Remus wiedział, co go czeka. Nie mogli już dłużej zwlekać. Przez tyle lat ukrywał prawdę, a teraz nadszedł czas, by wszystko wyjaśnić. Biedzie musiał powiedzieć Lily, tak samo jak niegdyś chłopcom, o jego problemie. Bał się jej reakcji, tak samo mocno, jak bał się wtedy reakcji jego przyjaciół.
***
Siedział właśnie na swoim łóżku i przeglądał czasopisma naukowe, kiedy wybiła godzina zero. Czas, by pójść do nowej pielęgniarki, by przebadała go przed jego przemianą. Już wstawał, kiedy nagle jego ‘śpiący’ przyjaciele podnieśli się i z pretensjami w glosie wyrzucili z siebie:
- Gdzie to się wybieramy? Słuchamy? Po nocach się będziemy szlajać? Wiemy gdzie chodzisz! Do Pomfrey! Za stara jest dla ciebie! Odpuść! - krzyczeli jeden przez drugiego.
Przemieniony w pozbawione instynktu i ludzkiego rozumu zwierzę, siedział w zamknięciu, dopóki około południa nie obudził się na podłodze, praktycznie nagi. Kładł się wtedy na łóżku, zażywał eliksiry, które pielęgniarka kazała mu zostawić w jednej z szuflad, po czym znów szedł spać, by odzyskać siły po męczącej przemianie. W ten sposób znikał na około trzy dni, a wszyscy myśleli, ze bierze świstoklik i odwiedza w Mungu swoją chorą matkę. Właśnie siedział na łóżku i znów poczuł rwący ból w ramionach, nogach, na grzbiecie i twarzy. Znów się zaczęło. Wstał na nogi, zawył z bólu i już po dłuższej chwili na miejscu chłopaka pojawił się wilkołak, stojący w strzępach ubrań. Bawił się nimi – rozszarpywał je, gryz, rwał. Gdy już mu się znudziło, zaczął biegać po pokoju w poszukiwaniu wyjścia. Biedne zwierzę nawet nie wiedziało, ze jako człowiek, ukrył klucz w jednej z szuflad etażerki stojącej przy łóżku. Nie wiedział, bo jak? Po przemianie nie zachował ani krztyny rozumu. Do rana, próbował stąd wyjść, jednocześnie wyjąc przeraźliwie, nawołując przyjaciół, którzy by mu pomogli.
Po południu obudziły go promienie słońca, które tańczyły na jego twarzy, wpadając poprzez rozdarte na oknie zasłony. Wstał i ubrał się w rzeczy przygotowane przez Poppy. Uśmiechnął się na wspomnienie o tym, że pielęgniarka pozwoliła mu się nazywać po imieniu. “Skoro i tak będziemy ze sobą spędzać dużo czasu, to czemu by nie, a nie jesteś wiele młodszy ode mnie. Właściwie, jesteś starszy od mojego brata, Goliat…”. Wyjął z szuflady eliksir i połknął jednym haustem. Był obrzydliwy, ale za to pomagał odzyskiwać siły. Ułożył się wygodnie na łóżku. Dopiero teraz miał czas by pomyśleć, co powie chłopcom. W końcu nie skłamie, że się w niej zakochał. Ale co będzie, jeśli dowiedzą się prawdy? A jeśli odwrócą się od niego? Co jeśli wygadają wszystkim? Co jeśli wszyscy się dowiedzą? A jeśli wyrzuca go ze szkoły ze strachu o uczniów? Ale nie skłamie przyjaciołom. Nie mógłby potem żyć ze świadomością, że jego tak zwani przyjaciele nie mieli szansy pokazać mu siły ich przyjaźni. Bo gdyby byli jego prawdziwymi przyjaciółmi, nie odwróciliby się od niego. Wystarczyło, że już musiał od ponad roku kłamać im o domniemanych problemach zdrowotnych jego matki. Zdecydował się – powie im. To było ostatnie o czym pomyślał.
