Tom. Nikt nie chciał przerwać ciszy. Wreszcie Tom zabrał głos.
-Alexie... Czy ty wiesz cokolwiek o świecie czarodziejów?
Alexa zamurowało.
-Czym?
-Świecie magii. Ty sam jesteś czarodziejem.- Alex spojrzał na brata.
-Jestem czarodziejem. Wiesz, że ciebie bym nigdy nie okłamał- uścisnął mu dłoń w geście pocieszenia.

Nie. Nie chciał w to wierzyć. To na bank jeden z tych jego głupich snów. Tak jak ten, gdy jakiś facet z białą brodą zabiera go z miejsca, w którym czuł się szczęśliwy. Kłamią, muszą. Ale... Czy Harry by go okłamał? Brat wyciągnął z kieszeni jakiś patyk i machnął nim. Z końca patyka wyleciał wielokolorowy obłoczek w kształcie węża. Wąż podpełzł do niego, położył się na jego dłoni i zniknął w swoim własnym akompaniamencie syku. Spojrzał na bliźniaka, na kobietę, która byłą jego ciotką, na mężczyznę, który był jego dziadkiem. Był czarodziejem.
-Ale przecież... Ja nie umiem czarować...-wyjąkał. Głos zabrał Harry.
-Czy nigdy w życiu nie przydarzyło ci się coś dziwnego, gdy targały tobą emocje? Nigdy?

Otworzył szerzej oczy. Kiedy starsze dzieciaki z sierocińca chciały mu wklepać, jakimś cudem, gdy się zatrzymał przy zakręcie, oni pobiegli dalej i wrócił do pokoju przez nikogo niezauważony. Albo wtedy, gdy był wściekły na to, że Rex zabrał mu jedzenie, talerz Rex'a wylądował na jego głowie. Spojrzał na zielonookiego i zobaczył tam tylko zrozumienie i pocieszenie. Przytulił się do niego. Niczego innego nie potrzebował. Czarnowłosy otoczył brata ramionami, co jakiś czas klepiąc go lekko po plecach. To w sumie jest wielki szok, by po tylu latach dowiedzieć się o tym, że należy się do innego świata. Tom przyglądał się temu z dumą i zadowoleniem w oczach oraz czystą radością w uśmiechu. Niestety, musiał to przerwać.

-Harry, proszę cię, byś dopiero potem powiedział bratu, za co jesteś tak znany, a ja opowiem wam teraz jaka jest rzeczywistość. Chłopcy, ja nie mam nic do mugoli.- w tym momencie ciemnowłosy tłumaczy wyższemu co to znaczy- Sami widzieliście. Maddie to mugolka i moja najlepsza przyjaciółka z czasów dzieciństwa. Jedyne, do czego dążyłem za młodu to sprawić, by czarodzieje nie musieli się ukrywać. W Wielkiej Brytanii wręczono mi Order Merlina drugiej klasy za zasługi w Australii, w Niemczech dostałem Odznaczenie Morgany za walkę z nierównym traktowaniem ras magicznych, a w Rosji Nagrodę Liwinowa za ochronę rosyjskiego premiera. Chciałem za pomocą magii zmodernizować mugolską technologię. Dumbledore uważa zaś, że to mogłoby mieć dla naszej czarodziejskiej nacji destrukcyjne konsekwencje.- przerwał, by zaczerpnąć świeżego powietrza. 

-Wszystko ładnie pięknie, ale czemu Śmierciożercy atakują mugolskie wioski?- spytał zielonooki. Tom aż zakrztusił się nabieranym powietrzem.
-Śmierciożercy robią co w jakich wioskach?!- wrzasnął, podrywając się do góry. Wszedł w jego umysł i przejrzał wszystkie wspomnienia na temat ataków jego przyjaciół. Gdy skończył, zaczął się opętańczo śmiać. Przez ponad pięć minut nie mógł się uspokoić. Kiedy wreszcie mu się udało, spojrzał poważnie na Harry'ego.
-Ty w to wierzysz? Przecież to się nigdy nie wydarzyło. Co do gazet, zapewne znów Dumbel wysłał swoich Milczących, by nas zniesławili.


