wtorek, 26 lutego 2019

Syriusz i Lily 11

Matt i Syriusz grali sobie w eksplodującego durnia, podczas gdy Lily i Andy plotkowały w drugim kącie Pokoju Wspólnego. Rozmawiały głównie o chłopakach, ale kiedy tylko chłopaki chcieli ich podsłuchać, zmieniały temat na 'Zakupy'. Matt właśnie po raz kolejny w ostatniej chwili odskoczył od wybuchającej talii i w ostatnim momencie uchronił swoje brwi przed spaleniem, a Syriusz zwijał się ze śmiechu.

-Hahahahaha! Ajj, Matty, Matty...

-Nie mów na mnie Matty!- wybuchł piaskowłosy.

-Czemu? To przecież nic takiego...

-Kuzyni z Polski mnie tak nazywają. Wiesz jak to wkurza? Rozmawiasz jak człowiek z człowiekiem a tu nagle jeden bęcwał ci wyskoczy i 'Oh, Mati! Mateuszku!'...

-Zwracam honor stary! To horror!!

-No brawo! Dziesięć punktów dla Gryfindoru za to, że wielki Pan Black wreszcie coś pojął!- zakpił Mateusz. Po dłuższej chwili Black wpadł na iście szatański temat.

-Czy mi się zdaje czy Pan Idealny od niedawna unika Andy? Hmm?

-Weeź, idź się pochować bo jak cię znajdę to masz przerąbane! Od wypadu do Hogsmeade nie mogę spojrzeć jej w oczy...

-Przez swoją słodką tajemnice?- dopytywał się czarnooki

-To teeż. Ale po prostu... Nie wiem jak to powiedzieć. To już nie ta sama osoba dla mnie. Żadna dziewczyna, z którą się zabawiłem, nie ma tyle temperamentu, żeby mi to w twarz wygarnąć. A ja z żadną taką już nie rozmawiam... Nie wiem co zrobić stary...

-Nie wierzę!- Syriusz udawał zaskoczonego -Wielki Grecki Bóg Mateusz prosi mnie, zwykłego Syriusza Blacka o radę!?

-Nie żartuj, poważnie mówię...

-Moim zdaniem, zachowuj się jakby nic się nie stało. Jak ona wyciągnie tą historię, brnij dalej. Niech nie wie, że ci z tym ciężko. Na koniec, jeśli będzie chamska, powiedz, że nie była taka dobra za jaką się uważała. Wkurzy się, ale da ci spokój z tym tematem. Po sprawie.

-Spoko Łapciu... A tak w ogóle, skąd te ksywy. Rogacz, Lunatyk, Glizdogon? To jest jakieś chore...

-Daj mi chwilę...-powiedział blady Wąchacz i poszedł do dormitorium. Na łóżku Glizdogona kotary były zasunięte. 'A niech robią co chcą...' pomyślał i podszedł do śpiącego Lunatyka.

-Luniątkooo... Pewna osoba chce poznać twoją historię...

-Kto?!- ożywił się Remus

-Mateusz McCartney, no wieeesz. Ten co nam z kawałami pomaga. Ciacho Gryfindoru... Blondyn z niebieskimi oczami co nie grzeszy rozumem...

-Aaa, on. Spoko. Mówił mi, że ma wuja wilkołaka. Możesz mu powiedzieć. Mam to gdzieś- i poszedł znowu spać. 'Tak to jest, jak po pełni kumpel cie zostawia...' pomyślał z goryczą o Jamesie i wyjął ze swojej szafki eliksir regenerujący, po czym położył na szafce Lupina. Zszedł na dół do Pokoju Wspólnego. Matt z zamyśleniem wpatrywał się w miejsce, które przed chwilą zwolnił Black. Lily i Andy gadały przyciszonymi głosami i chichotały co chwilę przy czym Andy oblewała się szkarłatnym rumieńcem pasującym pod kolor włosów Evans. Syri usiadł koło kolegi.