Obudził się z głodu w środku nocy, więc wziął kanapkę przygotowaną wcześniej przez Pomfrey i zjadł, przypominając sobie o swoim postanowieniu. Powie im. Nie ma innej opcji. Łyknął trochę eliksiru słodkiego snu i ułożył się z powrotem na łóżku. Teraz powinien spać do około szóstej nad ranem, a potem wróci do sypialni, by przygotować się na lekcje. Ponownie zasnął, a gdy się obudził, zgodnie z jego oczekiwaniami, była za pięć szósta. Wstał, zabrał strzępy ubrań i puste fiolki, po czym udał się do ukrytego wyjścia w podłodze. Szedł przez korytarz dłużej niż zazwyczaj. Układał w myślach mowę, która ułatwi mu opowiedzenie całej prawdy jego tak zwanym przyjaciołom. Jeśli nie zrozumieją – trudno. To znaczy, że nie są jego przyjaciółmi. Wyszedł na zewnętrz, gdy słońce wzbijało się nad zenitem. Przeszedł szybkim krokiem do Skrzydła szpitalnego, by oddać swoje rzeczy do naprawy i zwrócić puste fiolki. Był szczęśliwy, gdy Poppy zaoferowała mu pomoc przy ubraniach. Gdy sam próbował cerować, wychodziło mu gorzej niż komukolwiek. Do tego widać było że lubi szyć. Dziwne, ale robiła to ręcznie, nie jak większość czarownic, przy pomocy czarów. Może dlatego sprawiało jej to tyle radości. Zastukał do gabinetu pielęgniarki. Otworzyła mu i wpatrywała się w niego zmartwionym spojrzeniem.
- Już jesteś. Martwiłam się o ciebie. Powinieneś tu być od pół godziny. Jest już siódma - powiedziała mu spokojnie, biorąc od niego rzeczy.
Przemyła i opatrzyła mu nowe rany powstałe w wyniku przemiany, po czym powiedziała:
- Idź się wykąpać, tylko uważaj na opatrunek - i usiadła.
- Czy coś się stało? - zapytał niespokojny.
Odpowiedział mu szloch. Nie był pewny co zrobić, więc poklepał ją po ramieniu i wyszedł. Pobiegł prosto do dormitorium. Chłopcy jeszcze spali, więc wszedł po cichu do łazienki, rozebrał s ę i rozwiązał każdy bandaż na swoim ciele. “Nowe blizny” pomyślał z lubością “Nowe blizny do kolekcji. Ciekawe, czemu nigdy nie pytali się o szramy na mojej twarzy. Może uważali, ze to tak zwany ‘temat mina’? Trzeba będzie im powiedzieć prawdę jeszcze dziś popołudniu. Może podczas obiadu na błoniach?”. Przemywał się powoli, uważając, by nie zmyć eliksiru odkażającego. Dochodziła ósma, kiedy wyszedł z łazienki świeżutki i pachnący. Popatrzył na śpiących chłopców, spakował cztery torby naraz, wyjął trzy paszteciki dyniowe i trzy butelki piwa kremowego, po czym krzyknął:
- Wstawać! Do was mówię! Spóźnicie się! Myć się i ubierać! Spakowani jesteście, śniadanie przyszykowałem! Wstawać! - A następnie wyszedł z dormitorium, by nie zatrzymywać szykujących się chłopców swoją obecnością. Skierował się do Wielkiej Sali i zasiadł na swoim stałym miejscu. Zjadł jajecznicę i udał się w dalszą podroż do krainy nauki. Z nikim nie rozmawiał. Nie mógł skupić się na lekcjach. Za bardzo przejmował się tym co go czeka. Im bliżej było obiadu tym bardziej zamykał się w sobie. Podczas śniadania jeszcze można było z nim pogadać w miarę normalnie, ale na trzeciej lekcji wpuszczał wszystko jednym uchem i wypuszczał drugim. Kiedy nadeszła pora obiadu, nie zjadł ani kęsa, a w momencie kiedy chłopcy skończyli, pociągnął ich za sobą ku jeziorze.
- Więc, obiecałem, że powiem wam prawdę. Wszystko zaczęło się od tego, że… -
Opowiedział im wszystko – jak to się zaczęło, jak ciężko było mu się dostać do szkoły; powiedział o Wierzbie Bijącej i Wrzeszczącej Chacie. A oni słuchali. Słuchali w milczeniu i skupieniu. Gdy skończył, pierwszą osobą która wstała był właśnie Syriusz, a jedyne co powiedział to:
- Futerkowy problem… - dodał James i poszedł w ślad za Syriuszem, a na końcu Peter dołączył do reszty.