-Milczących?- spytały naraz obie pary bliźniąt. Petunia prychnęła pod nosem i odpowiedziała za swojego ojca.
-Oczywiście, że Milczący. Dumbledore usuwa im struny głosowe i kasuje pamięć, później trenując na bezlitosnych morderców. Wiedzą tylko podstawowe rzeczy, czyli jak nieść zagładę i jak zająć się sobą. Podobno trzyma ich zawsze przy sobie. Co dwa lata rekrutuje pięć nowych osób. Zawsze z ostatniego rocznika zaraz po egzaminach. Najlepsi z najlepszych, zazwyczaj odtrącani lub samotni. Słuch po nich ginie jak kamień w wodzie, a w czasie wakacji nowi trenują z seniorami. Unikajcie zaproszeń do gabinetu, jeśli prócz was nikogo tam nie będzie.

Bardzo wystraszeni rudzi spojrzeli po sobie.
-Fred...
-Tak?
-Nigdy...
-Oczywiście.
-Ale..?
-A ty?
-Wiesz.
-To co się pytasz?- bracia uśmiechnęli się pocieszająco do siebie. Był to komiczny widok. Nagle Harry usłyszał w swojej głowie głos brata. "Brzmiało to tak, jakby czytali sobie w myślach...". Brunet spadł z kanapy i spojrzał na brata. Obie twarze wyrażały czysty szok.
-Czy ty..?
-A ty..?
-Chyba..
-A jeśli my...
-To oni też.

W całym pomieszczeniu zaległa martwa cisza. Wszyscy patrzyli po nich, jedni z zadowoleniem, jedni z szokiem a inni z dumą.
-Czy wy właśnie...
-Kończyliście za siebie myśli...
-I porozumiewaliście się telepatycznie?- spytali Weasley.
-Ch-chyba tak..- powiedział Alex po chwili. Dla niego to wciąż było dziwne. Ta cała niby-magia, którą on też się niby-posługiwał. I teraz jeszcze paranormalne zdolności, które posiadał na serio. Robił dobrą minę do złej gry. Oczywiście, Harry o tym wiedział, ale nikomu nie mówił. Nie chciał pokazywać słabości brata. Powinien być jego siłą. Wrócił na swoje miejsce i ledwo widocznie pogładził brata po przedramieniu dla dodania otuchy.


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Było źle. Nawet bardzo. Tracił ludzi przez radykalne środki, z których korzystał. Ale przecież na wojnie trzeba używać wszystkich możliwych sposobów. Powinni byli to zrozumieć po liczbie ofiar, które do tej pory zginęły. Ofiar byłoby więcej, gdyby Tom dopiął swego. Przecież jakby mugole dowiedzieli się, że magia istnieje, każdy chciałby z niej korzystać. A to w najlepszym razie. W najgorszym mugole znów urządzą sobie polowanie na czarownice. A do tego dopuścić nie mógł. Świat magii przecież musi istnieć. Jest tyle rzeczy, które tylko mag potrafi i które należy kontynuować. Tyle pięknych tradycji i tyle wspaniałych możliwości, które tylko obdarzeni magią mają szansę wykorzystać.

-Remusie, Syriuszu. Mógłbym was prosić o zostanie jeszcze moment?- spytał ich, gdy reszta Zakonu opuszczała kuchnię po zebraniu. Wymienili spojrzenia i podeszli do niego. Wyczuł, że blokują umysły. Nie zdziwiło go to. Zawsze to robią, gdy zostają z nim sam na sam.
-Jak możemy ci pomóc?- spytał uprzejmie jasnowłosy. Zawsze wiedział, jak należy się zachować w danej sytuacji.
-Myśleliście jeszcze raz na temat propozycji, którą wam złożyłem? Sądzę, że i Harry'emu zależałoby na tym, by mieć przy sobie jedynych bliskich- spojrzał na nich wymownie swoimi błękitnymi oczyma, widząc, jak Syriusz jest uspokajany przez Remusa, który splótł ich palce razem i delikatnie kciukiem gładził jego dłoń. Łapa westchnął ciężko i spojrzał gniewnie na dyrektora.