-Może pójdziemy do ciebie do pokoju, co? Bez świadków lepiej się gada...- dodał, sugestywnie patrząc na plotkujące dziewczyny. Matt pokiwał ze zrozumieniem głową, wstał i zaprowadził swego towarzysza do jego dormitorium. Stały tam tylko trzy łóżka. Panował tam też porządek, o który żaden mężczyzna nie powinien zostać posądzony. Wszystko na swoim miejscu, łóżka zasłane, podłoga wymyta, żadne papierki czy butelki po kremowym na podłodze. Łapa zastanawiał się, czy przypadkiem nie weszli do żeńskiego dormitorium. McCartney wskazał łóżko najbliżej łazienki, po czym usiadł na środkowym, naprzeciw swojego gościa.

-Spytałem Lunatyka, czy nie będzie miał nic przeciwko, byś dowiedział się o tej historii. Powiedział, że w porządku. Lunio ma... Futerkowy problem... Jest zarażony likantropią... odkąd skończył sześć lat. My dowiedzieliśmy się o tym w drugiej klasie, jak zauważyłem, że co pełnie wymyka się do Pomfrey. Uwierzysz, że myśleliśmy, że on się w niej buja?! Nie ważne. James dał pomysł, aby mu pomóc, a jedyny sposób na to to zostanie animagiem. Zaczęliśmy ćwiczyć aż na początku piątej klasy były jakieś efekty. Ja dostałem psich łap, więc Łapa. James, ten łoś, dostał rogów, więc Rogacz. Najwięcej zabawy było z Glizdogonem. Dostał małego, różowego ogonka, więc myśleliśmy, że będzie glizdą. Okazało się, że jest szczurem. Ja psem a Jimbo jeleniem. Z Luniaczkiem był kłopot. Lupin to w jakimś tam języku wilk, ale mnie się kojarzy z Luną. A luna to przecież księżyc w pełni. Luna... to mi się tez skojarzyło z Lunatykowaniem, w dodatku, że on podczas przemiany nie panuje nad tym co robi, jakby właśnie lunatykował. Wiec został ochrzczony Lunatykiem- swoją przemowę zakończył efektywną prezentacją swojego 'zwierzęcego ja' stając przed nim jako czarny, płowy pies o czerwonych oczach. Stanął na tylnych łapach i zaczął podskakiwać w tylko jemu znanym rytmie.

-Ale jaja! Nie uwierzysz Syriuszu, co ci zaraz pokażę!-krzyknął Mateusz, na co Łapa od razu zmienił się w człowieka i usiadł uśmiechnięty na swoim miejscu.

-Ani słowa, pamiętaj- powiedział wciąż szczerzący się Syriusz, ale Matt tylko machnął ręką, stanął na środku pokoju i zamknął oczy. Po chwili Huncwot patrzył wprost na wielkiego, ciemnobrązowego niedźwiedzia o jasnobłękitnych oczach. -To dopiero Bestia...- powiedział z uznaniem. Moment później na ziemi znów siedział piaskowłosy chłopak, z uśmiechem od ucha do ucha.

-Łapo, oficjalnie jestem twoim dłużnikiem. Teraz mam ksywkę. Besta...- dodał, szczerząc się jeszcze szerzej.

-Ja tam bym powiedział Futrzak albo Włochacz, ale Bestia też nie jest źle...- zamyślił się i po chwili było słychać głośną salwę śmiechu. Wyszli z pokoju i zobaczyli, że przed ich drzwiami przebiega mały, szarawy szczurek o glizdowatym ogonku. -O patrz! Glizdek!- moment później zwierzak zniknął, zeskakując z ostatniego schodka. Bestia i Wąchacz poszli do dormitorium Huncwotów. Lupin już się obudził i czytał książkę, James natomiast, jak tylko ich zobaczył, zasłonił kotary i udawał, że ich nie ma. Podeszli do Luniaczka, usiedli po obu bokach, zasłonili posłanie kotarami i rzucili zaklęcie wyciszające.

-Luniaczku, mam zaszczyt przedstawić ci Bestię- McCartney skłonił się dramatycznie -Mateusz, jak się okazało, też jest animagiem. Ale wiesz, jakim? Niedźwiedź! Ten to ma fajnie! Ja mam psa, Glizdek to szczur, a ten tu z taką Bestią wyskakuje. Dla mnie i tak jesteś Włochacz- dodał już do Matt'a, na co ten jedynie się wyszczerzył. Lunatyk spojrzał na jednego i drugiego z niewiedzą.

