wtorek, 28 sierpnia 2018

O Dziesiec Za Malo #2 Spotkanie samego siebie

Drzwi otworzyły się przede mną, a w drzwiach stanąłem ja sam w wieku jedenastu lat. Uśmiechnąłem się do niego życzliwie.

- Witaj Harry - przywitałem się z nim, a on otworzył szeroko usta z szoku. - Czy mógłbym porozmawiać z twoim wujostwem? To ważne dla nas obu.

Mrugnąłem do niego, a on przepuścił mnie w drzwiach. No dobra, spokój Ha... Nathanielu. Wiedziałeś, że to nie będzie łatwe, ale czego nie robi się dla dobra przyszłości? Wszedłem do salonu, doskonale znając każdy skrawek tego mieszkania. Ile to już razy sprzątałem je od góry do dołu..? W salonie siedzieli państwo Dursley'owie i Dudley, który opychał się właśnie porcją lodów.

- Witam państwa. Nie chciałbym przeszkadzać, ale to dotyczy spraw świętej pamięci siostry pani Petunii... - powiedziałem, a Vernon poczerwieniał na twarzy.

- Dzieciaki, wynocha na górę! - ryknął na cały głos, a Dudley i Harry wybiegli z pomieszczenia.

Usiadłem spokojnie w fotelu, podczas gdy oboje dorosłych patrzyło na mnie z przerażeniem i gniewem.

- Mam dla was propozycję - powiedziałem spokojnie, zwracając się do nich na ty. - Podpiszecie papiery, że przekazujecie mi opiekę nad Harrym. Pozbędziecie się go na dobre, zero dziwaków, zero magii, zero zagrożenia, zero nienormalności. Tylko na tym zyskacie - powiedziałem spokojnie, wyciągając różdżkę i wyczarowując papiery dla mugolskich urzędników. Petunia podskoczyła w miejscu, a Vernon wydał z siebie jakiś chrapliwy dźwięk.

- Kim ty niby jesteś, by nam mówić co robić?! I schowaj ten pieprzony patyk! - zaczął się wydzierać.

- Na twoim miejscu bym się uciszył. Ja mogę czarować poza szkołą, bo, no cóż, już ją skończyłem. Mogę też przy was używać magii, bo wy już o niej wiecie. A gdybym tak przypadkiem rzucił zaklęciem podpalającym nie tam, gdzie trzeba? - uniosłem brew, jakbym na serio to rozważał i uśmiechnąłem się kpiąco. Obojga dorosłych przeszedł dreszcz. - A nazywam się Nathaniel Jonathan Potter. Przez cały ten czas nie było mnie w kraju, dopiero niedawno się dowiedziałem o śmierci mojego kuzyna, więc postanowiłem znaleźć mojego bratanka. Nie mam zamiaru zostawiać go z mugolami, którzy nienawidzą go za jego... Wyjątkowość - stwierdziłem, patrząc na nich nienawistnie. Ciotka złapała za pióro i od razu podpisała dokument, a ja wysłałem go ruchem dłoni na biurko urzędnika.

- Czyli mogę już małego zabrać do domu - uśmiechnąłem się do siebie.

Wstałem i ruszyłem do drzwi. Zanim jednak je otworzyłem, obróciłem się ku nim i rzuciłem parę paskudnych zaklęć na wujostwo. Ciekawe, jak spodoba się Vernonowi stała impotencja, a Petunii brak metabolizmu. Wyszedłem na korytarz. Obaj chłopcy stali i patrzyli na mnie ze strachem. No, może Harry był trochę zafascynowany. Kucnąłem przy nim i uśmiechnąłem się do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się na dotyk. Pamiętam to, nienawidziłem obcych.

- Spokojnie, Harry. Mogę cię prosić, byś się spakował? Mam zamiar zabrać cię do naszego domu - cały czas uśmiechałem się przyjacielsko, delikatnie. Młodsza wersja patrzyła na mnie przez chwilę zdziwiona, analizowała moje zachowanie w poszukiwaniu podstępu.

- Ale to tu jest mój dom... - powiedział niepewnie, a ja pokręciłem głową.

- Możesz mi wierzyć, lub nie, ale to miejsce nigdy nie będzie twoim domem. Ci ludzie nigdy nie będą twoją rodziną, która pomoże ci w potrzebie. Daj sobie pokazać lepsze życie - poprosiłem, wskazując na komórkę pod schodami. Otworzył zaskoczony oczy, ale skinął głową i poleciał się spakować. - Nie pakuj ciuchów po kuzynie - powiedziałem od razu. - Zaraz pójdziemy na zakupy do centrum handlowego - wyjaśniłem, stając w drzwiach.

Dursley'owie mierzyli mnie nienawistnymi spojrzeniami, a ja tylko uśmiechałem się kpiąco. Użyłem legilimencji, by moc powiedzieć coś w ich umysłach. ~ Nigdy was nie lubiłem ~ stwierdziłem, nie ruszając się z miejsca. Nie dałem po sobie poznać, że to ja zrobiłem cokolwiek. Kiedy Harry się spakował, podeszliśmy do drzwi.
- Pożegnaj się z tymi ludźmi, nigdy ich już nie zobaczysz - powiedziałem spokojnie.

Obróciliśmy się ku nim. Junior pomachał im, żegnając się cicho, a ja odsłoniłem czoło, ukazując im moja bliznę i wytykając im język. Cała trójka sapnęła zaskoczona, nie wiedząc, co o tym myśleć, a ja na spokojnie wyprowadziłem siebie z tego domu. Wziąłem od niego małą torbę i przerzuciłem ją sobie przez ramię, zaraz sadzając go sobie na ramionach. Zaśmiał się cicho, siedząc tak wysoko. Pamiętam, że wszystko, co dla mnie było nowe, było rozrywką. Nawet ktoś, kto jeszcze nie słyszał o mojej złej sławie, był jak najlepszy przyjaciel.

- Harry, zanim pójdziemy na zakupy, muszę ci parę rzeczy powiedzieć - powiedziałem z ciężkim sercem, kierując się na plac zabaw.

Przechodnie patrzyli na nas zdziwieni, mierząc go z pogardą wzrokiem. Nagle zatrzymał nas sąsiad, który mieszkał na 12 Privet Drive. Nigdy nie umiałem zapamiętać jego imienia.

- Co pan robi z tym chuliganem?! On powinien siedzieć w domu wujostwa, pod kontrolą! - krzyknął.

Zmierzyłem go pogardliwym spojrzeniem, kiedy młodsza wersja mnie kuliła się ze wstydu.

- Kim pan jest, by go osądzać? - spytałem spokojnie. - Widział pan kiedyś jak się zachowuje? Widział pan, jak go traktują codziennie? Widział pan może, co ten chłopak musiał robić dzień w dzień? Nie? Szkoda. Mi było dane poznać jego historię i wiem, że to dobry dzieciak. A teraz niech pan zamknie jadaczkę i przestanie osądzać ludzi po plotkach.

Odszedłem od mężczyzny, nie zwracając już na niego uwagi. Czułem na sobie pełne podziwu spojrzenie jedenastolatka, który wciąż siedział na moich ramionach.

- Mogę się coś spytać? - zapytał cicho, wystraszony, a ja zaśmiałem się życzliwie.

- W praktyce, to już je zadałeś - powiedziałem, zaraz stawiając go na ziemi i kucając przed nim, by móc patrzeć mu w oczy. - Ale zawsze możesz mnie pytać o cokolwiek. Odpowiem najlepiej jak będę umiał. - zapewniłem go.

Przygryzł wargę, na chwilę uciekając wzrokiem, zaraz jednak patrząc na mnie z determinacją.

- Skąd wiesz to wszystko? Czemu mnie znalazłeś? Kim jesteś? - spytał po chwili, a ja westchnąłem, znów sadzając go sobie na ramionach.

- Zaraz pójdziemy gdzieś, gdzie postaram się odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania - zapewniłem. - A ty wiesz, że twoi rodzice nie zginęli w wypadku samochodowym? - spytałem spokojnie, idąc w kierunku placu zabaw.

Młody wypalał mi dziurę w czaszce swoim pytającym spojrzeniem. Wszedłem do parku, sadzając go na jednej huśtawce i samemu siadając obok.

- Bo widzisz, my nie należymy do tego samego świata co twoje wujostwo i kuzyn - powiedziałem. - My należymy do świata, gdzie prawie wszystko jest możliwe, gdzie człowiek umie żyć bez elektryczności, gdzie fikcja jest rzeczywistością a rzeczywistość fikcją - powiedziałem. 
Spojrzałem na niego z cwanym uśmiechem.

- Powiedz mi, ile razy w twoim życiu stało się coś dziwnego, coś, czego nie da się wyjaśnić, kiedy ty się bałeś lub byłeś załamany? - spytałem go, a on rozszerzył oczy w zrozumieniu. - To magia, mój drogi. A ty jesteś czarodziejem. Tak samo jak ja - uśmiechnąłem się szerzej.

- J-jestem czarodziejem? - spytał.

Pokiwałem głową, potwierdzając to i kucnąłem przed nim, wyciągając list z Hogwartu.

- To jest renomowana szkoła magii. Sam tam chodziłem, a w tym roku będę tam uczył - wyciągnąłem różdżkę, wyczarowując kolorowe zwierzęta z obłoków. Kruka, lwa, węża i borsuka. - To są symbole czterech domów Hogwartu. Gryffindor, do którego ja należałem, dla szlachetnych i lojalnych. Tak mówią.

Dumny lew wyszedł naprzód, przemieniając się w godło Godryka. Mrugnąłem do niego, wywołując tym samym cichy śmiech.

- Zaraz za nim Slytherin. Nie jest tak zły jak mówią. On jest dla przebiegłych i ambitnych. Ceni sobie tez czystość krwi - powiedziałem, sprawiając, że tym razem wąż wyszedł do przodu, przemieniając się w godło. - Dalej mamy Ravenclaw.
Kruk wystąpił z szeregu dumnym krokiem, stając się godłem krukonów.

- Dla tych, którzy stawiają wiedzę ponad wszystko - skwitowałem, następnie zmuszając borsuka do ruchu i przemieniając go tak, by pasował do reszty. - I Hufflepuff. Wszyscy mówią, ze to najgorszy dom, ze trafiają tam odpadki. Nie, trafiają tam najbardziej lojalni i oddani, którzy wierzą w prawdę - powiedziałem. - A teraz otwieraj ten list, chyba jesteś ciekaw, co skrywa? - spytałem.

Młody rzucił się do otwarcia listu i wyciągnął go, czytając spokojnie. Gdy skończył, wstał i zaczął skakać ze szczęścia. Słyszałem o czym myśli. Zastanawiał się, czy to nie sen, skoro tyle dobrych rzeczy mu się przytrafiło. Złapałem bilet i listę zakupów w locie, próbując go uspokoić.

- Niestety, teraz jest czas, by porozmawiać o czymś poważniejszym - powiedziałem, sadzając go znów na huśtawce. - Wracając do śmierci twoich rodziców... To jest ciężki temat. W czasach, kiedy oni byli w szkole, zaczął się terror. Psychopata, samozwańczy Lord, próbował podbić magiczny świat, pozbyć się osób, które nie maja "czystej krwi" - chciał o coś zapytać, ale uniosłem dłoń. - Już mówię. Czystą krew mają ci, którzy z ojca na syna rodzą się z dwóch czarodziei. Pół krwi są ci, którzy są z mugola, czyli osoby niemagicznej, i czarodzieja. Są też mugolaki, czyli dzieciaki, które rodzą się w niemagicznych rodzinach, ale są obdarzone mocą. Więc Voldemort, bo tak się nazwał, dążył do tego, by pozbyć się mugoli, mugolaków i zdrajców krwi, czyli tych, którzy nie maja nic przeciw mugolom - znów chciał mi przerwać, ale uśmiechnąłem się szerzej, znów go powstrzymując. - Tak, wiem. I ja i ty nie mamy nic do nich i nie uważamy ich za niższy gatunek. Teraz trochę o tobie. Ty jesteś półkrwi, bo Lily, twoja mama, była mugolaczką, a James, czyli twój tato, był czystej krwi. U mnie tak samo, ale to nie jest ważne. Kiedy... - zaczęło się ściemniać, więc westchnąłem. Nie będzie bezpiecznie, póki Quirrel nie zostanie zabity. - Chodź, pójdziemy na zakupy. Skończę ci opowiadać w domu - obiecałem, łapiąc go za dłoń. - Uwaga, możesz się dziwnie poczuć, ale najważniejsze jest, by się nie przewrócić - powiedziałem, mrugając do niego i teleportując nas do nieczynnej łazienki w Londyńskim centrum handlowym.