-A co z Alexem? Jemu by nie zależało? Kiedy w końcu na powiesz, gdzie on jest? Kiedy będę mógł go zobaczyć? Kiedy dowie się o nim Harry?- spytał czarnowłosy z wyrzutem. Siwobrody odetchnął niezauważalnie. Wiedział, że znów zaczną się o to problemy.
-To jeszcze nie pora. Dla Alexa mogłoby to być spore zagrożenie, tak nagle wejść do świata magii. Harry nie zawsze byłby w stanie obronić niedouczonego brata. Musimy mieć pewność, że nie ani on, ani Alex nie będą przez tą sytuacje zagrożeni.
-Zagrożeni-prychnął pod nosem animag, a wilkołak bardziej ścisnął jego dłoń.
-Powiemy tyle. To od Harryego zależy, czy będzie chciał z nami zamieszkać. I jeśli kazałby nam przysiąc, że nic nikomu nie powiemy, to tak byśmy zrobili. Nie zmusimy go do niczego. A pan, panie dyrektorze, nie ma prawa wymagać tego od nas.- dodał z lekkim naciskiem.

-Oczywiście, chłopcy. Ale jeśli zdarzyłoby się coś niepokojącego, chciałbym być poinformowany, jeśli o tyle mogę was prosić...- spojrzał na nich przenikliwymi oczyma, dając do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Skinęli na niego głowami i ruszyli do swojej sypialni. On zaś przeniósł się siecią Fiuu wprost do swojego gabinetu i usiadł za biurkiem, zgarniając do siebie parę papierów. Jedna ze ścian rozstąpiła się, a z niej wyszedł rosły, silnie zbudowany mężczyzna w ciemnozielonej szacie i z wielkim, okrągłym kapeluszem zasłaniającym mu oczy i czoło. Mówił nie wyraźnie, jakby ledwo co umiał posługiwać się językiem angielskim.
-Panie. Nowi wyszkoleni dobrze. Umieją zabić. Trzeba życie by sprawdzić.

-Rozumiem, Jack. Zawołaj młodego Jacka, on to przyniesie.- mężczyzna skinął głową i wszedł do ciemnego, ukrytego pomieszczenia. Zaraz po nim wyłonił się stamtąd młody, niski i chudy chłopak w dokładnie takim samym stroju co jego poprzednik.

-Jack. Udaj się do Zakazanego Lasu. Masz spetryfikować i przyprowadzić dużo małych, żywych ssaków. To twoja misja.
-Jak rozkażesz, panie.- powiedział, skłonił się i wyskoczył przez okno. Dumbledore tylko pokiwał głową w zastanowieniu i wrócił do przeglądania papierów. Musiał niedługo sprawdzić, czy Alex jest bezpieczny i czy wie cokolwiek o magii. Gdyby się dowiedział, byłaby to katastrofa. Harry wymsknął by mu się spod kontroli, a na to nie mógł sobie pozwolić. Miał być jego głównym pionkiem w grze o świat czarodziei. Nie mógł go oddać bez walki. A brat to najlepsza karta przetargowa. Pogładził swoją brodę i zaczął podpisywać odpowiednie papiery.



~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

-Wszystko ładnie i pięknie, ale skoro nikt o Milczących nie wie, to skąd TY o nich wiesz?- spytał ze spokojem Harry. Tom uśmiechnął się półgębkiem.
-Stąd, że sam miałem nim być. Niestety, Dyrektor nie spodziewał się, iż w tak młodym wieku opanowałem oklumencję do tego stopnia, by zablokować wspomnienia przed ich wykasowaniem. Nawiałem mu jak dał mi pierwszą misję. Wcześniej udawałem bezmózga wykonującego rozkazy. Musiałem. Trzymał mnie w zamkniętym pomieszczeniu wraz z innymi naiwnymi i szkolił do zabijania. Nie ja sam nauczyłem się tyle czarnej magii. Gdy kazał mi iść do Lasu po ssaki do ćwiczeń teleportowałem się i powiedziałem o tym moim przyjaciołom, którzy już zaczynali się o mnie zamartwiać. Postanowiliśmy założyć organizację zwalczającą ten terror i przy okazji chcieliśmy połączyć mugolski świat z czarodziejskim. Tak to się stało.
-Rozumiem...- starszy bliźniak pokiwał w zamyśleniu głową. 