-U nas w rodzinie mężczyźni od jedenastego roku życia praktykują to nielegalnie, żeby pomagać wujowi i innym wilkołakom. W Polsce jest strasznie dużo ludzi zarażonych filantropią. P.I.W.O, czyli Pomoc Innym Wilkołaczym Osobom to stowarzyszenie założone przez mojego prapradziada, którego kuzyn był pierwszym w rodzinie wilkołakiem. Teraz P.I.W.O działa w większej części Europy Środkowej. Mam pytanie do ciebie. Mógłbym przy następnej pełni pomóc tobie i Syriuszowi? Założę się, że James nie będzie chętnie współpracował z Blackiem, a taka Bestia jak ja wystarczy. W dodatku nudzi mi się wtedy niemiłosiernie, jak sobie przypomnę, że Karol i Tadek pomagają ojcu... Więc jak?- spytał Włochacz z wyraźną nadzieją w głosie.

-To... logiczne. Dla mnie, możesz zawsze przychodzić. Twoja rodzina ma wieloletnie doświadczenie w zajmowaniu się wilkołakami, więc będę ci wdzięczny jeśli zechciałbyś pomóc Wąchaczowi. Rogatemu i tak tylko Evans w głowie...

-Chciałeś powiedzieć moja dziewczyna...- wtrącił czarnowłosy. Matt nie zdążył o nic zapytać, bo do pokoju wbiegła mała, szaro-czerwona kuleczka i zniknęła za kotarą Rogacza. Bestia i Łapa zgodnie wzruszyli ramionami i poszli na dół, żeby przetestować silną wolę Mateusza. Remus uradowany wizją nowego, potężnego strażnika powrócił do czytania.

***

Tymczasem gdy tylko Matt i Syriusz opuścili pomieszczenie, Lily i Andy zgodnie wstały i ruszyły biegiem do swoich dormitoriów, by po chwili wyjść trzymając niezidentyfikowane ingrediencje. Ruda wrzuciła wszystko do swojej torby, a Andy upewniła się, że nikogo nie ma. Przeszły niezauważone przez portret Grubej Damy i skierowały się do Łazienki Jęczącej Marty. Rozejrzały się, czy nikt nie idzie, a zaraz potem weszły witając się głośno z mieszkanką dziewczęcej ubikacji.

-Witaj Marto!- krzyknęły chórem. Marta była duchem zmarłej dziewczyny. Mieszkała w tej łazience, bo właśnie tu umarła. Marta nigdy nie była zbyt wylewna, zazwyczaj jęczała, płakała lub zrzędziła. Jednak kiedy w drugiej klasie poznała Evans, która przypadkiem tu weszła zapłakana, z powodu Potter'a, któremu Marta nie raz pomagała upewnić się, czy gdzieś nikogo nie ma, martwa dziewczyna poczuła sympatie i współczucie do tej rudowłosej dziewczynki. Wyżaliły się sobie wzajemnie i teraz Marta nawet gdyby chciała nie mogłaby męczyć Lily swoimi opowieściami. Po prostu przy ognistowłosej świat nabierał kolorów.

-Witaj Lily- powiedziała piskliwym głosem -I cześć...

-Andrea, ale mów mi Andy- przywitała się blondynka.

-Cześć Andy. Co tym razem knujesz?- skierowała pytanie do znajomej. Ta oblała się szkarłatnym rumieńcem.

-Pamiętasz, jak tworzyłam tu taki eliksir? Nazwałam go Wywarem Tojadowym. Chcę go przygotować jeszcze raz, bo mój kolega ma kłopoty...

-Chodzi ci o Remusa? Podsłuchałam jak on i jego przyjaciele rozmawiają o jego problemie. Jak chcesz, to będę pilnować, żeby nic się nie stało. Wstaw kociołek do środkowej kabiny. To moja ulubiona. Nikt go tam nie znajdzie.

-Dziękuję! Chodź, Andy, trzeba zacząć jak najszybciej, jeśli mam skończyć przed pełnią...

-Czemu?- spytała blondynka

-Nie ważne. Najważniejsze jest to, by ukończyć to najpóźniej dziesięć dni przed pełnią. Mam nadzieję, że zabrałaś kociołek...- w odpowiedzi Andy wyjęła metalowy przedmiot i powiesiła go nad muszlą. Evans różdżką zapaliła ogień pod kociołkiem i zabrała się do przygotowywania eliksiru. Andy dzielnie jej asystowała w krojeniu ingrediencji, ale to Ruda zajmowała się kociołkiem.