środa, 22 sierpnia 2018

Czy to Możliwe? Rozdział 3

Już po chwili blond włosy chłopak stal przed drzwiami do domu swego współlokatora. Zapukał, ale nikt nie odpowiedział. Ponowił parę razy, lecz z tym samym skutkiem. Zrezygnowany, postanowił nacisnąć klamkę, nie spodziewając się, ze ta ustąpi. Nieco już przerażony wszedł i zapalił światło włącznikiem. Przeszedł do salonu, ale właściciel opuścił pomieszczenie. Sprawdzał w kuchni, łazience jadalni i sypialni, ale i tam nie było gospodarza. Już miał zamiar wracać po różdżkę, ale zobaczył otwarte drzwi na środku przedpokoju. Zainteresowany wszedł do środka i powoli szedł w dół po schodach, starając się być jak najciszej. Im niżej schodził, tym jaśniejsze było światło. Gdy dotarł na sam dół, okazał mu się nieziemski widok. Piwniczka pełna win jakościowo lepszych niż w Malfoy's Manor, kącik degustacyjny i mini siłownia. Spojrzał na butelkę trzymaną w ręku i westchnął ze zrezygnowaniem. 'Sobieski', polska wódka. 'Wino i wódka, ciekawa mieszanka. Wyszedłem na błazna niosąc to...' rozmyślał szarooki, po czym lekkim krokiem podszedł do zielonookiego. Ten siedział w jednym z wiklinowych foteli i popijał wytrawne wino z 1938 roku.

-Co tam, Potti? Już się zadomowiłeś?- spytał, na co gospodarz uśmiechnął się do niego przyjaźnie i wskazał fotel naprzeciw siebie.

-Spadaj, fretko. Jak twój dom?- zażartował i zapytał. Malfoy nie brał tego do siebie, nie widział wrogich ogników w tych przyciągających wzrok oczach w kolorze avady.

-Nie jest źle, lepiej też mogliśmy trafić...-powiedział, przechylając lekko głowę w lewa stronę, co nie zostało zignorowane prze Pottera.

-Kłamiesz, widzę to. Wszyscy Malfoy'owie tak robią, gdy kłamią. Czyli ci się podoba... mówiłem?- blondyn rzucił mu groźne spojrzenie, ale ochłonął i podał mu butelkę. Czarnowłosy wziął, zaśmiał się, rozlał do dwóch szklanek do polowy, a na koniec dolał wina z napoczętej butelki. Blondyn sceptycznie popatrzył na zawartość szklanki, ale jak zobaczył, ze Potter pije to bez mrugnięcia okiem, wziął łyk. Paliło. Strasznie paliło. Piekło, drapało i parzyło w gardło. A Wybraniec w najlepsze popijał sobie jak zwykły sok z dyni. 'Obłęd!' pomyślał, po czym znów pociągnął (już o wiele mniejszy) łyk ze szklanki. Widząc to Harry zaśmiał się rozbawiony, na co Malfoy znów popatrzył na niego oczyma bazyliszka, zabitego przez Pottera na drugim roku.

-Ja nie mogę... Ja, Harry Potter, pije mocniejsze trunki od samego Dracona Lucjusza Fretki Malfoy'a! Hahahahahahahahahaha! O boże! Chcesz, to przyniosę ci trochę soku winogronowego...

-NIE!- wykrzyknął urażony Draco -Znaczy.. khem.. nie. Dziękuje, dam rade...- dodał już trochę zmieszany, co jeszcze bardziej rozbawiło zielonookiego. Naburmuszony blondyn wpadł na iście przebiegły plan.

-A-a-aaa- 'próbował' się powstrzymać przed tym udawanym kichnięciem, ale 'z trudem' mu to wychodziło, w efekcie, gdy kichnął, poderwał się na równe nogi a cała zawartość jego szklanki wylała się na koszulkę już nie śmiejącego się Harry'ego.

-Kurwa! To była moja ulubiona! Później to różdżką wyczyszczę... A tymczaseeem...- powiedział i zrobił to samo co kolega, ale bez kichania. Draco siedział oniemiały, a w tym czasie Harry ściągnął przesiąknięta bluzkę i wytarł tors chusteczka podniesioną ze stołu. "Nooo, nie spodziewałem się, ze Potti będzie tak umięśniony... Zaraz, czy mi się zdaje, czy jest silniejszy ode mnie... Taki patyczak silniejszy od Malfoy'a? Chyba się przywidziałem..." Jednak Potter musiał opacznie odebrać wzrok Dracona na swoim odkrytym torsie, bo zaczął się śmiać, by po chwili powiedzieć

-Draco, nie pożeraj mnie tak wzrokiem. Poczekaj chociaż do drugiej randki... Hahahaha! W dodatku, radzę ci zrobić to samo, bo twoja bluzka nie wygląda lepiej...- dodał po chwili, spoglądając na zarysy idealnej, Malfoy'owskiej sylwetki -Chociaż... teraz też nie jest najgorzej... Hahahaha- z lubością obserwował jak zmieszany blondas spuszcza ledwo dostrzegalnie głowę, oblewa się lekkim rumieńcem jednocześnie wykonując polecenie Pottera i mrucząc jakieś nikomu nie znane bluźnierstwa. Albo to nie były bluźnierstwa... W każdym razie, Potter da sobie rękę uciąć, ze słyszał wyrażenie 'Niezły Brunet' wydobywające się z jasnych, idealnie wykrojonych ust tego arystokratycznego dupka. 'Daj spokój Malfoy...' myślał 'Może jeszcze mi powiesz, ze na mnie lecisz? Może i nie interesuje się dziewczynami, ale tak nisko nie upadłem...'. Blondyn natomiast toczył ze sobą wewnętrzną walkę.

'Jest niezły, gdyby nie te bryle...
To Potter!
Co nie zmienia faktu, ze jest niezły
Ale to wciąż ten irytujący brunet...
o nieziemskich, avadowych oczach
i świetnie umięśnionym torsie...

Może i tak, ale to, ze ja jestem Bi, nie oznacza, ze inni tez są!
A może by go tak delikatnie wypytać... skąd wiesz, kto mu się podoba?
Może... Ale trzeba by użyć podstępu... On się nie da tak łatwo...
A może...'

-Zagramy w pytania? -zapytał już na głos blond włosy. Harry popatrzył na niego jak na kosmitę (bo określenie "jak na ducha" nie byłoby trafne).

-Dooobra... Ja pierwszy. Czemu uciekłeś z domu? Ale tak na serio. Czuje, ze to nie przez to, ze nie chciało ci się zostać w twojej jakże luksusowej willi na rzecz mieszkania pośród mugoli...

'Cholera, przejrzał mnie. Przegwizdane...' myślał, lecz udawał, ze zastanawia się nad odpowiedzią -Wiesz... Po wojnie wszyscy Śmierciożercy byli wyłapywani przez Aurorów. Tylko dzięki twoim zeznaniom uniknąłem Azkabanu. Jak wróciłem do domu, a mama jak zwykle wmawiała mi, ze wszystko będzie dobrze, ja coś zrozumiałem. Oni tak na serio nie martwili się o mnie. Martwili się o to, by ich Pan powrócił. A skoro już umarł, a ja zawiodłem, chcieli sobie wynagrodzić stratę ich Władcy udając, że im na mnie zależy. Ale to nie wszystko. W Pokoju Życzeń mogłeś mnie zostawić i nie martwic się już nigdy o to, że wyzwę twoich przyjaciół, że znów ci coś zrobię, że postaram się cię zabić, czy bynajmniej uszkodzić ci zdrowie. Ale ty i tak postanowiłeś mi pomóc. Pomimo wszystkiego co ci robiłem, ty rzuciłeś mi się na pomoc. Uznałem, że moje miejsce nie jest wśród kłamców, lecz wśród prawdomównych, którzy byli gnębieni przeze mnie, mój ród i mi podobnych...

-Wow... To było... głębokie... w sumie, mugole też często kłamią, ale za to my, mamy przewagę i możemy dowiedzieć się prawdy...- wyszczerzył się Potter, pokazując równe, białe zęby w zawadiackim uśmiechu. Szarookiemu spodobał się ten uśmieszek i z ledwością oderwał od niego wzrok, spoglądając na dno szklanki.

-Moja kolej... Czemu ty tak na serio wszystko zostawiłeś. Znaczy, nie uwierzę, ze bohaterskiemu Potti'emu znudziły się laury...

-No to się zdziwisz. Bo raczej nigdy nie podobało mi się to, ze jestem sławny przez śmierć jedynych osób którym na mnie zależny. I nie próbuj zaprzeczyć- powiedział, widząc Dracona otwierającego buzię- Granger walczyła ramię w ramię ze mną, bo wierzyła, że dzięki temu uratuje i siebie i swoich rodziców. Weasley chciał odwetu na takich jak twój tata. Ginny myślała, że mnie kocha tylko dlatego, że byłem tym sławnym chłopcem, który przeżył. Że zrobiłem coś, czego żaden inny nie dokonał. Że wyróżniałem się z tłumu. Weasley'owie podobnie jak Ron chcieli pokazać, że krew nie ma znaczenia. Tonks i Remus zginęli wierząc we mnie, zostawiając na tym świecie syna. Chcesz więcej? Nawet ty. Nawet twoja nienawiść opierała się na tym, że nie zginałem, kiedy próbowano mnie zabić. "Ten zły Chłopiec-Który-Niestety-Znowu-Przeżył-I-Nie-Zamierza-Umrzeć-By-Wciąż-Działać-Mi-Na-Nerwy znów zrobił coś cudownego i przez to mnie wkurwił więc trzeba go podręczyć" zamiast zwyczajnie powiedzieć "Ten jebany Potter znów mnie wkurwia sowim zachowaniem". Tak, wyobraź sobie, że to się staje nudne i wkurwiające po paru miesiącach. Na dokładkę miałem reporterów na karku, którzy tylko czekali na moje potknięcie. Zabiłem Voldemorta,- Draco się wzdrygnął- zrobiłem swoje, już nie byłem potrzebny więc odszedłem.

-... Nie wiedziałem... Nie miałem pojęcia... Przykro mi... Teraz ty.

-Wiec... Ty i Parkinson. Myślałem, że jesteście idealną parą...- Nie dokończył, bo Draco przerwał mu swoim wybuchem śmiechu.

-Ja! HAHAHAHA! i Parkinson! HAHAHAHA! Dobre! HAHAHA! Nie wierze... Nigdy z nią nie byłem... Nie podobała mi się. Nie lubiłem jej. Przyczepiła się do mnie jak glonojad do szyby i nie chciała puścić. Gdy raz na jakiś czas powiedziałem jej, że ma brzydką mordę, zostawiała mnie na góra tydzień. A tak, to rzucała się na mnie przy każdej nadarzającej się okazji... A ty, ten z Ginny... Znaczy, zdawało mi się, że ją lubisz...

-A ty co... Obserwujesz mnie?- Zapytał rozbawiony Potter

-Moooże... Odpowiedz

-Wiec... Nie. Znaczy, najpierw mi się zdawało, że jednak tak, ale później mi przeszło. Przestała mi się podobać, tak jak Cho- 'a zaczęli mi się podobać chłopcy...' dodał w myślach.

-Aleś się wysilił... Znów pytasz- powiedział Dracon. Grali tak jeszcze dobrą godzinę zadając najróżniejsze i najgłupsze pytania. Draco pytał Harry'ego o przygody, a Potter pytal Malfoy'a o jego przeszłość. Po trzech butelkach wina i polówce wódki oraz kolejnej godzinie szarooki zapytał bruneta.

-Heeary.. A ty ests gejym?

-So?

-Szy gejim estes?

-Ni wem.. Mosze.. A ty?

-Nie...

-No to zdrófko...- i polał im na nowo. Gdyby nie zdrowy rozsądek (który po takiej ilości alkoholu już nie pracował za dobrze) zabrali by się za kolejną butelkę wina. Niestety, jedno pytanie zepsuło cala zabawę. Dwaj mężczyźni siedzieli w piwnicy na podłodze w samych spodniach, dookoła nich butelki po najróżniejszych rodzajach alkoholu, jedynym światłem była gasnąca świeczka przy suficie, dochodziła godzina pierwsza w nocy, a blondyn pyta zielonookiego

-Ej... Gary... Barry... Larry... jak si tam... HARRY! Harry, dzie moji klusze do domu?

-So? Alleosochozi?

-Klusze! Moje do domu... Ni ma w spodniach...

-Ne wim. Choź poszukaś...- po czym dumnym, chwiejnym krokiem ruszyli po schodach. Oczywiście, nie obyło się bez licznych upadków i wpadaniu jednego na drugiego. Gdy nareszcie dotarli na samą górę, stanęli przy drzwiach zdezorientowani.

-Ale ty byeś tylko na do-ole.. wiec so my robimy na gósze...

-Niee wieeem... ja szłem... szedłam... szedłem... BYŁEM KURWA za tobą!- powiedział platynowłosy.

-A ja za tobą... a byeś dzieś indziej u mie?

-Byem!

-A dzie?

-Wszędzie!

-Pozfolilem?

-Tyaak!

-Okej. To oć szukaś

-Toś idem...- zgodził się niechętnie i ruszył za brunetem. -Ale siemno tu est... Choź do kuchni musze siem napić...- dodał i porwał spod blatu nie otwartą butelkę wody. Gdy wyszedł na korytarz, Harry zapalał światło. Stanęli przy skrzynce z prądem. Gdy Potter zobaczył, że Malfoy pije z gwinta, zbulwersował się i zaczął mu wyszarpywać butelkę z rak.

-Nie pij s gfinta, bo zaraskóf dostane po tobiee!

-Pierdolisz Potti! Za moje sarazki będą ci złotem płacić!- nie został mu dłużny szarooki i ciągnął otwarta butelkę w swoja stronę. Szarpali się przez chwilę, aż Draco nie pociągnął za mocno. Harry upadł na blondyna a ich usta się złączyły. Wszystko ładnie pięknie, gdyby nie to, że woda z butelki wylała się na bezpieczniki więc prąd poszedł się jebać. Gdy po dłuższej chwili zaprzestali tego namiętnego pocałunku, Potter oderwał się od Malfoy'a i stanął jak wryty, by po chwili wrzeszczeć na zadowolonego blondyna.