To był najszczęśliwszy moment w jego życiu. Bynajmniej do czasu.
***
James gorliwie pokiwał głową. Lupin już wiedział, że coś zbroili.
- Nie mam czasu, zaraz muszę iść do Pomfrey - powiedział Remus. Oni w odpowiedzi wstali z łóżek i zrobili coś nadzwyczajnego – zamienili się w zwierzęta na jego oczach. Zamiast trójki przyjaciół widział teraz pięknego, brązowego jelenia z rozgałęzionym porożem, psa o umaszczeniu i oczach czarnych jak smoła, oraz małego, szarawego szczurka z ogonkiem jak u glizdy. Po chwili na miejscu zwierząt znów pojawili się jego koledzy.
- Ale-e… Jak? - zapytał niepewnie. Syriusz i James pokiwali ze zrozumieniem głowami, po czym ten drugi odpowiedział:
- Skąd to wszystko się wzięło? - zapytał zdezorientowany Lunatyk. Teraz to Syriusz podjął próbę tłumaczenia.
- Wzięło się to od tego, co pierwsze nam wyrosło. Jim najpierw dostał rogów, mi powyrastały łapy, a Peterowi mały, glizdowaty ogonek. Zanim zmienił się w szczura myśleliśmy, ze będzie robakiem, wiec jest Glizdogonem.
- A-aa co ze mną? - spytał niepewnie miodowooki piętnastolatek.
- „Lunatyk” – do tego są dwa wytłumaczenia. Pierwsze –„ Luna” to inaczej księżyc, a drugie – po przemianie tak jakby lunatykujesz.. .- wyszczerzył się Rogacz.
- Dodatkowo, wymyśliliśmy, że skoro i tak wszyscy nas rozpoznają, to może nazwiemy się jakoś specjalnie... Ja wymyśliłem Huncwoci... Bo pamiętacie jak Hagrid do nas, że my tylko „huncwotujemy”? Jak huncwotujemy to Huncwoci! - powiedział radośnie Łapa. Dodał po chwili:
– W dodatku, zawsze możemy się przechadzać nocą po zamku niezauważeni i sprawdzać wszystkie kryjówki... To przydatne, by znać różne przejścia do różnych miejsc. Jedno już znamy: Bijąca Wierzba – Wrzeszcząca Chata. Ale skąd wiemy, ze nie ma takich więcej? - mówił z przejęciem.
Lupin stal oniemiały. Przez cztery lata jego przyjaciele poświęcali wolne popołudnia tylko i wyłącznie po to, żeby dla niego złamać prawo. Zrobili to dla niego. Nie tylko zaakceptowali to, że jest kim jest, ale również pomagają mu na wszystkie możliwe sposoby. Robili to dla niego, bezinteresownie, nie oczekiwali nic w zamian. Już wtedy to wiedział, ale teraz się w tym jeszcze utwierdził. To są prawdziwi przyjaciele. Jego przyjaciele. Łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu. Przytulił każdego z nich w podziękowaniu i powiedział po chwili:
- Chciałeś powiedzieć, My - dodał.
Lupin nie mógł się nie uśmiechnąć. Powiedział im, by poczekali, aż Pomfrey oddali się od Wierzby i wtedy wyszli z dormitorium. Oczywiście poinformował ich jeszcze o tym, że muszą nacisnąć wybrzuszenie na pniu drzewa, by je unieruchomić, co ułatwi im dotarcie do przejścia.
To wszystko powróciło do niego w sekundę. Przypomniał sobie ciężkie chwile, przed drugą klasą, zarówno jak te przed piątą. Tak, zdecydowanie Remus Lupin mógłby powiedzieć, że jest szczęśliwym człowiekiem. Pomimo jego, jak to nazwał James, „Futerkowego Problemu”, był szczęśliwy. Miał przyjaciół i zdobywał najwyższe stopnie. Nigdy nie zabiegał o uwagę, a i tak był popularny. To chyba wszystko, o czym mógł marzyć siedemnastolatek. Prócz dziewczyny, oczywiście. Tylko tego mu brakowało. Pomyślał chwile o Nattalie, ale przypomniał sobie co musi zrobić. Powie jej.