***

Gdy skończyły na dziś, wróciły do salonu Gryfonów. W ostatnim momencie, bo zaraz po nich zeszli Matt i Syriusz, którzy byli nad wyraz uśmiechnięci. Czarnowłosy usiadł obok swojej wybranki i objął ja ramieniem, ciesząc się zapachem ukochanej, a blondyn jak gdyby nigdy nic usiadł obok speszonej jego zachowaniem Andy. Chwile potem dziewczyny zostały wciągnięte w mogolską grę Makao, ale ten kto przegrał musiał spełnić jedno życzenie każdej z grających osób. Pierwszą partię przegrał Matt, który nie miał szczęścia do kart. Syriusz, żeby zrobić kumplowi po złości kazał mu namiętnie pocałować Andreę. Blondas z zawiścią w oczach spojrzał na Łapcia, który zdawał się być zadowolony z takiego obrotu sprawy. Uniósł podbródek dziewczyny i spojrzał jej w oczy. Znalazł tam jedynie zaufanie, wiec przybliżył swe usta do jej ciepłych, miękkich warg. Najpierw zaczął powoli, jakby nieśmiało, ale dziewczyna praktycznie od razu oddała pocałunek. Nie wiedzieli, ile się ze sobą całują, czas stracił znaczenie w ich własnym, równoległym wymiarze. Odsunęli się od siebie dopiero, gdy chichot Lily i gwizdanie Syriusza dotarło do ich uszu. Niechętnie wrócili a swoje miejsca i po raz ostatni patrząc sobie w oczy spojrzeli na przyjaciół.

-Nooo, nieźle, przyjacielu. Aż takiego entuzjazmu się nie spodziewałem po tobie...

-Jak coś robisz, to rób to dobrze...- wytłumaczył się. Następnie Lily kazała mu kopnąć James'a w tyłek, ale to miało zostać zrobione na śniadaniu. Przyszła kolej na Andy.

-Odpowiedz mi prawdziwie na jedno pytanie- wyjęła fałszoskop z plecaka i postawiła koło niego. -Czy to, co się wydarzyło, coś dla ciebie znaczyło?

Mateusz nie wiedział, czy to cudowny sen, czy koszmar na jawie. Najpierw całował dziewczynę, z którą się wcześniej przespał. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że to nie był typowy pocałunek. Dreszcz przyjemności przechodzący po plecach piaskowłosego o tym świadczył, ale nie wiedział, jak to nazwać. Chciał więcej i jednocześnie pragnął znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Nie umiał tego nazwać, nie chciał odpowiadać na to pytanie. Między innymi dlatego, że sam nie do końca znał odpowiedź.

-Nie wiem...- wydukał Bestia

-Odpowiedź ma być Tak albo Nie.

Chłopak zawahał się przez chwile, ale potem zrobił coś, czego nikt nie spodziewał się po odważnym obrońcy w drużynie Gryfindoru -Nie- rzucił, i wybiegł z pomieszczenia. Fałszoskop zaczął przeraźliwie hałasować.

***

Syriusz wbiegł do swojego dormitorium i szybko zabrał Mapę Huncwotów z szafki nocnej stojącej przy biurku Rogacza. James złapał długowłosego za nadgarstek i nie zważając na jego sprzeciwy przyciągnął go z powrotem koło jego łóżka.

-A pan dokąd się wybiera z mapą Huncwotów, skoro pan nie jest Huncwotem?-zapytał wrednie, na co został obdarowany spojrzeniem, które gdyby tylko mogło, zamroziłoby mu krew w żyłach.

-Odpieprz się, bo mój przyjaciel potrzebuje pomocy- syknął przez zaciśnięte zęby i wyrwał się z żelaznego uścisku zszokowanego Pottera, po czym wybiegł w ekspresowym tempie z pokoju wspólnego. Stojąc plecami do portretu Grubej Damy, rozłożył ściskany przez siebie skrawek pergaminu i stukając weń różdżką wymówił wyraźnie: "Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego", a na pożółkłej kartce zaczęły pojawiać się pojedyncze kropki łączące się w linie i inne kształty. Ponownie stuknął w pergamin, mówiąc "Wskaż mi: Mateusz McCartney", a czerwono-złota żyłka zaczęła krążyć po pergaminie, by następnie zniknąć z powrotem w różdżce.