-To tfoja wina! Pszes Ciebie kurwa prądu ni mo! I pszes ciebie kurfa gejem zostałm! Nie fkurwiaj mie jusz!- krzyczał, a blondas w otępieniu spoglądał na bruneta, znów tocząc wewnętrzna walkę. Tym razem nie z pożądaniem, ta konfrontacja była pomiędzy Panem Kacem a Trzeźwością.

'Mówiłem, że warto zapytać?
A spidalaj ty kurfo! To pszes alkochol! Jutro nis nie zapamita...
Po pierwsze, no właśnie! A po drugie, jeśli napije się wywaru na kaca, który ty masz a on nie, może sobie przypomnieć i będzie pamiętał, że mu się podobało!
Klłamsa! Harry taki nie est!
Od kiedy mówisz mu po imieniu?
Od kiedy mie posałował!
W sumie to on ma racje, to ty go pociągnąłeś na siebie.
Ja tam prałem putelke, on siem rzusił na mie jak na mieso! On tesz nie mosze mi sie oprzeć...
Chciałbyś! Gdyby tak było, to by się na Ciebie rzucił, gdy zdejmowałeś mokrą koszulkę. To nie on ciebie pożerał wzrokiem, gdy się rozebrałeś, tylko ty jego.
I ty Brutusie pszecifko mie?
Proszę, proszę! Ktoś tu mugoli cytuje... Nie powiesz mi, że to nie po to, by zaimponować swemu współlokatorowi, co?
Nie! Spotobało mie sie, tom sapamintał!
Chciałbyś. Nie pierdol tylko zajmij się koleżkżą, bo on się produkuje a ty go nawet nie słuchasz...'

-Potti, wylusuj. Geyem nie estś, to był pszypadek... No chyba, sze cesz wiecej!

-A kurfa kce! I to tfoja fina ty petale!- wydzierał się. Nawet zapomniał po co zapalał światło. I w tym przypadku nie przez nadmiar promili, tylko przez jeden wypadek. Przez to, ze wpadł na Dracona, który zaczął go całować, nie mógł przestać myśleć o tym dreszczyku przechodzącym przez jego kręgosłup przy każdym dotyku jego gościa. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czuł. Z Cho było do bani, z Ginny było więcej namiętności, ale nie było tego czegoś. A tu? Jego największy wróg i on pod wpływem alkoholu obściskują się na korytarzu jego domu i takie emocje. Za to wszystko winił (choć nie powinien) Malfoy'a. I JESZCZE CHCIAŁ WIĘCEJ!

'Za dużo alkoholu... Za DU-ŻO!' myślał rozgoryczony.
'Patrz na pozytywy, przynajmniej nic nie zapamiętasz...' dodało mu coś w myślach.
'Jakie kurwa pozytywy?! Ten zboczeniec może ze mną robić co zechce a ja na to nic nie poradzę! Czemu?! Bo jestem schlany w trzy dupy!!!
Nie mów, że nie chcesz, by cię znów pocałował. Sam mu to powiedziałeś chwile temu.
Nie zmieniaj tematu! I po co mi pozwoliłeś tyle pić?!
Nie ja! Ty go częstowałeś winem! Ja podpowiedziałem, by dodać wódki...
Pff! Spiskowałeś przeciw mnie! Ty... Ty... SPISKOWCU ty... Ty zdrajco!
Wreszcie się wysłowiłeś... Przestań gadać sam do siebie tylko go opieprz a nie, patrzysz się jak ciele w malowane wrota...'

-Bo to tfoja fina ty skuszybyku tyyyy! Tyyy! Spiertalaj! Nie lubie Cieee! Wypieprzaj! Ty skurwysy...- nie skończył, bo Draco skutecznie zatkał mu usta swoimi. Harry nie był przygotowany na taki obrót spraw i odrobinę nieświadomie oddał pocałunek. Sekundę później, Malfoy jeszcze bardziej go pogłębił, jednocześnie od czasu do czasu przygryzając jego dolną wargę. I kruczowłosy i blondyn mogą opisać to jednym słowem. "Nieziemskie". Harry znów czuł przyjemne dreszcze pochodzące od tego, że szarooki przygarnął go do siebie, zamykając go w czułym uścisku, jednocześnie nie przerywając pocałunku. Nie mógł nad sobą zapanować, po prostu poddał się uczuciu. Draco natomiast nigdy nie czuł się tak przyjemnie całując się z kimś. Zazwyczaj gdy obdarował kogoś pocałunkiem, prowadziło to do łózka, ale nie dziś. Całując Pottera zdał sobie sprawę, że chciałby go tak przytulać na wieki. Dopiero po paru chwilach doszły do nich wszystkie fakty.

'To Potter! Co ja kurwa odpierdalam?! Pocałowałem Pottera, z własnej, nieprzymuszonej woli, w dodatku mi się to KURWA PODOBA! Na koniec, on oddaje pocałunek a ja nie chce go puścić. I CZEMU ON MNIE JESZCZE NIE ODEPCHNĄŁ?! Nigdy więcej z nim nie pije...'

'To Malfoy! Kurwa, co mi odbiło?! Ten na mnie znowu napada a ja mu się jeszcze poddaje! I na dodatek mam ochotę tak tu stać z nim przez wieczność albo i dłużej?! I CZEMU ON KURWA CIĄGLE MNIE CAŁUJE DO JASNEJ CHOLERY?! Niech zapomni o tym, że dam mu cokolwiek z mojej kolekcji...'

Myśleli w tym samym czasie, jednocześnie obaj świadomi tego, że coraz bardziej pogrążają się w pocałunku. Ale chyba nie byli świadomi tego, że właśnie razem spleceni w uścisku kierują się do salonu. Blondyn usiadł na kanapie, sadzając sobie Pottera na kolanach, na co on chętnie przystał. Kruczowłosy zarzucił szarookiemu ręce na szyje, a tamten objął go szczelniej w pasie, przyciągając go bliżej do siebie. W końcu musieli się od siebie oderwać, by zaczerpnąć powietrza. Harry od razu spuścił wzrok w geście zawstydzenia, a Draco -o zgrozo!- z lubością obserwował jego zachowanie. Zabrał jedną rękę z pleców zielonookiego, co musiało być zrozumiane opacznie, bo spowodowało mały dreszczyk u Wybrańca. Złapał go za podbródek i sprawił, by ten spojrzał mu w oczy. 'Kolor avady. Tak pięknie wyglądają jego oczy...' myślał platynowłosy, po chwili karcąc sam siebie w myślach. Nie mógł znieść tego, że Potter martwi się, że zaraz wszystko się skończy, więc dał mu buziaka w polik na zachętę. Podziałało. Wtulił się w niego jeszcze bardziej.

Ani Harry, ani tym bardziej Draco nie umieli się kontrolować. I to wcale nie za sprawą alkoholu. Gdyby tak było, już dawno wylądowaliby w sypialni Gryfona i obydwaj byli tego świadomi. Potter jednocześnie cieszył się i martwił tym, że nic nie zapamięta. Chciałby pamiętać zdarzenia tego dnia, ale może będzie lepiej, jeśli zapomni o tym wszystkim. No bo, jak po tym wszystkim miałby spojrzeć w te jego szaroniebieskie tunele przypominające wejście do ciepłego igloo. Z zewnątrz zimne i nie dostępne, ale jak wejdziesz do środka, zobaczysz całe skrywane w środku ciepło. Malfoy natomiast zamartwiał się tego, że jutro będzie zmuszony wypić eliksir na kaca. Pozbędzie się okropnych rzeczy spowodowanych bólem głowy i brakiem koncentracji, ale przypomni sobie wydarzenia tego dnia i nie będzie mógł spojrzeć normalnie w oczy tego seksownego Gryffona.

Dopiero chwile później Draco zdał sobie sprawę, ze Potter już nie siedzi mu na kolanach i -na Merlina!!- ściąga spodnie wciąż patrząc mu prosto w oczy. Zszokowany, patrzył na zachowanie Gryfona, który w samych bokserkach z powrotem siada mu na kolanach i znów zarzuca mu ręce na szyje. Harry nie czul się zbyt komfortowo wyczuwając rosnącą erekcję blondyna, jednocześnie będąc świadom własnej. Ale nie przejmował się tym. Jutro nic nie zapamięta. Carpe Diem, żyje się chwilą i te sprawy. Postanowił po prostu zrobić coś, by ta noc, mimo, że nigdy sobie jej nie przypomni, była wyjątkowa. Dopiero po chwili Draco niezdarnie objął bruneta w pasie, pozwalając mu ukryć twarz w jego torsie. Malfoy znów przeraził sam siebie, gdy nieświadomie położył swoja głowę na jego.

-Potter, masz zamiar mi powiedzieć, dlaczego się przede mną rozebrałeś?- mówił uwodzicielskim szeptem, jednocześnie ganiąc go. Brunet jeszcze bardziej ukrył twarz w jego silnych ramionach i wymruczał coś. -Co mówisz?- spytał ponownie tym samym tonem. Kruczowłosy podniósł głowę i spojrzał w jego stalowe tęczówki.

-Bo było mi niewygodnie. A tobie nie jest?- Spytał z miną niewiniątka. Dobrze mu wyszło, bo Draco nie domyślił się jego zamiarów. Od razu zdjął bruneta z kolan, posadził obok, zdjął spodnie i usiadł na nim okrakiem. Spojrzał w oczy Harry'ego i zobaczył tam nieznany mu błysk. Po chwili zielonooki sam zainicjował pocałunek, znów zarzucając mu ręce na szyje. Blondyn oczywiście od razu objął go w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Siedząc w ten sposób na gospodarzu uświadomił sobie jedno. Cholernie go podniecał ten koleś, który niegdyś uratował mu życie. I, z tego co zaobserwował, on jego też. To wywołało mimowolny uśmiech na jego twarzy, a brunet odpowiedział mu tym samym, wiedząc, że jego plan działa. Chwilę później, położyli się, a potem była już ciemność.

***

Draco otworzył leniwie oczy, zdając sobie sprawę, że plecy go strasznie bolą, oczy szczypią od nadmiaru światła, w głowie szumi jakby dzieciństwo spędził pod morzem a wszystkie ciuchy nagle zniknęły. Poprawka, spał w swoich slipkach. Ale nigdzie nie było ani jego spodni, ani koszulki. Rozejrzał się dookoła. 'Po pierwsze, za jasno, a po drugie, za czerwono...' pomyślał. Dopiero po chwili doszły do niego pewne fragmenty z nocy i inne rzeczy, takie jak co się z nim aktualnie dzieje. A to jest interesujące, ponieważ leżał na podłodze, głową w dół, z nogami na kanapie. Kolejną chwilę zajęło mu dojście do tego, że coś mu ściska brzuch. Wstał (bardzo niezdarnie) i ujrzał niecodzienny widok. Potter wyciągnięty na podłodze jak trup, z czerwonym odciskiem na twarzy oddychał ciężko. 'Hmm, czyli spałem na Harrym...' pomyślał. Po chwili doszedł do niego sens tego, co pomyślał i poprawił się automatycznie 'Znaczy.. to jego głowa uciskała mi brzuch...' Następna chwila, by dostrzec, że obydwaj są cali pokryci wymiocinami, a Potter jest jakoś dziwnie blady. Od razu podszedł do niego i przewrócił go na plecy. Harry zaczął oddychać swobodnie, choć wciąż sprawiało mu to problemy. Dracon poszedł poszukać swoich ciuchów a potem łazienki.

Gdy tylko Malfoy wyszedł, Potter otworzył oczy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i -o kurwa!- przypomniał sobie wszystko. Od szczegółów takich jak fakt, że nie ma prądu po moment, w którym rozbierał się przed Malfoy'em ze spodni. Szybko odszukał swoja dolną cześć garderoby i założył na siebie. Usłyszał szum wody. 'Tej Fretce się zachciało u mnie kąpiel brać... Ciekawe, czy on pamięta, co się stało... Mam nadzieje, że nie.' pomyślał, po czym udał się do piwnicy, chwytając po drodze różdżkę, ukrytą w jednej z cegieł przy kominku. Znajdując się na dole, jednym zaklęciem doprowadził pomieszczenie do ładu, wyprał bluzkę i wyprasował swe wczorajsze ubranie. Postanowił na razie ubrać się w to, a gdy Draco wyjdzie, samemu się umyć i przebrać. Szedł do sypialni, by przygotować sobie ciuchy, gdy dobiegło go wołanie od strony łazienki.

-Potter! Masz jakieś ciuchy pożyczyć? W tym co mam nie pokażę się nawet na własnym podwórzu! I masz coś na ból głowy? Może być mugolskie...

-Daj mi chwile...- powiedział swobodnie i udał się do kuchni, by wziąć 'Paracetamol' dla gościa. Po chwili zastanowienia, wyjął z chlebaka bułkę, posmarował masłem i włożył szynkę. Biorąc talerz z bułką, kubek z woda i tabletki w kieliszku mało się nie wywalił. Postawił to w jadalni, a następnie skierował się do swojej sypialni, by wybrać ubrania dla obu z nich. W ramach zemsty postanowił szarookiemu wręczyć obcisły, wściekle czerwony komplet. Nie pamiętał, skąd to ma. Wiedział tylko, ze nie może tego wyrzucić. Sobie zaś dobrał eleganckie spodnie od garnituru i jedwabną, białą koszule. Zapukał do łazienki i po krótkim proszę wszedł do środka. Niecodzienny, aczkolwiek przyjemny widok. Draco w samym ręczniku zawiązanym wokół bioder stał nad umywalką i przeczesywał swoje włosy jednym z grzebieni gospodarza.