Miał okazję, bo właśnie do pokoju weszli Łapa i Lila trzymając się za ręce. James momentalnie zaczął się śmiać, chwycił kolejna tabliczkę czekolady z eliksirem euforii i pochłonął w całości. Odrzucił papierek pod łóżko i parsknął w poduszkę. Wstał, popatrzył tęsknym wzrokiem na splecione ręce Evans i Blacka, po czym znów parsknął śmiechem.
Remus rzucił na niego zaklęcie ciszy i zwrócił się do Syriusza, by zostawił ich samych. On zaś musnął lekko ustami policzek dziewczyny i wyszedł do pokoju wspólnego. Dziewczyna nieprzytomnym wzrokiem patrzyła to na Pottera, to na Lupina. Potter wciąż zaśmiewał się, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, a Lupin patrzył na nią ze zmartwioną miną. Przestraszyła się tego wyrazu twarzy. Jakby to, co chce jej powiedzieć miało go boleć bardziej niż... nie wpadło jej do głowy żadne inne porównanie niż przemiana wilkołaka.
- Leżałem, świadom tego, że mogę się wykrwawić na śmierć. Nie mogłem wstać. Nie mogłem ruszyć nogą. Leżałem. Nie miałem siły by krzyczeć, więc czekałem, aż ktoś po mnie przyjdzie. Po chwili straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero następnego dnia w południe. Przy mnie siedziała mama, a tata rozmawiał o czymś przyciszonym głosem z lekarzem. Gdy ten wyszedł, ojciec wziął swoją śrutówkę, zestaw srebrnych kul i wyszedł. Mama powiedziała mi co się stało. Wtedy dowiedziałem się o tym, że Greyback próbował zmusić tatę do brudnych interesów grożąc mi. Tato nie dał się zastraszyć, więc przy pierwszej pełni napadł na mnie i ugryzł. Lekarz stwierdził, że zostałem zarażony i od teraz co pełnię będę się zmieniał w taką samą okrutną bestię, jaką był ten, który mi to zrobił. Pogodziłem się z tym, aż po następnej pełni zdarzyło się coś jeszcze gorszego. Bo przez cały miesiąc odkąd mój tato wyszedł, nie wrócił nawet na chwilę. Po pełni dowiedziałem się dlaczego.
- Kiedy mój tata wyszedł, zaczaił się w miejscu przebywania tego, który mnie tak urządził i po jego przemianie wyszedł z kryjówki. Wiem, mógł go zabić, kiedy był sobą, ale mój tata stwierdził, że więcej zyska, jak zabije go pod postacią wilkołaka. Więc, mój tato wyszedł z kryjówki, Greyback zobaczył to i w paru susach doskoczył do niego. Mój tata szybko wycelował i trafił go prosto w pierś. Bestia zawyła przerażająco i ostatkiem sił walnęła go potężną łapą, przecinając pazurem tętnicę szyjną. Umarł na miejscu, a ciało zwierzęcia spadło na jego zwłoki. Umarł, bo chciał mu się odpłacić za mój los i by nikt inny nie był skazany na to samo, co ja przez jego kły i tę durną ideologię… Bo Greyback wierzył, że to co robi jest słuszne... potem skończyłem jedenaście lat, i pomimo tego, że i mój tata i moja mama byli w Hogwarcie, ja listu nie dostałem.
- Moja matka prosiła Dyrektora wiele razy, aż przed rozpoczęciem roku Dumbledore zajął to miejsce. Wtedy postanowił mi pomóc. Pielęgniarkę ostrzegł o pracy przy wilkołaku, zasadził Bijącą Wierzbę, osobiście zajął się tunelem prowadzącym z błoni do Wrzeszczącej Chaty, a potem zadbał, by jeszcze przed moim przybyciem mieszkańcy Hogsmeade myśleli, że jest nawiedzona. Wtedy co pełnię ukrywałem się tam, żeby przeczekać moją przemianę i stan osłabienia, mówiąc wszystkim, że odwiedzam chorą mamę. Do drugiego roku ukrywałem to przed wszystkimi. Nikt, prócz dyrektora, Poppy i nauczycieli nie wiedział. Dopiero pewnej nocy, jak James, Syriusz i Peter nakryli mnie na wychodzeniu z dormitorium, wszystko się zmieniło. Musiałem im powiedzieć, tak samo, jak teraz mówię tobie. Na szczęście, chłopcy zrozumieli. Nie odwrócili się ode mnie. Byli przy mnie. To był pierwszy raz, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że to są prawdziwi przyjaciele.