-Dziwne...- mruczał do siebie pod nosem -Skoro jego nie ma na mapie, to jest jeszcze przynajmniej pięć miejsc, w których mógł się zaszyć...- to powiedziawszy udał się w kierunku najbliższego przejścia na siódme piętro. Przeszedł trzy razy naprzeciw kamiennej ściany gorączkowo myśląc. 'Chcę zobaczyć się z Mateuszem... Chcę zobaczyć się z Mateuszem... Chcę zobaczyć się z Mateuszem...' jednak ściana ani nie drgnęła. Chłopaka po prostu tam nie było. Z rezygnacją skierował się do miejsca, w którym on i reszta tych niewydarzonych kawalarzy zazwyczaj planowali rozróby. Tam też go nie zastał, ale przy okazji zabrał pięć butelek z Ognistą Odgena i włożył do kieszeni potraktowanej zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym.

Następnym punktem programu była kuchnia. Zszedł na dół, mniej więcej do miejsca, nad którym znajdowały się drzwi od Wielkiej Sali i połaskotał gruszkę na obrazie półmiska z owocami. Ta chętnie zarechotała i przemieniła się w klamkę, umożliwiając jednocześnie Syriuszowi dostanie się do pomieszczenia. Zewsząd naraz obskoczyły go skrzaty domowe. Skrzywił się nieznacznie. Nie to, że nie lubił tych stworzeń, ale ten irytujący Stworek wziął sobie za punkt honoru rozkaz matki o tym, by znęcał się nad czarnowłosym i uprzykrzał mu życie. Spytał stworzenie stojące najbliżej niego o to, czy nie widziało blondwłosego chłopaka, ale skrzaty smutne, że nie mogą spełnić prośby ucznia zaczęły lamentować, że nikogo nie widziały i prosiły się o wymierzenie im sprawiedliwej kary. Zdegustowany tym widokiem Black wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia.

Przeszedł do miejsca, zwanego przez starszych uczniów 'Azylem'. Była to jedna z wierz po zachodniej stronie zamku, gdzie nikt nie uczęszczał, prócz nastolatków z depresją i innymi dolegliwościami oraz pragnieniami masochistycznymi. Jednym słowem grupa ludzi reagująca na otaczającą ją rzeczywistość dość... emocjonalnie... Wszedł po schodach. Gdy otwierał drzwi, wiedział, że to będzie interesujące przeżycie. Stanął na progu jak wryty. Ściany zapełnione skradzionymi Filtch'owi łańcuchami i zakrwawionymi linami zawiązanymi w malownicze stryczki był dopiero zapowiedzią reszty dekoracji. Całe pomieszczenie było wykonane z czarnych kamieni , gdzieniegdzie ściany czy posadzka zostały rozjaśnione malowniczymi, szkarłatnymi plamami zaschniętej krwi. Niedaleko wejścia po lewej stronie stał stojak z różnego typu ostrymi lub nieco mniej narzędziami, od tępych gwoździ, przez noże kuchenne do ostrych żyletek. Nad oknem wisiała półka obładowana plastrami, bandażami, zaciskami, strzykawkami, igłami i jakimiś niezidentyfikowanymi substancjami, oznaczonymi takimi skrótami jak LSD lub podobne. Przy ścianach, na sztywnych, niewygodnych materacach siedzieli członkowie tego jakże elitarnego klubu, większość z nich w jednej ręce trzymało jedno z narzędzi tortur, inni wycierali swój własny, życiodajny płyn o ściany i podłogę, lub tamowali już krwotok.

Na szczęście, nigdzie nie było widać Matt'a, ale to oznaczało wznowienie poszukiwań. Z niesmakiem na twarzy i przysięgą na ustach, dotyczącą nie przychodzenia tu bez konieczności, zbiegł w dół schodów tak, jak na arystokratę przystało, czyli potykając się o własne nogi. Zostało na szczęście ostatnie miejsce, które wydawało się genialnym, racjonalnym i banalnym pomysłem jednocześnie. Że aż sam nie wpadł na to, że to tam skieruje się Bestia... Rozejrzał się po korytarzu i pewny, że nikt go nie widzi, przemienił się w postać ponuraka, o której nie raz słyszał na zajęciach tego niekompetentnego wróżbity Jupiter'a Mercury'ego, i pognał w stronę Zakazanego Lasu...