-No, no, Potter. Nie sądziłem, że z tymi włosami w ogóle wiesz, co to grzebień...

-Wiem- odparł -Tylko moich włosów po prostu nie da się ułożyć. Tabletki są w jadalni. Nie można ich przyjmować na pusty żołądek, więc zrobiłem ci bułkę z szynka. Masz tu ciuchy i bieliznę. Pospiesz się, tez muszę się umyć.

-Dzięki...- odparł z trudem blondas. -Jak chcesz, to potem coś pokombinujemy z twoją czupryną... A tak w ogóle to co TO do cholery jest?!- spytał, patrząc na strój wręczony mu przez bruneta.

-Ciuchy- odparł z ledwo ukrywanym śmiechem. Blondyn burknął coś w odpowiedzi, po czym przez ręcznik nałożył bieliznę i począł się ubierać. Potter w tym czasie trochę onieśmielony wyszedł cicho z łazienki niezauważony (a bynajmniej tak myślał). Gdy Draco usłyszał cicho zamykane drzwi uśmiechnął się pod nosem. 'Oh, Potty, Potty, aleś ty wstydliwy... Nie sądziłem, że po tym jak się obudzimy koło siebie w samych gaciach to będziesz się tak zachowywać... No trudno.' Rozmyślał sobie pod nosem, ale jego uśmiech zszedł z twarzy w momencie, kiedy przejrzał się w lustrze. Rażąco-czerwony top obciskający jego szczupły, umięśniony tors oraz strasznie czerwone rurki opasające jego jędrne pośladki. Przyjrzał się sobie. Nie wyglądał najgorzej. W sumie, ten odcień ubrań dodawał trochę kolorów jego bladej cerze. Ostatni raz zaczesał swoją platynową grzywkę do tyłu i wyszedł.

Idąc w stronę jadalni napotkał Pottera z uśmiechem na ustach. Potty zagwizdał z podziwem, na co Malfoy w żartach zaczął poruszać biodrami jak modelka z mugolskiego szmatławca. Na ten widok gryfon przygryzł wargę ukrywając śmiech, a jego policzki nabrały ten sam kolor co ubranie blondasa. 'Zadziwiające... Czyżby wiedział coś, czego ja nie wiem..?' myślał, wchodząc do pomieszczenia jadalnego. Zaskoczył go widok kieliszka z zawartością inna niż płyn w środku. Przyjrzał się tym dwom, podłużnym pastylką. ' To pewnie są te tabletki..."Nie można ich przyjmować na pusty żołądek" więc czas na śniadanie' pomyślał, zabierając się za zaskakująco dobrą kanapkę. 'Potty powinien otworzyć bar kanapkowy. To jest popularne u mugoli...' myślał, po chwili karcąc się za tak częste myślenie o jego współlokatorze. Minutę później usłyszał szum lecącej wody odbijanej o kafelki, a moment później ten dźwięk został zakłócony. 'A może by tak...' pomyślał z diabolicznym uśmiechem. Zjadł szybko kanapkę i złapał za kieliszek. W miarę jak tabletki rozpuszczały się w jego ustach, czuł gorzki smak. Od razu złapał za szklankę z woda, by popić pastylki. Chwile potem kierował się z powrotem do łazienki.

-Haarry! Musze wejść!- i otworzył drzwi, zanim Potter zdążył zareagować. O dziwo, nawet po tym, jak Draco trzasnął drzwiami, nic nie zrobił. Blondas zabrał szybko swoje ciuchy, które tu zostawił, a gdy podnosił spodnie, coś wypadło z jego tylnej kieszeni.

-Czy to twoje klucze?- spytał Potter, a blondyn tylko kiwnął głową i wyszedł. Nie chciał, by Potter zobaczył rumieńce na jego twarzy, które wyskoczyły na jego twarz. 'To przez ta parę...' wmawiał sobie, ale tak naprawdę to było przez to, ze Harry niezbyt się przejął tym, ze ktoś mu wparowuje do łazienki.

-No to do domu!- krzyknął i popędził wprost do swojego mieszkanka, by jak najszybciej ściągnąć to gryfońskie wdzianko. Wchodząc do domu, pomimo wziętych mugolskich tabletek, postanowił wypić eliksir na kaca, schowany w jego stoliczku. Wypił zawartość jednym haustem i przypomniał sobie wydarzenia zeszłej nocy. Od momentu, w którym zgubił klucze, po moment jak zasnęli we dwoje na kanapie, gdy zaczynało się rozkręcać. 'O kurwa! Potter, nigdy z tobą już nie pije. Nie ma opcji. Kurwa. Sprowokowałem go, a potem on się dołączył. Ja pierdole...' myślał gorączkowo. Zapomniał o tym co nosi. Zapomniał o tym, że jego wczorajsze ubranie jest całe w wymiocinach. Zapomniał o tym, co zdążyło się w łazience dwa razy. Zamiast tego wciąż i wciąż widział coraz to bardziej pikantne szczegóły z ich prywatki. "
 Jest niezły, gdyby nie te bryle...
To Potter!
Co nie zmienia faktu, ze jest niezły
Ale to wciąż ten irytujący brunet...
o nieziemskich, avadowych oczach
i świetnie umięśnionym torsie...
"; "Jak chcesz, to potem coś pokombinujemy z twoją czupryną..." dzwoniło mu w uszach. 'Eureka!' wykrzyknął w myślach. 'Eliksir na poprawę wzroku... A potem zafunduje mu fryzjera... Tylko jak go do tego przekonać...Fryzjera mu obiecałem... Eliksir to zapłata za ciuchy! W sumie, te łaszki nie są złe, i wyglądam w nich bosko. Jak we wszystkim...' Od razu skierował się do biurka, podłożył różdżką ogień, ostawił kocioł i zaczął przyrządzanie eliksiru.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Syriusz i Lily 3

-Syriuszu! Wiem, że tam jesteś! Nie chowaj się przed matką!

-Co ty chcesz mi zrobić? Zostaw mnie!

-Ohh. Biedny Syriusz. Nic ci nie zrobię.


Słyszę jej kroki. Wyczuwam każdy jej ruch. Jest blisko. Czemu nie mogę wstać? Dlaczego leżę na podłodze i co chwilę ze strachu zmieniam się w psa, by po minucie znów być sobą? Zapadła cisza. Ona wie, gdzie jestem. Wie gdzie mnie znaleźć. Czuję jej oddech na karku. Odwracam się. Wiem, że to moja matka, ale nie widzę jej twarzy. Jedyne co widzę, to szyderczy uśmiech.



-Wszyscy wiedzą jak jesteś traktowany. Nie chowaj się z tym. Przeszłość Cię dogoni, złapie i przeżuje.



Sięgam po różdżkę i bezgłośnie wypowiadam zaklęcie światła. To co widzę jest straszne. Moja mama ma twarz Lilki. Ten szyderczy uśmiech i mordercze spojrzenie należą do mojej mamy, ale ma je Ruda w ciele rodzicielki. Zaśmiała się szyderczo, podniosła różdżkę i powiedziała



-Żegnaj, Syriuszu. Avada Kedavra!-


***


Łapa obudził się zlany potem. Wyskoczył jak oparzony z łóżka i wszedł pod nie, tuląc do siebie niezidentyfikowany obiekt. Gdy poczuł się pewniej, postanowił zobaczyć co tak kurczowo trzyma w rękach. Niestety, na ten widok przestraszył się bardziej, niż na postać z koszmaru. To była bielizna Glizdogona! Wczorajsza, bielizna Glizdogona. Porwał się z miejsca i odrzucił to daleko od siebie. Niestety, przez to, że Rogaś nie zasłonił kotar, wczorajsze majtki Glizdka wylądowały na jego twarzy. Ten natomiast, sądząc po tym co mówił, musiał śnić o tym, że jest z Lily, więc wtulił się w zdjęcie trzymane przez jego skrzyżowane na piersi ramiona i... Pocałował nieświeże gacie Petera, mrucząc 'Lily, czekałem tak długo'. Syriusz z ledwością powstrzymywał napad śmiechu, coby nie pobudzić reszty bandy. Gdy przestał chichotać, użył Windargiusa, żeby ściągnąć bieliznę z twarzy przyjaciela i przelewitował ją na głowę właściciela.



Spojrzał przez okno i zobaczył ciemność wypełniającą błonia. Zajęło mu parę chwil, nim spostrzegł że jest noc, więc po chwili rzucił się na łóżko i pochwycił zegarek ze swojej etażerki. Było siedem po trzeciej. Przypomniał sobie zdumiewający fakt "Gdy budzisz się bez żadnej przyczyny, o około trzeciej nad ranem, to oznacza, że ktoś o tobie myśli". Podniósł się na łokciach i pomyślał (co nie było codziennością) kto mógłby o nim myśleć. Momentalnie przypomniał sobie zdarzenia ze stacji King's Cross. "Może to Ruda myśli nad tym, co mi zrobiła... Albo Chelsea myśli o tym co odjebałem w kawiarni." Uśmiechnął się na myśl o przedstawieniu, jakie dał. "A może moja matka... Ughh... Nie będę o niej myślał. Na pewno nie po tym co usłyszałem od Lil. Ani po moim koszmarze...". Na nowo ujrzał ten przerażający sen. Gdy tylko wyrzucił to z głowy, usłyszał kroki za sobą, jakby jego myśl stała się rzeczywistością. Nie miał odwagi się odwrócić, więc jedyne co zrobił to podniósł różdżkę i zaczął drzeć się na cały pokój



-EXPECTO PATRONUUUM! EXPECTO PATRONUUUM! EXPECTO PATRONUUUM KURWAAA!!!



-Zamknij mordę, Łapo! Pobudzisz resztę!- powiedziała postać za nim. Syriusz odwrócił się powoli by ujrzeć zatroskaną twarz Remusa.



-Czemu wstałeś? Jest jeszcze noc?- spytał przyjaciela, na co ten wyrzucił krótko przez niemalże białe wargi.



-Dzisiaj będzie pełnia. Nie mogę spać. Widziałem wszysko co się działo. Dobrze się czujesz? Bo ja czuję się coraz słabiej i nie wiem, czy w ogóle zmrużę dziś oczy.-



-Ja chyba teeż, skoro Łapa już mnie obudził...- rzucił gniewnie James, odkładając zdjęcie Evans na półkę. -A ty, Glizdku?- spytał, po czym wszystkie głowy zwróciły się na łóżko Petera. Taką salwę śmiechu jaka wybuchła, po tym co zobaczyli, mógł przespać tylko on. Peter najnormalniej w świecie, przez sen, jadł swoje brudne majtki! Znaczy bardziej żuł, bo nie mógł ich pogryźć, ale "Esencję Alla Pettigerw" na pewno poczuł na języku.



-Należy mu się kara, za rozwalanie brudnych ciuchów po całym dormitorium.- Powiedział Remus.



-A może skroimy mu coś na deser?- Zapytał rozbawiony Rogacz.



-Mam lepszy pomysł.- powiedział Syriusz z przebiegłym uśmiechem, chwytając za aparat. Zrobił mu parę zdjęć, które zaraz po wyjściu z aparatu ukazywały jak Peter żuje swoje majtki. Szybko wybiegł z dormitorium, a za nim podążyła rozradowana reszta.



-Remusie, przyda mi się twoja pomoc. Użyj STAŁEGO przylepca. Coby to motywowało naszego kochanego Glizdka.- Zaśmiał się, a Lupin posłusznie porozklejał wszystkie zdjęcia po całym pokoju wspólnym. Po zakończonej pracy usiedli przy kominku, rozmyślając na temat, co inni sobie pomyślą, gdy to zobaczą. Zaraz po tym James padł jak długi przy kominku, zmęczony wszystkim co się stało. Przez moment mruczał na zmianę coś na kształt Lily i Evans, ale potem Syriusz podał mu zdjęcie rudowłosej dziewczyny siedzącej pod drzewem i uśmiechającej się kokieteryjnie.



-Bez tego zdjęcia trudno mu się śpi. Najzabawniejsze jest to, że jak dasz mu inne, nawet w tej samej ramce, on to rozpozna i wyrzuci.- Wyjaśnił niewtajemniczonemu. -A skoro już śpi, chcę z tobą porozmawiać. Pamiętasz może nasz plan doskonały?- spytał Remusa po czym podzielił się z nim swoimi obawami. Lunatyk słuchał cierpliwie, i choć nie raz na jego twarzy malowała się niema nagana, nic nie mówił, wysłuchał przyjaciela do końca, a potem odpowiedział mu spokojnie.