James wciąż był nabuzowany eliksirem euforii, więc przez działające zaklęcie ciszy miotał się ze śmiechu po łóżku, z ledwością łapiąc oddech. Lily siedziała jak zaklęta. Nie przypuszczała, nie zdawała sobie sprawy, że co miesiąc jej przyjaciel walczy z czymś takim. To było dla niej szokujące. I jeszcze ta pustka w oczach, gdy o tym opowiada. To musi być dla niego cios, opowiadać o tym. A on stał, nawet uśmiechał się lekko na wzmiance o Huncwotach.
- Drugi raz był w piątej klasie. Przed moim wyjściem do Poppy zatrzymali mnie i pokazali... James? Zademonstrujesz? - James wstał, kołysząc się ze śmiechu ledwo mógł ustać na nogach, ale pomimo tego już po chwili stał przed nim dorodny jeleń.
Lily otworzyła usta ze zdziwienia, a jeleń w najlepsze trząsł się ze śmiechu, raz po raz tupiąc kopytami o podłogę. Po paru sekundach na jego miejscu znów pojawił się James. Ruda otworzyła usta, ale nie mogła nic powiedzieć, jakby to ona, a nie James, była po Silencio. Remus kontynuował.
Gdy Potter to zobaczył, od razu przestał się śmiać, co więcej, posępniał, chociaż wciąż był pod wpływem eliksiru euforii.
- To jest bardzo proste – powiedział rozpromieniony Lunatyk – u nich zależało to od tego, co pierwsze im wyrosło. Najpierw Syriusz dostał psich łap, potem James zyskał rogi, a na koniec Peter małego, glizdowatego ogonka. A ja... no cóż, są tego dwa znaczenia. Pierwsze, Luna, to synonim słowa księżyc, a Lunatyk, bo nie panuję nad sobą, jakbym był pogrążony we śnie...
- Właśnie! Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego wcześniej! Wymyśliłam Wywar z tojadu, który pomaga wilkołakom. To był mój projekt dodatkowy z Eliksirów. Severus zrobił jakąś tam prostą maść nawilżającą, a ja zrobiłam Eliksir Tojadowy - mówiła w ekstazie.
Remus nie mógł w to uwierzyć. Eliksir który ma mu pomóc? Stał osłupiały i pochłaniając każde jej słowo jak gąbka chłonie wodę
– Przetestowałam go już na ochotniku. Działa on tak. Pije się go dziesięć dni przed pełnią, a on pozwala w trakcie przemiany zachować swój rozum, oraz sprawia, że ból albo słabnie, albo ustępuje całkowicie!
- Ja... Ty... Ja... Jak? - Nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
Może wciąż będzie się przemieniał, ale teraz przynajmniej nie będzie bezmyślną maszyną do zabijania. Przytulił ją tak mocno, na ile pozwalało mu zmęczenie i przedpełniowe osłabienie. Odczarował Jamesa i ruszył do łazienki, by wziąć prysznic. James już się nie śmiał, ale eliksir wciąż musiał działaś, bo w jego glosie zamiast gniewu dało się wyczuć rozbawienie.
- Jak było na randce? Dobrze całuje? Pochwal się, co nakupowaliście - zachęcał ją do mówienia i wskazał jego łóżko.
Lily trochę przerażona myślą zostania z nim sam na sam wyszła z dormitorium wprost w objęcia Łapy, a James padł ze zmęczenia nieustannym, pół godzinnym śmiechem, więc zasypianie zajęło mu mniej niże czas trwania jednego uderzenia serca. Lunatyk natomiast wziął prysznic i dołączył do śpiących już, jego przyjaciół, kładąc się do własnego łóżka, ale w przeciwieństwie do nich, nie odszedł do krainy Morfeusza. Jak co dzień przed pełnią nie mógł zasnąć, ale tym razem nie myślał o niczym innym niż o tym, że już niedługo będzie mógł w pełni się kontrolować.