***

Mateusz biegł korytarzami kierując się na błonia. Czemu, kiedy powiedział coś, co zdawało się być dla niego prawdą, fałszoskop zwariował? Przecież to nic nie znaczyło. Taki jednorazowy numerek. Potem, to było zadanie. I czemu zwiał jak ostatnia baba, skoro powinien być odważną Bestią? Nie ważne. Teraz musi dobiec do zakazanego lasu by spokojnie się przemienić i rozwalić wszystko, co zobaczy na swej drodze. Parę susów więcej i znalazł się pomiędzy ciemnym gąszczem tej dzikiej puszczy. Przemienił się w niedźwiedzia i zaczął uderzać potężnymi łapami o konary i pnie drzew go otaczających. Niektóre kłody od razu po uderzeniu opadały na ziemie z dźwięcznym hukiem, inne zaś zostały obdarowane wiecznymi wgłębieniami po pazurach Mateusza. Nic się dla niego nie liczyło. Chciał po prostu wyładować swoja wściekłość, frustrację, żal, niemoc i inne tego typu uczucia. Po prostu taką mieszankę wybuchową czuł po raz pierwszy w życiu.

A co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Że czuł się winny z powodu tego, że odebrał dziewictwo dziewczynie, która chciała mu coś udowodnić w tak okrutny sposób. W dodatku, przy innych dziewczynach? A może to, że to była jego przyjaciółka? Albo to, że nie wiedział co na serio do niej czuje? Lub fakt, że nie wie jak teraz to będzie wyglądać? Nie, wszystko razem eksplodowało tysiącem negatywnych emocji doprowadzając go na skraj wyczerpania psychicznego. Pomimo to, że od pół godziny siał spustoszenie to bólu fizycznego nadal nie czuł. Mógłby tak odreagowywać całą wieczność i jeszcze dzień, by mieć pewność, że to już się nie potworzy i nie będzie musiał spojrzeć w jej piękne, błyszczące oczy i, że porzuci niemoc na rzecz swojego urodziwego uśmiechu, na który każda dziewczyna, prócz wspanialej Andy i rozsądnej Lily, zrobiłaby wszystko.

Za sobą, potężny niedźwiedź usłyszał znajome warczenie. Odwrócił się gotów zaatakować, gdy ujrzał czerwone ślepia wielkiego, czarnego psa gotowego do skoku. Uspokoił się i opuścił łapy, by po chwili znów stać się piaskowłosym chłopakiem. Usiadł na jednym z rozwalonych przez siebie pni i ukrył twarz w dłoniach. Pies podszedł do niego i usiadł, kładąc mu pyszczek na kolanach, jakby w geście pocieszenia. Nie zmienił się w człowieka, nie pocieszał, tylko wiernie czekał. 'Przyjaciół poznaje się w biedzie, nie? Widać, ze Syriusz to prawdziwy przyjaciel. Jak Jimmy mógł zostawić przyjaciela, gdy ten walczył o życie... Toć to niedorzeczne...' myślał, by po krótkiej chwili przypomnieć sobie z jakiego powodu znalazł się w tym lesie. Nie wiedział ile czasu minęło odkąd przyszedł Syriusz, nie liczył, ale po paru minutach, a może wieczności, czarnowłosy powrócił do swojej ludzkiej postaci. Wciąż nic nie mówił. Usiadł kolo przyjaciela i poklepał go po ramieniu, a ten poczuł upust i zaczął wyrzucać z siebie myśli z prędkością karabinu maszynowego.

-Nie wiem o co chodzi. Mam kompletna pustkę w głowie. Jak... jak byłem z Andy w składziku była inna niż wszystkie i chciałem się z nią umówić. W Hogsmeade dotarło do mnie z kim chciałem się umówić i starałem się od niej odizolować. Później jeszcze ty kazałeś mi ją pocałować. To było...

-Przyjemne? Wyjątkowe? Niepowtarzalne? Przeszły cię dreszcze? Nie było nikogo wokół? Zapomniałeś o całym świecie? Liczyła się tylko ona i by ta chwila trwała wieczność?