-Rozumiem. Proszę cię, pod żadnym pozorem nie rób nic, co mogłoby skrzywdzić Rogacza. Nawet jeśli Lily będzie grozić ci śmiercią! No dobra, przesadzam, ale nawet jak będzie błagać! Wiesz, co może się stać. Pamiętasz może Rusela Fenley'a?- Syriusz pamiętał. W piątej klasie podwalał się do Evans, a on też nie był jej obojętny. James dodał do jego jedzenia proszku na rozwolnienie i jakimś zaklęciem sprawił, że pośladki chłopaka bolały go jakby paskiem dostał z pięćdziesiąt razy. Niestety, dla Pani Pomfrey było oczywiste, czemu ma takie objawy i od tego czasu wszyscy uważają go za geja. A to wcale nie był szczyt jego możliwości. Potrafił robić o wiele paskudniejsze numery. Były zachowane specjalnie dla tych, którzy zranili go najbardziej.



-Zrobisz co chcesz, ale pomyśl o Jamesie.



-Jest jeszcze coś... Dziś w nocy... obudził mnie koszmar... Dość nietypowy...- po czym Black opowiedział mu to, co się mu śniło. Remus znów wysłuchał wszystkiego co Łapa miał mu do powiedzenia. Zaskoczony wpatrywał się w kolegę z zaskoczeniem, i jakby ze strachem w oczach.



-A tak w ogóle, to co myślisz o Lilce?



-Noo, w porządku jest. Ładna, mądra, zabawna...- Przerwał, ponieważ zobaczył przepełnioną sarkazmem minę Lupina. -Nie! Ona mi się nie podoba! Po tym co zrobiła na stacji miałbym ją jeszcze lubić? Też coś!



-Oczywiście. Tylko pytałem.- Odpowiedział spokojnie zaglądając do sennika. Czarnooki wiedział, że ani nie przekona Lupina, ani nie wyciągnie z niego nic pożytecznego. Poszedł do dormitorium i sprawdził godzinę kładąc się na łóżku. Za dwanaście piąta. "Pięknie" pomyślał. "Teraz nie zasnę. Nie ma też nic do roboty. Zobaczę co się dzieje w Hogwarcie". Wyciągnął spod łóżka Rogacza mapę i szepnął -Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego- po czym na pustym pergaminie pojawiły się linie i kropki. Po paru sekundach można było zobaczyć każdego, kto aktualnie był w jego szkole, można było też zobaczyć skąd i w którą stronę zmierza. Zadziwiająca mapa.



Syriusz wyszukał Severusa, który, o dziwo, nie był w swoim dormitorium. Szedł właśnie w stronę Pokoju życzeń, by po chwili zniknąć z mapy. "Na chuja on w Pokoju Przychodź-Wychodź? I skąd on o nim wie?" zastanawiał się współtwórca mapy. Nie trwało to jednak długo i już po chwili znalazł sobie inny obiekt badawczy. Ellie Mills, dziewczyna z Hufflepuffu. "Haha, chodziłem z nią na czwartym roku! Czemu ona tez idzie do Pokoju Życzeń? Smark i Ellie? Mój świat przestał istnieć!"



W istocie, Łapa miał powody do obaw. Ellie była jedną z najśliczniejszych dziewczyn w całym Hogwarcie. Miała długie, jasnoblond włosy, które miała zwyczaj czesać do góry, co dodawało jej uroku. Oczy miała błękitne jak bezchmurne niebo. Tłumy chłopaków codziennie za nią chodziły. Sam Syriusz miał problemy, żeby się z nią umówić. Ale warto było. Noc spędzona w jej towarzystwie była chyba jego najlepszym przeżyciem. Oczywiście, poza dniem, w którym udało mu się wreszcie przemienić w psa. Snape natomiast był... Brzydki to mało powiedziane. Miał nieproporcjonalnie dłuugi nos. Czarne włosy sięgające ramion  w niczym nie przypominały bujnej grzywy Blacka. Były tłuste i zawsze zaczesane w jeden sposób. Zawsze chodził zgarbiony i ubierał się jedynie w czarne stroje, co sprawiało, że wydawał się jeszcze gorszy.



Nawet nie zauważył, kiedy poczuł się znużony i usnął. Obudziły go śmiechy dziewczyn. Najpierw nie skojarzył, czemu o tak wczesnej porze miałby się ktoś śmiać. "Nie zdążyliśmy nawet nic wywinąć...". Pobiegł do łazienki, przebrał się w szatę i zbiegł na dół. James wciąż spał ze zdjęciem Evans przy piersi. Dziewczyny były skupione wokół zdjęć Petera, ale jedna rudowłosa stała zszokowana koło Rogasia. Lily wpatrywała się na zmianę w swoje zdjęcie i w twarz okularnika. Była mile zaskoczona.



-Ma tak odkąd zdobył to zdjęcie- Wyrwał ją z zadumy głos chłopaka, którego wczoraj uraziła. Ten nie patrząc na nią, podszedł do leżącego i zabrał mu zdjęcie. To sprawiło, że Potter momentalnie otworzył oczy.



-Co się ... O, cześć Evans...- powiedział oschle. Lily znów poczuła ukłucie w sercu.



-Rogaczu, twoja słodka tajemnica się wydała. Evans wie o tym, że śpisz z jej zdjęciem.- powiedział poważnym tonem Łapa. Nie wiedziała czemu, ale brak jego śmiechu doprowadzał ją do szaleństwa. James nie zareagował na jego spostrzeżenie.



-Mam to gdzieś. Nie interesuje mnie to.- powiedział sucho, ale jego głosie dało się słyszeć drżącą nutkę. James podniósł się, odebrał swoje zdjęcie od przyjaciela i poszedł się ubrac, bo wciąż był w bokserkach w zielone serduszka. Syriusz odszedł od rudowłosej i przyjrzał się swojemu dziełu w świetle dziennym. "Chyba Pete zacznie po sobie sprzątać" pomyślał z zadowoleniem.



*   *   *



Peter cały dzień chodził nie w sosie. Wszyscy Gryffoni szydzili z niego po zdjęciach w pokoju wspólnym. Nie ma co, spalał cegłę na każdych zajęciach, gdy ktokolwiek powiedziało coś o zdjęciach. Strasznie był zły na chłopaków, ale gdy tylko zobaczył roześmiane buzie swoich Bogów od razu mu przeszło. Był wieczór. Dziewczyny nieświadome niczego siedziały w swoim dormitorium. Cassie właśnie znów zaczynała wywód, na temat tego jacy to faceci są źli, kiedy Natt jej przerwała.



- A wiesz że ten twój były to wrócił do swojej? Podobno Tedd Sprout, ten puchon, widział jak się obściskiwali pod jego Pokojem Wspólnym.- Ona zawsze znała najświeższe ploteczki. Nie byłaby sobą, gdyby choć na moment zapomniałaby o pikantnych szczegółach z życia innych ludzi. Z tego słynęła. Dlatego była redaktor naczelną 'Hogwardzkich Opowieści', gazetki szkolnej wydawanej co piątek. Lily jak zwykle wyłączyła się z rozmowy pomiędzy Nattalie a Cass i zaczęła rozmawiać z Ally na temat Eliksirów, jej ulubionego przedmiotu. Wciąż myślała o tym, co spotkało ją od rana. Gdyby wcześniej Potter znalazłby się w sytuacji, takiej jak dziś w Pokoju Wspólnym, spaliłby buraka, lub zaczął ją podrywać. A dziś? Momentalnie przypomniała to sobie.



"Lily wpatrywała się na zmianę w swoje zdjęcie i w twarz okularnika. Była mile zaskoczona.

-Ma tak odkąd zdobył to zdjęcie- Wyrwał ją z zadumy głos chłopaka(...)

-Co się ... O, cześć Evans...- powiedział oschle. Lily znów poczuła ukucie w sercu.

-Rogaczu, twoja słodka tajemnica się wydała. Evans wie o tym, że śpisz z jej zdjęciem.- powiedział poważnym tonem Łapa.(...) James nie zareagował na jego spostrzeżenie.

-Mam to gdzieś. Nie interesuje mnie to.- powiedział sucho, ale w jego głosie dało się słyszeć drżącą nutkę."



Myślami błądziła po zdarzeniach z pierwszych dni w szkole, ale w końcu Allana ściągnęła ją na ziemię. Siedziały tak jeszcze parę godzin w błogiej nieświadomości. Żadna z nich nie wiedziała, przez co przechodzą właśnie jej przyjaciele. 



Lunatyk własnie szedł do skrzydła szpitalnego, by pielęgniarką sprawdziła jego stan. Reszta Huncwotów postanowiła w tym czasie zastanowić się, co zrobią w razie zagrożenia. Zawsze wychodzili nie wiedząc, co zrobią, jeśli ktoś wpadnie w tarapaty. Rogacz sypał pomysłami, które mogłyby im pomóc, Pete zgadzał się z każdym jego słowem a Łapa krytykował Jamesa za pomijanie Luniaczka. Sam Potter wściekał się na siebie, kiedy zapomniał o fakcie, ze Remus niezbyt kontroluje to co robi po przemianie. W końcu zauważyli, oddalającą się od Wierzby Bijącej, Poppy i ruszyli na spotkanie ku swemu przyjacielowi.



Ukryci pośród ciemności na błoniach zmienili się w swoje zwierzęce postacie. Zamiast Pettigrew stał tam teraz mały, brązowawy szczurek, spoglądający ku swym przyjaciołom. Syriusz w między czasie przemieniał się w dużego, czarnego psa o  płonących niemal oczach, a tuz obok niego po chwili dołączył James pod postacią silnie wyglądającego, brązowego jelenia o pięknym, rozgałęzionym porożu. Płowy pies warknął nieznacznie, na co Glizdogon puścił się pędem ku wierzbie.



Gdy dotarł do pnia, nacisnął wystający kawałek kory, a drzewo zamarło w bezruchu. Zwierzęta udały się do skrywanego pomiędzy korzeniami przejścia i powędrowały po omacku. Z racji tego, że jako zwierzęta mają lepszy słuch, węch no i wzrok, nie było tak źle. Tylko poroże Rogacza ciągle zawadzało o sufit. Weszli do dobrze znanej im chaty i poszli za węchem wprost do jednej z sypialni. Na łóżku siedział Lunatyk, który bynajmniej nie wyglądał kwitnąco. Był kredowobiały a jego oczy wyrażały osłabienie. Spojrzał na swych kompanów niedoli i uśmiechnął się nieznacznie.



-Dzięki, ze jesteście. Już się martwiłem. Zaraz się zacznie.- powiedział słabo chłopak. Zwierzęta jak na rozkaz wyczekiwały najgorszego. Szczur wspiął się na poroże przyjaciela, który położył się na podłodze, a czarny jak smoła pies ułożył się na łóżku koło swojego przyjaciela. Remus pogłaskał go po głowie, po czym wstał i jęknął z bólu. Zaczęło się. Zaczął się trząść a już po chwili jego ramiona opadły, a twarz wydłużała się w wilczy pysk. Całe jego ciało zaczęło porastać futrem. Chwilę potem zamiast młodego chłopca o miodowym, przenikliwym spojrzeniu stał wilkołak, a wokół niego walały się ubrania, lub bynajmniej to, co z nich pozostało. Skierował swój pysk w stronę gwałtownie wstającego jelenia, obrócił ją do psa na łóżku, po czym zawył złowieszczo i rzucił się na pierwszego z nich.



Rogaty zdążył odskoczyć gdy na atakującego wskoczył jego przyjaciel Łapa i złapał Lunatyka lekko kłami za kark, by odciągnąć od atakowanego. Jeleń chwilę potem dołączył do swego kompana i ugodził wilkołaka porożem. Ten pod wpływem ciosów ułożył się na podłodze przy starym łóżku i zaskowytał cicho z bólu po uderzeniu. Łapa i Rogacz zajęli miejsca po obu stronach ich pogrążonego w amoku przyjacielowi. Gdy Remus próbował znów się podnieść by zaatakować, Syriusz warczał ostrzegawczo. W między czasie Peter latał sobie po całym pomieszczeniu. Jego zadania były łatwe, ale też bardzo ważne, co go uszczęśliwiało. Nie musiał brać udziału w walkach, bo pod postacią szczura na niewiele by się im zdał. Wszystko co miał robić to unieruchamiać wierzbę lub ewentualnie biec po pomoc w razie zagrożenia. Na szczęście, jak dotąd, ograniczało się to tylko i wyłącznie do pierwszego. Tak minęła im pierwsza pełnia.



Nad ranem, gdy młody Lupin powrócił do swojej postaci, on i przyjaciele szli powolnym i zmęczonym krokiem do swojego dormitorium. Tylko Peter zdawał się być wypoczęty. "Ciekawe czemu..." pomyślał Syriusz, przypominając sobie śpiącego szczura.  Uśmiechnął się pod nosem, po czym zapomniał o tym i skupił się na wnoszeniu zmęczonego ciała Remusa do zamku. Gdy omijając Irytka i panią Norris wreszcie dostali się do pokoju wspólnego, Peter spojrzał na zegar.