-No. Waszą historię ty znasz, ale Alex nie. To wyjaśnisz mu później. Chcecie coś jeszcze wiedzieć, chłopcy?
Młodzież wymieniła się spojrzeniami. Pokręcili przecząco głowami. Tom i Petunia uśmiechnęli się zadowoleni, ale ojciec spojrzał na córkę karcąco.
-Córko. Tyle lat mnie nie widziałaś i nawet się nie przywitałaś ładnie?- Jedna z jego brwi i jeden kącik ust uniosły się do góry, a Tunia wtuliła się w ojca.
-Tęskniłam!- pisnęła jak nastolatka, wywołując u czarnoksiężnika śmiech a u chłopców szok.
-Tak, tak, ja też. Ale musimy z chłopcami coś jeszcze zorganizować. Po pierwsze, chciałbym, żebyście u mnie zamieszkali. Chciałbym was wiele nauczyć i jednocześnie poznać. W dodatku w tym czasie wy sami byście się lepiej poznali. Co wy na to?
Popatrzyli po sobie i postanowili wykorzystać to, co dopiero odkryli.

-Zgodzić się?
-Czemu nie? To nasz dziadek...
-Wiem, że te wspomnienia są fałszywe, ale wciąż są żywe w moim sercu... Wiele chciałbym zapomnieć...
-Może jak przekonasz się, jaki jest na serio, to mylne wspomnienia zostaną zastąpione przez nowe, prawdziwe i dobre?
-A jeśli nie? A jeśli okaże się, że to wszystko to tylko kolejne, piękne kłamstwa? Co, jeśli chce nas zwabić w pułapkę?
-Zaryzykujmy... Proszę... Chcę zobaczyć jak to jest mieć prawdziwą rodzinę...
Harry westchnął ciężko.
-Okej...- Riddle wyszczerzył zęby. -Ale jak masz zamiar przedstawić nas swoim pieskom?- spytał ironicznie.
-Po pierwsze, nie pieskom, przyjaciołom. Po drugie, jako moje wnuki. Zmienicie nazwisko. A ty zmienisz imię. Mam zamiar wyrobić w tobie wygląd młodego mężczyzny, więc nikt nie pozna w tobie chuderlawego Zbawcy Świata. Jeśli chcesz, oczywiście, żyć jak normalny nastolatek.
-A co z Wybrańcem?
Tom tylko wyszczerzył się diabelnie.

środa, 4 września 2013

STRAJK!

STRAJKUJEMY! Nie będę nic wstawiać! POST! Nic wam nie dam! Dwoimy się i troimy i dodajemy wam przed czasem, a co nas czeka potem? DUPA! Wielka Orkiestra Wenowej Pomocy trwa i bardzo mi przykro patrzeć, że nie pomagacie! Ałtorka też ma uczucia i też potrzebuje pochwał! Owszem, piszemy dla siebie i dla własnej satysfakcji, ale skoro wstawiamy to tu wam i piszecie, że nie możecie się doczekać więcej, to GDZIE SĄ MOJE KOMENTY?!?!?!?! Przykro nam, jak nie komentujecie...
A teraz tak na nauczkę, chcę przynajmniej 10 komentarzy pod NY Romance 7 zanim dodam COKOLWIEK innego. A tak w tajemnicy powiem, że już zaczęłam moje nowe opowiadanie. Takie totalnie z innej beczki. I coby was zmotywować, mały spoiler. Wierzycie w nadprzyrodzone moce i inne wymiary? To się pośpieszcie, bo bez komentarzy nie będzie nic!