-Dokładnie! I wiesz.. Ja... zgubiłem się. Nie mogłem pozbierać myśli i... i wiesz... po prostu gdy zadała pytanie nie mogłem znaleźć odpowiedzi, więc żeby w razie co powiedziałem, że nie. A to piździelstwo zaczęło hałasować, więc się wystraszyłem tego, co mogło się później stać. I ja... wieesz. Przybiegłem tu, bo dla mnie było to oczywiste, żeby się wyładować. I dalej nie wiem co myśleć... Znaczy... Ona zawsze w pewien sposób była dla mnie ważna, ale nie wiem w jakim sensie. Zawsze myślałem, że jak przyjaciółka, kuzynka... siostra. Ale... nie wiem... Po prostu stary, nie wiem...- zakończył swój wywód.

-Miałem podobnie z Lilką. Zawsze to James się do niej podwalał, dla mnie była przyjaciółką. Potem, gdy zostałem z nią sam na sam po prostu nie mogłem się opamiętać. Była tylko ona. Tylko, że ja mam utrudnienie w postaci Jamesa, a tobie nikt na drodze nie stoi. Ty masz dwie opcje. Albo zaczniesz się z nią spotykać i postawisz resztę swojego życia na jedna kartę. Tak, dobrze rozumiesz, jak ma się dziewczynę koniec z pieprzeniem się po kątach. Albo, druga opcja, po prostu zignorujesz to co się działo i będziesz z nią utrzymywać przyjacielskie stosunki. Wybierz mądrze, bo jedno przekreśla drugie. Ja tymczasem idę do Lily, pewnie tęskni za swym bogiem seksu...

-Tyaaaaa, a próbowała chociaż?- spytał w odrobinę lepszym humorze Matty

-E...-odpowiedział inteligentnie- Znaczy... Ja planuje... A z resztą!- i odszedł czym prędzej z lekką purpurą na twarzy. Włochacz zaśmiał się bezgłośnie. Dopiero teraz dostrzegł, że robi się ciemno, więc wstał, otrzepał się ze ściółki leśnej i skierował wprost do Wielkiej Sali na kolację. Już wiedział, co zrobić.

***

Gdy tylko Mateusz wybiegł z pomieszczenia w Pokoju Wspólnym trwała pełna napięcia cisza. Łapa wstał i popędził do swojego dormitorium, a gdy moment później przebiegał przez wyjście na korytarz ze skrawkiem pergaminu w ręce, nikt nie odważył się odezwać, lub chociażby ruszyć z miejsca. Andrea wpatrywała się w miejsce, z którego wstał jej przyjaciel. Nie wiedziała, co ją podkusiło do tego, by zadać to pytanie. "Ależ wiem, moja egoistyczna i ciekawska natura!" skarciła się w myślach. Spojrzała na Lily. Ta z lekką dezorientacją na twarzy patrzyła na miejsce po swoim chłopaku, by chwilę później usiąść koło blondynki i przytulić ją. W tym czasie przynajmniej większa część uczniów ze szlachetnego i odważnego domu lwa powróciła do swych dawnych zajęć, reszta poczęła komentować zajście.

-Będzie dobrze... bobrze...-powiedziała po chwili namysłu z nikłym uśmiechem na twarzy Ruda.

-Co?!- zapytała zaskoczona Andy

-Zanim dostałam list z Hogwartu zazwyczaj tak pocieszałyśmy się z Tunią, gdy jednej z nas się obrywało. Zazwyczaj- parsknęła wymuszonym, nerwowym śmiechem -to ona pocieszała mnie, po tym, jak moja magia uaktywniała się, najczęściej przemieniając brokuły w moje ulubione maślane ciasteczka. Mama twierdziła, że warzywa lądowały w mojej kieszeni kiedy to na mnie nie patrzyła, a na ich miejscu kładłam moje ciasteczka myśląc, że ona nie zauważy. Nie ważne. Wszystko gra?

-Taak. Gra... Tylko... Liczyłam na trochę inną odpowiedź. Spodziewałam się jednej, miałam nadzieję na drugą a uzyskałam trzecią... Co jest ze mną do hipogryfa nie tak?!- wybuchła Jaredson.

-Nic kochana, nic. To faceci są nienormalni...