-Jest piąta trzydzieści...- zapiszczał cicho. Łapa i Rogacz aż podskoczyli po tym nagłym przerwaniu ciszy, która panowała odkąd wyszli z Wrzeszczącej Chaty. Zganiony spojrzeniem Peter skulił się w sobie i poprowadził resztę bandy do ich pokoju. Gdy tylko okularnik i czarnowłosy ułożyli miodowookiego w jego łóżku padli na swoje. Glizdek już dawno spał, ale czarnowłosi wciąż nie mogli usnąć.Rany, których nabawili się we Wrzeszczącej Chacie, były przez nich zręcznie owijane w bandaże. Wypili też po pół fiolki eliksiru przeciwbólowego, żeby łatwiej było im zasnąć. Syriusz wykończony pilnowaniem przyjaciela padł od razu gdy się położyli, ale James nie zmrużył oka. Przeleżał w łóżku do wpół do siódmej rozmyślając w jaki sposób nakłoni Syriusza by wybaczył Evans to, co zrobiła. Zasnął dopiero gdy reszta zaczęła się budzić.

wtorek, 7 sierpnia 2018

O Dziesięć Za Mało #1 Plany wzięły w łeb

- Harry, wszystko w porządku? - spytała się mnie Hermiona. Co miałem jej niby odpowiedzieć?
- Jest dobrze, nie martw się tak o mnie, jestem już dużym chłopcem - uśmiechnąłem się sztucznie. Nigdy się nie zorientowali, że to fałszywa radość. Niby prawdziwy przyjaciel powinien umieć rozróżnić obłudę od prawdy, ale Hermiona była zbyt zapatrzona w Rona, a Ron... Ron to Ron. Uważa, że skoro ktoś jest sławny i dobry w Quidditcha, to niczego mu nie brakuje. Granger i Weasley uspokoili się, widząc mnie w "dobrym stanie" i zajęli się sobą. Teraz miałem szansę. Wyjąłem Czarną Różdżkę z rękawa i wsadziłem ją do kieszeni. Myślicie, że byłbym na tyle głupi, by połamać najpotężniejszą różdżkę na Ziemi? Mam co do niej poważne plany.
- Wiecie co? Idę się przejść, za dużo się wydarzyło - powiedziałem do nich, ale oni mnie nie słyszeli. Ich usta były tak zaabsorbowane sobą nawzajem, że inne systemy się wyłączyły. Szybkim krokiem udałem się do Zakazanego Lasu. Stanąłem w miejscu, gdzie rozmawiałem ze swoimi rodzicami i wyciągnąłem przed siebie różdżkę.
- Accio Kamień Wskrzeszenia! - krzyknąłem, a mały kamyczek wleciał w moją otwartą dłoń. Uśmiechnąłem się szeroko, chowając go do mojego pierwszego znicza. Oczywiście najpierw zmodyfikowałem zaklęcie Dumbledore'a, bym mógł go otwierać wtedy, kiedy będę chciał. Teraz czas na plan...

Nie ma to jak układy. Udało mi się w ciągu trzech lat załatwić Zmieniacz Czasu. Zmodyfikowałem go, by działał na moich zasadach, przy pomocy magii kreatywnej i mocy Czarnej Różdżki. Musiałem działać szybko, nim ktokolwiek się zorientuje, że poszedłem zmieniać bieg historii. Na szczęście, zmodyfikowałem go tak, że można użyć go tylko raz do skoku w przeszłość i raz do skoku w przyszłość. Chociaż tyle dobrego. Nikt się do tego potem nie tknie, bez zdejmowania mojego zabezpieczenia, którego nawet ja nie umiałem ściągnąć. Specjalnie tak je zaprojektowałem. Nikt nie może go zdjąć, nawet twórca. Ukryłem się w miejscu, gdzie były ruiny korytarza. Dokładnie przed miejscem w którym stał Voldemort, gdy chciał zabić mojego ojca. Parę ruchów Zmieniaczem i poczułem znajome uczucie, towarzyszące przenoszeniu się w inna sferę czasową. Niestety, trwało to dłużej niż przypuszczałem.Wylądowałem dokładnie w miejscu, w którym stałem. Dosłownie. Wylądowałem na ruinie korytarza. Co jest do cholery?! Powinienem był teraz walczyć z Tomem o przetrwanie, a nie! Gruzy wyglądały świeżej niż przed moim przeniesieniem się w czasie. Musiałem się dowiedzieć, który mamy rok. Jak ja się cieszyłem, że wszystkie moje kieszenie były zapakowane zmniejszonymi kuframi ze wszystkimi moimi rzeczami i całą kasą z banku. Chyba długo tam nie wrócę...


Wyszedłem na ulicę, zabezpieczając miejsce, gdzie był dom moich rodziców i poszukałem czegokolwiek. Na starej ławce leżała gazeta. Szybko przeleciałem po niej wzrokiem, szukając daty. Trzydziesty Czerwca 1991. Co?! Czyli teraz mam jedenaście lat?! Ale nie... Teraz zaczęły do mnie przybywać listy z Hogwartu. Jeśli się pospieszę, to jeszcze zdążę... Trzeba zmienić plan. Wróciłem na miejsce i zacząłem odbudowywać dom, jednocześnie nakładając barierę na mugoli, by wciąż widzieli tu tylko gruzy. Dzięki tak potężnej różdżce wszystko zajęło mi niecałe dwie godziny. Sprawdziłem godzinę. Dopiero pierwsza dwadzieścia. Poszedłem do Gringotta, by zrobić skrytkę. Zmieniłem sobie imię na Nathaniel Jonathan Potter, niby daleki kuzyn Jamesa z Polski. A co miałem zrobić? Cofnąć się nie mogę, dopóki czegoś nie załatwię. Gdy to już skończyłem, skierowałem się do Hogwartu, czyli tam, gdzie powinien być Dumbledore. Jako Pana Śmierci, nic nie mogło mnie zatrzymać, nawet jego bariery. Wiedziałem, że jestem o wiele silniejszy od Dumbledore'a. Już dawno opanowałem tak zaawansowaną magię, że dyrektor przestraszyłby się mojej potęgi. Oczywiście, nie zamierzałem być drugim Voldemortem, miałem zamiar wykorzystać to w dobrym celu. Gargulec odskoczył przede mną, kiedy użyłem słabego czaru odblokowującego. Wszedłem do gabinetu bez pukania. W fotelu siedział Quirrel, najwyraźniej przyszedł na rozmowę o pracę. Ledwo powstrzymałem się przed wzdrygnięciem.


- Dyrektorze, z całym szacunkiem, ale jeśli nie chce pan, by dzieciaki w szkole były zagrożone, nie zatrudni go pan - powiedziałem, mierząc niedoszłego nauczyciela nienawidzącym wzrokiem.

- Nie rozumiem kim pan jest, ani o czym pan mówi, ale to ja tu jestem dyrektorem i chyba wiem, co jest najlepsze dla moich uczniów - odpowiedział dyrektor. Niczym nie przypominał teraz miłego dziadka. No tak, jestem mu obcy.
- Prze-prze-przepraszam, z-za to n-niep-porozumienie... - zaczął Quirrel.
- Daruj sobie, cwaniaku - powiedziałem. - Skoro nie masz nic do ukrycia, to zdejmij turban. Może trochę krwi jednorożca? - spytałem ze słodkim uśmiechem, a nauczyciel zbladł. Dyrektor był całkowicie wyprowadzony z równowagi, a przybyły momentalnie zmienił się w czarną mgłę i uciekł przez okno. Prychnąłem. - Voldemort na pewno nie będzie zadowolony z takiego obrotu spraw... - Mruknąłem do siebie. Albus stał jak spetryfikowany, nie do końca rozumiejąc, co się właściwie stało. - Długa historia - mruknąłem, siadając i machając czarną różdżką, by przywołać do siebie dzbanek z herbatą. Dyrektor całkowicie zgłupiał.
- W tej chwili, młody człowieku, wyjaśnisz mi skąd wiedziałeś o tym, co tu się dzieje i skąd masz Czarną Różdżkę - zażądał. Parsknąłem.
- Nie tylko Czarną Różdżkę. Jestem Panem Śmierci. Mam Kamień Wskrzeszenia z horkruksa Voldemorta - wymieniałem spokojnie, licząc na palcach. - Mam Pelerynę Niewidkę po ojcu - dodałem kolejny palec. - I po tym, jak Draco Malfoy pokonał pana w pojedynku, i kiedy ja pokonałem jego, zostałem też panem najpotężniejszej różdżki we wszechświecie - powiedziałem. - Przy okazji, niech pan nawet nie myśli o tym, by pozwolić Severusowi poświęcać się tak brutalnie na pana korzyść. Powinien cały czas grać lojalnego, więc JEŚLI Czarny Pan da znak, że wraca, Severus ma być przy nim. Nie powtarzajmy błędów... Przyszłości? Nie ważne...
- Dosyć! Kim ty jesteś i co tu robisz?! - wrzasnął. Dobra, wkurzyłem się lekko. Wstałem, a magia wokół mnie zaczęła drżeć, przyprawiając go o ciarki.
- Nawet nie wiesz, jaką posiadam moc. I to dzięki twoim kłamstwom i kłamstewkom, Albusie. Traktuję cię jak dziadka, jesteś kimś, na kogo mogłem liczyć nawet po twojej śmierci, ale kłamstw ci nie wybaczę. Oficjalnie jestem dalekim kuzynem Jamesa Pottera, a nieoficjalnie... - odsłoniłem bliznę. Starzec zachwiał się i usiadł w fotelu, patrząc na mnie zszokowany. Pokazałem mu zmieniacz czasu.
- Jak... Harry..? - spytał.
- Owszem. A teraz mnie wysłuchasz... - powiedziałem i zacząłem mu opowiadać jak się tu znalazłem.

Pięć godzin i parę butelek kremowego dla dyrektora później wciąż siedziałem w jego gabinecie, powoli sącząc kolejną filiżankę herbaty.

- Więc teraz mnie pan zrobi nauczycielem, albo będą tego poważne konsekwencje - zakończyłem swój wywód.
- To stąd wiedziałeś... - mruknął. - Czasami lepiej nie znać swojego przeznaczenia - dodał, uśmiechając się.
- Ma pan rację, fajnie było nie wiedzieć, że hodował mnie pan jak świnię na rzeź, by Voldemorta mógł zabić ktoś inny- zakpiłem. - Ale tak oficjalnie. Nie wysyłajcie żadnych sów do Dursley'ów, miałem przez to koszmarne wakacje - powiedziałem, kończąc herbatę. - Lepiej dajcie to mi, i tak będę musiał złożyć papiery adopcyjne na... siebie... - zmarszczyłem brwi.
- Nie możesz, krew twojej matki...
- Nie gadaj bzdur. Bariera wygaśnie po czwartym roku, kiedy Voldemort użyje mojej krwi, by się odrodzić w rytuale. Jeśli Harry będzie ze mną, nie stanie mu się nic. Jestem zbyt potężny, by jakieś sługusy Voldka, czy sam Voldemort w pełni swych sił mnie pokonali. Przy okazji, od jak dawna wie pan, że jestem potomkiem dwóch założycieli? - spytałem, a jemu opadła szczęka.
- Dowiedziałem się, gdy na szóstym roku Lily przyszła do mnie, by powiedzieć mi, że rozmawia z wężami. To niezwykły dar...
- Bardzo, ale też niebezpieczny. Gdyby mi pan o tym powiedział, po prostu bym kontrolował swoje zachowania. Przez pańskie kłamstwa wszystko było bardziej zawiłe niż to możliwe - westchnąłem.

- Proszę dać mi ten list, pójdę odwiedzić stare śmieci - powiedziałem spokojnie. Dyrektor wyciągnął list z szuflady biurka i podał mi go.

- Tylko proszę cie, Harry, nie rób nic głupiego - powiedział, wręczając mi do reki pergamin i miedziany kluczyk do skrytki po rodzicach.
-Od dziś jestem Nathaniel, nie Harry. Harry jest moim bratankiem - powiedziałem, aportując się wprost z jego gabinetu, szokując go tym jeszcze bardziej, niż to możliwe. Najpierw przeniosłem się do Komnaty Tajemnic. Jak ja się cieszyłem, że dyrektor nie zauważył, jak magią bezróżdżkową przywołałem sobie miecz mego przodka. Stanąłem naprzeciw posągu z przewiązanymi oczami, używając wszystkich pozostałych zmysłów do zlokalizowania bestii.
- Przemów do mnie Slytherinie, największy z czwórki Hogwartu - powiedziałem w wężomowie. Tak, mimo pokonania Voldemorta, mimo pozbycia się jego duszy, wciąż ją znałem. Proste, jestem potomkiem Slytherina. Usta posągu otworzyły się, a spomiędzy nich wypełzł bazyliszek. Nie patrzyłem mu w oczy, ale i tak by mnie nie skrzywdził, teraz był pod moją kontrolą. - Podpełznij tu - rozkazałem mu, a gdy spełnił mą wolę szybkim cięciem odrąbałem mu łeb. Wąż zasyczał z wściekłości i bólu, padając na posadzkę, a ja rozciąłem jego skórę, by zgarnąć łuski bazyliszka i wyrwałem mu kły, pakując wszystko do osobnych pojemników. Przelałem też trochę jego krwi i wyciąłem mięso, pakując do słoików i rzucając czar, który uniemożliwiał temu zepsucie się. W końcu, pozbywszy się krwi bestii, teleportowałem się w ciemny zaułek niedaleko Privet Drive i podszedłem do drzwi niespiesznym krokiem. Nim zapukałem, odetchnąłem cicho, by się uspokoić. "Czas zmienić przyszłość. Koniec z terrorem" pomyślałem, nim drzwi otworzyły się przede mną.

sobota, 4 sierpnia 2018

Syriusz i Lily 10

Nastał nowy dzień. Lekcje nudne, jak to zwykle na podwójnej historii z Binnsem lub podczas teorii Eliksirów ze Slughornem. Nawet, a może raczej zwłaszcza, Remus przysypiał, nie mówiąc o Peterze, Syriuszu czy Jamesie. Nawet tak wzorowa Uczennica, za jaką ma się Lily Evans przyłapywała się na dreptanie w ramiona Morfeusza. Nic dziwnego, skoro w nocy zamiast spać, wciąż i wciąż trawiła to, co powiedział jej przyjaciel. Jego największy sekret, tajemnica... Dowiedziała się o tym dopiero po siedmiu latach znajomości. A to jemu najbardziej z całej paczki dotąd ufała. Wilkołakowi. W sumie nie miała mu tego za złe. Wiedziała bowiem, jak czarodzieje reagują na wilkołaki, i wcale się jej to nie podobało. Za każdym razem, gdy leżała tej nocy w łóżku i zdążyła zamknąć oczy, widziała Remusa podczas przemiany. I jeszcze do tego nadchodzącej nocy miał się ukazać pełny księżyc. To pozbawiło Lily snu do końca nocy. Peter, dla odmiany, spał jak kamień, od dawna wiedząc o dolegliwościach Luniaczka. Fakt, że jutro pełnia też niezbyt mu przeszkadzał. Podrepce sobie jako szczurek, poćwiczy zwinność wymijając gałęzie, podje sera i pośpi, podczas gdy jego przyjaciele będą czuwać nad osobą, która przez te siedem lat najbardziej się o niego troszczyła z całej paczki.

Wybiła godzina zero. Remus właśnie wyruszył w drogę do Skrzydła Szpitalnego. James patrzył przez okno, Syriusz lustrował mapę, więc Peter jak zwykle zajął się jedzeniem. Nie, żeby to było jego ulubione zajęcie. Najbardziej lubił zmieniać się w szczura w drodze do kuchni, by myszkować po zamku i zbierać informacje na temat różnych osób. Dopiero po tym, było jedzenie. Ale skoro zaraz mieli się udać na swoja super tajna misje, to musi nabrać siły, a myszkować nie może. Jim dostrzegł właśnie pielęgniarkę idąca w kierunku wejścia. Kiwnął nieśmiało w kierunku Glizdka, ten szturchnął w ramie Łapę i wspólnie udali się na błonia. Nikt się nie odzywał. Nikt nie miał zamiaru przerywać tej głuchej, dołującej ciszy. Jimmy był wściekły na Syriusza, Wąchacz myślał o tym, jak udobruchać kumpla, a Glizdogonowi w myślach przelatywały obrazy coraz to różniejszych smakołyków. Dochodząc do skraju błoni nie wymienili ze sobą ani jednego spojrzenia. Stając na swych już ustalonych miejscach zamienili się w swoje zwierzęce formy. Płowy pies, jasno-brązowy jeleń i szarawy szczurek ustawili się jeden przy drugim. Najmniejszy z nich podniósł zaniepokojony pyszczek do góry, spojrzał swymi małymi, kamyczkowatymi oczkami na przyjaciół, po czym nie pisnąwszy nawet słowem udał się na miejsce, z którego najłatwiej było mu dotknąć wybrzuszenia w korze.

Zwierzęta jedno za drugim przeszły wąskim tunelem, wyszły przez klapę i skierowały się do oświetlonej sypialni. Jak zwykle, zastali Lupina na łózko, lecz dziś jego rodzaj wyczekiwania zmienił się na jakby trochę radośniejszy... Może to za sprawa uśmiechu na jego twarzy i tym, ze adrenalina nim szarpała jak szmaciana lalka. Odwrócił się do nich, a w jego oczach widać było cieple, radosne ogniki, jakby właśnie miał im ogłosić, ze został ojcem. Patrzył na nich z wdzięcznością i jakby budząc się z krainy marzę. Nie oderwał od nich wzroku, a radosne ogniki stały się wyraźniejsze.

- Już niedługo. Następnym razem już nie będziecie musieli mnie pilnować. Wreszcie będę sobą. Miałem taki pomysł, żeby pobiegać po Hogsmeade przy następnej okazji, co wy na to? Jeszcze jedna pełnia a potem będę nad sobą panować, nie będę bezmyślną maszynką do mięsa- w odpowiedzi czarny pies szczeknął radośnie i pomerdał wesoło ogonem, jeleń potrząsnął głową w geście aprobaty, a szczurek pokręcił się w kółko z lubością w kamyczkowatych oczkach.

Lunio popatrzył jeszcze raz na swoich przyjaciół, a potem wstał i jęknął z bólu, wyginając się w lekki luk. Jego ciało pokrywało się futrem, twarz wydłużała, postura stawała się bardziej zgarbiona a ubrania, które chwile temu miał na sobie chłopak rozerwało się na strzępy i porozrzucało się po całym pomieszczeniu. Pies nie zdążył odskoczyć, gdy jego przyjaciel rzucił się na niego z kłami, a jeleń nie spieszył mu z pomocą. Dopiero przerażony pisk szczurka schowanego pod łóżkiem przywrócił go do porządku. Rzucił się na wilkołaka uwalniając Wąchacza z uścisku szczęk pierwszego i odepchnął go swoim porożem. Pies wydostał się z zaciskających się na nim kłów i ugryzł wilkołaka, biorącego odwet na jeleniu, w nogę. Remus zaskowytał z bólu i skulił się przy łóżku. Naprzeciw niego rozłożył się wygodnie pies, a jeleń dostojnie obszedł wilkołaka i położył się po drugiej stronie. Raz za razem na zmianę jeleń i pies odzywali się groźnym pomrukiem, gdy wilkołak się podnosił, co nie znaczy, że Syriusz zapomniał o tym, że Jimmy nie chciał mu pomóc. Wręcz przeciwnie, co chwila rzucał mu niezadowolone spojrzenia, pełne goryczy i rozczarowania. Peter w tym czasie, jak zwykle, trochę pojadł, trochę pospał, trochę pokręcił się przy przyjaciołach, by pokazać, ze coś robi. Głownie tak spędzili resztę nocy, a gdy nad ranem Lupin odzyskał swoja postać, obaj czarnowłosi zmienili się z powrotem w ludzi.

-Co ty sobie myślisz?! Chciałeś mnie skazać na pewną śmierć?! Opanuj się, człowieku!- wrzeszczał Black

-Co ja sobie myślę? Co JA sobie myślę?! Myślę, ze ty dobrze wiesz, co myślę! Myślę, ze nie jesteś już moim przyjacielem!- wykrzyczał mu w twarz okularnik, na co Syriusz się zapowietrzył i odsunął od niego.

-Skoro tak... to nie zostaje mi nic innego, jak przestać być Huncwotem, przyjacielu- powiedział po chwili spokojnie, zawiedzionym głosem, tak, że James na chwile się zawiesił, przez poczucie winy. -Peter, leć wcisnąć przycisk- rzucił do przerażonego szczurka, który momentalnie pobiegł w stronę wyjścia, a sam podszedł do łózka, wziął na plecy Remusa i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Jima samego. Potter chwile myślał, nad tym, co się stało, by po chwili zacząć zbierać rozszarpane ubrania i wyjść za swoim byłym przyjacielem. Takiego obrotu sprawy, nawet Jimmy się nie spodziewał. Syriusz porzucił karierę Huncwota przez ich kłótnie. Syriusz już nie będzie Huncwotem. Nie będzie im towarzyszył co miesiąc podczas pełni. Nie będzie wywijania wspólnych kawałów. Teraz dopiero to do niego dotarło. Przez dziewczynę i swoja dumę rozwalił Huncwotów. A najgorsze jest to, ze Wąchacz już nie będzie chciał z nim gadać.


Udał się wprost do swojego dormitorium i zastał tam zwykły, a jednocześnie dziwny widok. Remus był sadzany przez Blacka na łózko, który już po chwili podał mu jeden eliksir. Lupin posłusznie wypił zawartość, a już po chwili położył się na łózko i zamknął oczy, jakby nigdy nic się nie stało. Wąchacz podszedł do swojej etażerki i powyjmował bandaże, w tym samym czasie co Peter kładł się pod kołdrę. James postanowił, że odłoży rzeczy Luniaczka na miejsce i zajmie się bandażowaniem ran, co też po chwili uczynił. Nie miał ich tak wielu jak Syriusz. Jedna z jego ran była poważna. To była ta na boku, od której Jim nie chciał go uwolnić. Już po chwili dwójka byłych przyjaciół siedziała naprzeciw siebie na swych łózkach w samych bokserkach i w milczeniu tamowali krwawienia i zakrywali rany. Gdy Rogacz spojrzał na ranę stworzona z jego winy aż zachłysnął się wciąganym do płuc powietrzem. Kły wbiły się tam na przynajmniej trzy cale, była szeroka na łokieć i skóra w tamtym miejscu była strasznie rozerwana. Potter podziwiał tego czarnowłosego chłopaka siedzącego naprzeciw niego. Mimo tego zranienia i wielu innych mniejszych ran, po całej nocy spędzonej z otwartymi oczami, po wielu godzinach krwawienia, on wciąż miał siłę by samemu przenieść tu Lunatyka, samemu się opatrzyć i wciąż nie zasłabł.

"To moja, cholerna wina..." myślał Jim. "Gdyby nie ta moja cholerna duma, gdyby nie ta jebana zazdrość i ten jebany brak rozumu, miałbym przyjaciela. Jemu nic by nie było. A ja, możne miałbym złamane serce, ale byłbym szczęśliwym sukinsynem. Szczęśliwym, bo miałbym cudownego przyjaciela. Odpierdoliłem. I to niezłe". Skończył opatrywać sobie zakrwawione miejsca i przebrał się w piżamę. Black wciąż opatrywał sobie ramie. Rogacz był zbyt wzburzony własnym zachowaniem, by mu pomóc, czy chociaż przeprosić. Położył się, wypił eliksir przeciwbólowy i sięgnął ręką po zdjęcie Lilki, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Już prawie złapał za ramkę, ale pomyślał, że ani nie zaśnie, a przy okazji czas nauczyć się spać bez niej. Ułożył się najwygodniej jak mógł, ale niestety, nie mógł długo zasnąć bez tego zdjęcia, zanim usnął, usłyszał swój własny, odległy głos w głowie mówiący "Na szczęście, dzisiaj sobota..."

Glizdogon chyba jeszcze nigdy nie spał tak dobrze jak po tej pełni. Po obudzeniu zorientował się, że jakiś dziwny zapach dochodzi z łóżka Łapy. Podszedł ostrożnie, by dostrzec bordową plamę wypływającą z pod bandaża na boku Syriusza. W pierwszej chwili Peter chciał uciec, ale przypomniał sobie coś, co kiedyś mówił Remus. "Jeśli kiedykolwiek zobaczysz kogoś krwawiącego, może nie starczyć czasu na sprowadzenie pomocy. Złap za eliksir regenerujący i zamiast jak zwykle podać go doustnie, wetrzyj w ranę za pomocą wacika, a potem nałóż bandaż...". Pobiegł szybko do szafki Luniaczka i wyciągnął małą fiolkę z napisem 'Regenerujący', wacik oraz nowy bandaż. Wrócił do przyjaciela, ściągnął mu bandaż i ukazała mu się okropna, krwawiąca rana wielkością i kształtem podobna do piłki do rugby. Namoczył wacik w płynie z fiolki najeżdżając potem na ranę, delikatnie uciskając głębsze rany. Po chwili z ust śpiącego Blacka wydobył się syk bólu spowodowany eliksirem na jego boku. Krótko po tym, nowy bandaż na boku Syriusza został zawiązany, pokrwawiony został odłożony na bok i wyczyszczony zaklęciem tak samo jak pościel.

Zadowolony ze swojej roboty Glizdogon zostawił na szafce przyjaciela liścik o tym, co się stało i żeby nie drapał boku, bo eliksir może się wymieszać z krwią w żyłach i mogłoby piec jeszcze bardziej. Zaraz potem udał się do łazienki, by się umyć i przebrać w mugolskie ubrania. Gdy wyszedł, była godzina wpół do dziewiątej. Zadowolony z wyczucia czasu udał się w podskokach na śniadanie. Schodząc na dół, usłyszał przyciszone, znajome głosy. Rozejrzał się, po czym zamiast niego pojawił się mały, brązowawy szczurek. Glizdek szybko przemknął po schodach aż dotarł do źródła tych dźwięków, czyli łazienki Jęczącej Marty. Wślizgnął się przez małą szparkę w drzwiach i ujrzał Severusa rozmawiającego z Regulusem. Severus był wyraźnie zaintrygowany, natomiast Regulus wyglądał jakby w ekstazie. Nasz czworonożny bohater poczłapał cichutko bliżej, chowając się pod umywalką i słuchając uważnie każdego z ich słów.

-...był wtedy w sypialni, ale okazało się, że siedzi w salonie. Szybko rąbnąłem w niego Petrificusem, ale ta szmata to usłyszała...

-Czarny Pan nie będzie zadowolony, jeśli nie uda ci się jej dostarczyć...- Przerwał mu Snape, na co zadowolony Black machnął lekceważąco ręka.

-Nie dałeś mi dokończyć. Wycelowała we mnie, ale Goyle mnie osłaniał. Otrzymała piękną Drętwotę, więc się nie ruszała. A za karę, że nie była grzeczna postanowiliśmy się z nią chwilę zabawimy. Oczywiście, najpierw pozbyliśmy się kochanego męża- rozbawiony chichot- Jeśli umie pływać z kamieniami przy kostkach i wstrzymywać oddech na dwanaście godzin, to jeszcze żyje. Minęło dopiero jedenaście... W każdym razie, najpierw ja się za nią zabrałem, później pozwoliłem Goyle'owi, bo mi pomógł, a na koniec Crabbe. Jak już kończył, budziła się, więc oberwała Petrificusem a potem te młotki związały ją i zabraliśmy ją tutaj. Wrzuciliśmy ją do Pokoju Życzeń. Oczywiście, w takim miejscu, że nie będzie można jej znaleźć. Pokój z jej klonami- kolejny chichot- Ciekawe, co by się stało, gdyby ktoś nie wiedział, jak została oznaczona... W każdym razie, jak będziemy szli do Hogsmeade nałożę na nią niewidkę i zabiorę do Wrzeszczącej Chaty, gdzie Czarny Pan ją odbierze.

-Czarny Pan będzie zachwycony... Ale chyba nie kazał ci się z nią zabawiać?- Spytał sceptycznie Severus, na co Regulus zmizerniał.

-Nie mów mu. Chciałem urozmaicić sobie czas... Przy okazji, medalion Salazara był w skrytce, na popiersiu nad kominkiem. Przekaż mu go razem z nowinami- Powiedział młodszy Black i podał jakąś biżuterię Sevowi. Ten skinął głową, po czym spojrzał na buty. Dostrzegł szczurka chowającego się głębiej pod umywalkę i zapytał gniewnym głosem swojego przyjaciela.

-A czy nie uważasz, że wścibskie szczury powinny trzymać się z dala od interesów innych?- Glizdogon pisnął niesłyszalnie i wybiegł z łazienki, odprowadzony badawczym spojrzeniem Ślizgonów. Biegł jak najszybciej na swoich króciutkich, szczurzych łapkach, aż dostał się na pusty korytarz, gdzie znów stał się sobą. Niespodziewanie, usłyszał szmer za sobą, lecz zanim się odwrócił, usłyszał znany, nienawidzony głos wypowiadający

-Drętwota!- a potem jego plecy spotkały się z posadzką. Zaraz nad sobą ujrzał twarz chłopaka o ziemistej cerze, czarnych, tłustych włosach i haczykowatym nosie.

-Więc jak, Szczurze? Oduczymy Cię podsłuchiwania, co ty na to?- zapytał retorycznie, po czym nakrył leżącego na posadzce chłopaka peleryną niewidką i użył na nim Levicorpusa. Gdy wisiał już w powietrzu, ujrzał, że prócz Snape'a są tu jeszcze Crabbe i Goyle, oraz Regulus. Snape prowadził go różdżką wprost na miejsce, z którego uciekł, czyli do łazienki Jęczącej Marty. Crabbe i Goyle cały czas wymieniali wesołe spojrzenia, a Regulus chichotał ze szczęścia. Tylko Sev zachowywał zimną krew. Gdy weszli do środka, Snape od razu ściągnął z niego pelerynę, wraz z resztą jego ubrań. Zaraz potem uciszył go Silencio i związał zaklęciem. Peter już odzyskiwał zdolność poruszania się, więc pokręcił głową, by rozejrzeć się za ratunkiem, ale jedyne co zobaczył, to Cabota Crabbe'a uśmiechającego się szyderczo i sięgającego do swojego rozporka. Pettigrew ze strachu otworzył szeroko oczy, na co młody Black zaśmiał się szyderczo.

-No proszę cię. Jeszcze nic nie zrobiłem a ty już się mnie boisz? Zobaczymy, co będzie za chwilę...- powiedział złowieszczym szeptem i zaszedł go od tyłu. Gdy znalazł się pomiędzy rozłożonymi szeroko nogami, leżący chłopak drgnął odrobinę ze strachu.- Zobaczymy, co powiesz na to- dodał, rozsuwając nagiemu chłopakowi pośladki...

***

Gdy Crabbe i Goyle przestali się bawić z ich nowych przyjacielem, jednym machnięciem różdżki Severus umieścił ciuchy na wykończonym chłopaku. Różdżką sprawił, by zmęczony, wystraszony i obrzydzony co do samego siebie chłopak wisiał swobodnie na wciąż wiążących go sznurach. Jego wnętrze piekło go niewyobrażalnie, a po nogach wciąż ściekała biała, lepka substancja wymieszana z krwią. Nienawidził siebie, tych gnojków, którzy go tak urządzili, siebie, swoich przyjaciół, bo go nawet nie szukali, siebie, tych gnojków i jeszcze siebie. Severus spojrzał w tę zrezygnowaną twarz i zaczął swój monolog.

-Widzisz? I po co było ci podsłuchiwać normalnych, poczciwych uczniów? Nie masz swoich własnych spraw... Zawrzyjmy umowę. Ja zapewnię ci ochronę. Nic złego ci się już nie stanie. Nikt też nie dowie się o tym małym incydencie w łazience... Tylko musisz mi coś obiecać. Nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co usłyszałeś ode mnie i Regulusa, oraz będziesz mi dostarczał informacji o Lily Evans. Dam ci parę dni do przemyślenia mojej propozycji. Jednak, jeśli złamiesz umowę, już nigdy się od nas nie uwolnisz...

To powiedziawszy rozwiązał go, rzucił na niego Petrificuls Totalus i wraz ze swoimi przyjaciółmi odszedł z miejsca zbrodni. A Peter? No cóż, leżał na posadzce i zastanawiał się co zrobić. Zostać męską dziwką do końca życia, czy zdradzić przyjaciół...

Dłuższy czas później otyły chłopak siedział skulony pod ścianą łazienki dziewcząt na drugim piętrze. Nie chciał stąd wychodzić. W dodatku, nawet nie mógł. Wszystko go bolało. Nie mógł ruszyć pojedynczym mięśniem, by nie syknąć z bólu, a co dopiero iść. Czuł mokrą, lepką ciecz, która teraz zaschła mu już pod spodniami. Nie chciał stąd wychodzić. Bał się, ze ktoś się dowie. Nie chciał zdradzać swoich przyjaciół, ale nie miał ochoty na kolejny raz z tymi pieskami Sami-Wiecie-Kogo. Aż wzdrygnął się na wspomnienie ostatniej godziny.

***

...Glizdogon próbował wyswobodzić się z więzów oraz wzywać pomocy, ale zaklęcia użyte na nim skutecznie mu to utrudniały. Raz po raz więzy wrzynały mu się w ciało a tępe powietrze wydostawało się z jego ust. Łzy bezsilności spływały po jego policzkach. Chciał krzyczeć, chciał uciekać, chciał im na to nie pozwolić, nie mógł. Jego oprawcy nie próżnowali. Nie patyczkowali się ani nie byli delikatni. Nie bawili się w czułości. Każde ich pchniecie było coraz silniejsze. Raz po raz wchodzili w niego rozrywając jego pośladki na strzępy. Widać było, że nie traktują tego tylko i wyłącznie jako kary. Po prostu dawno żadne z nich nie miało panienki, więc zadowolili się tym, co mieli. I bynajmniej nie traktowali tego jak męsko-męski stosunek. To było dla nich pieprzenie dziewicy. W tym przekonaniu utwierdzały go komentarze typu:

-Och popatrzcie, zaraz się wzruszę. Nasza mała panienka dorasta- wypowiadane przez Goliata Goyle'a. Albo...

-Podoba ci się, co nie? Moja brzydka dziwko - ociekające jadem słowa Crabbe'a. Peter otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale zamiast tego z jego ust wydobył się kolejny niemy krzyk bólu. Już nawet nie próbował się wyrywać, bo to tylko pogłębiało jego cierpienie. Przyjął wymierzaną mu kare. Tak po prostu. Wciąż czuł ten okropny ból. Wciąż nie mógł krzyczeć. Wciąż nie chciał się pogodzić z tym, co się działo. Ale prawda bywa bolesna, w tym przypadku podwójnie...

Po pewnym czasie najwyraźniej znudziło im się wyżywanie seksualne na obrzydzonym chłopaku. Jeden za drugim wyrzucali z siebie coraz to okrutniejsze klątwy. Severus wyposażył się w swój własny arsenał i rzucał w niego nie znanymi mu zaklęciami, które ten sprytny skurczybyk sam musiał wymyślić. Regulus za to nie szczędził Cruciatusów i innych tego typu. Crabbe i Goyle nie robili mu za dużo krzywdy, po prostu znęcali się nad nim robiąc z niego worek treningowy. Tak zeszło im kolejne dwadzieścia minut, po których Severus jednym skinieniem różdżki załatał mu rany, by już po chwili znów zezwolić na poprzednią zabawę.

I znów ta niemoc, której nie cierpiał. Jego usta raz po raz otwierały się w zduszonym krzyku, a nadgarstki poczęły krwawić od niewidzialnych więzów wokół jego nadgarstków. Gdy jeden ze Ślizgonów się bawił, reszta szydziła z wykorzystywanego chłopaka. Starał się o tym nie myśleć. Myślał o wszystkim, zaczynając od wszystkich zaklęć które znał, wymieniając je w kolejności alfabetycznej, po nazwy, składniki i sposób przyrządzania najróżniejszych eliksirów. Wszystko, byle nie ci parszywi, plugawi gwałciciele, którzy w grupie robili z niego dziwkę, a pojedynczo unikali jakichkolwiek zatarć. Wreszcie po raz ostatni poczuł jak jeden z jego oprawców kończy z nim zabawę.

***

'Czas wstawać...' pomyślał. 'Pewnie przyjaciele się niepokoją...' zastanawiał się, by po chwili uświadomić sobie, że wcale tak nie jest. Gdyby tak było, już dawno by go szukali, a oni zostawili go na pastwę losu. Oczywiście, nie słuchał zdrowego rozsadku podpowiadającego mu, że myśleli, że jest w kuchni. Dla niego w tym momencie ważne było, ze ich nie było kiedy ich potrzebował. 'Przyjaciele...' myślał zawiedziony i prychnął pod nosem. Podniósł się ostatkiem sił, nie powstrzymując skomlenia spowodowanego bólem pośladków i okolic. Powoli ruszył w kierunku drzwi myśląc nad propozycją Smarka. W sumie, nie była taka zła. Robiłby to, co lubił, tylko na dwa fronty, a jego... khem... tyły... byłyby zabezpieczone. W dodatku, co takiego jego znajomi mogliby ukrywać... Wyszedł na korytarz. Dreptał powoli, modląc się by nie spotkać Regulusa lub reszty jego oprawców.

-Glizdek!- zawołał Rogacz. 'Kurwa. Jeszcze jego mi tu brakowało...' pomyślał, wymuszając sztuczny uśmiech na swojej twarzy. Przyjaciel nawet tego nie zauważył. -Właśnie szedłem po ciebie do kuchni. Chciałbym z tobą pogadać...

-O czym?- ożywił się Peter. 'Dobra okazja, by pozbierać dane...' pomyślał i poczuł ponowne obrzydzenie do samego siebie.

-O Łapie... Bo widzisz... zrezygnował z życia Huncwota. Chcę, żeby tego żałował. Znaczy, wiesz. To mój przyjaciel, ale za bardzo skrzywdziliśmy się nawzajem. Chcę, by zapłacił mi za swoje winy. Nie będę miał mu za złe, jak ja będę odpłacał swoje. Potrzebuje przy tym pomocy. Remus odmawia, bo mówi, że głownie on mu pomógł a ja go rozczarowałem... Pomożesz?

-Jasne! Po lekcjach w pracowni?- zapytał podekscytowany Pettigrew. Pierwszy raz w życiu jego pomysły będą brane na serio pod uwagę. Zazwyczaj rzucał luźne pomysły a reszta je zmieniała. Ale nie teraz. Teraz będzie współtwórcą żartu. I poprosił go o to James! Bóg Dowcipu! Był wniebowzięty.

-A co ty tak się słaniasz na nogach coo? Co ci jest?- przejął się lichym stanem przyjaciela.

-A, bo...- 'Myśl, myśl! On nie może się dowiedzieć!' -chyba... właśnie odkryłem limit mojego żołądka...

-Glizdogonie?! To ty masz limit?!- udawał zaskoczonego Jimbo.

-Najwyraźniej... Pomożesz mi dojść do pokoju?- spytał, a kumpel przewiesił sobie jego rękę za szyją i oplótł go drugą ręką wokół biodra, by było mu łatwiej dociągnąć chłopaka. Na ten dotyk Glizdogon lekko zadrżał. Nie uszło to uwadze bruneta.
-Wszystko ok?- spytał z troską

-Tak. Chodźmy- powiedział twardo. Rogacz nie spodziewał się takiego tonu po Peterze. Zawsze był uległy. 'To oznacza tylko jedno. Coś się stało, a on nie chce mi powiedzieć co' stwierdził i wszedł z nim po schodach wprost do ich wspólnego dormitorium. Usadził go delikatnie na łóżku i nie obyło się bez syczenia z bólu wydobywającego się z warg Pete'a. Glizdek delikatnie ułożył się na plecy i spróbował zasnąć. Zajęło mu to dłużej niż zwykle. W tym czasie Rogacz patrzył przez okno na spacerującą po błoniach parę. Rudowłosa, wesoła dziewczyna była wtulona w bruneta o długich włosach. Zazdrość ścisnęła go za serce, lecz nie bardziej niż żal. Żal spowodowany utratą najbliższego przyjaciela.