Blondyn otworzył leniwie oczy, przeciągnął się, po czym sięgnął po zegarek stojący na stoliczku przy łóżku w wynajętym przez niego pokoju. Była za osiem dziesiąta. Przypatrywał się wskazówkom przez chwilę, po czym przypomniał sobie o umówionym spotkaniu z jego wrogiem. Ale czy na pewno wrogiem? Rozmyślał w czasie szybkich przygotowań. Rozmawiałbyś z nim normalnie, gdyby był twoim wrogiem? Prosiłbyś go o pomoc? Zgodziłby się? Pytał sam siebie, choć wiedział, jaka jest odpowiedz. W ekspresowym tempie ubrał te same ciuchy, które nosił wczoraj, przeczesał dłonią blond włosy, sięgające mu do ramion i przemył twarz. Dwie po dziesiątej, te godzinę wskazywał budzik na stoliku. Gdy wybiła trzy po, równo, jak na rozkaz jego drzwi i drzwi Pottera otworzyły się. Wyglądali podobnie. Skórzana, czarna kurtka, pod którą była ciemna bluza z również czarnym kapturem, wystający spod bluzy biały top, czarne spodnie dresowe i ciemne tenisówki. Ubrani jak typowi mugole. Jedynie, co ich od siebie odróżniało to plecak niesiony przez jednego z nich.
- Daj - powiedział ten bez plecaka, na co jego sobowtór popatrzył na niego spod byka. Niechętnie, ale dał mu swój tobołek, by po chwili zobaczyć, jak znika w kieszeni znienawidzonego blondyna. Zeszli na dół, jeden za drugim i wyszli z Dziurawego Kotła, oczywiście przy akompaniamencie towarzyszących im ciekawskich spojrzeń. Na zewnątrz, żaden z nich nie odważył się ściągnąć materiału z głów. Jeden z nich podał drugiemu kartkę z danymi dotyczącymi położenia miejsca ich podróży, na co ten drugi przyjął ją z lekką pogardą, odczytał i wyciągnął rękę ku drugiemu. Ten natomiast znowu obdarzył go spojrzeniem bazyliszka, z którym zmierzył się mając zaledwie dwanaście lat.
- No co? To nie ty będziesz używać magii tylko ja! Ty nie czarujesz. Po za tym, wczoraj już ci trochę nie wyszło... - powiedział szarooki, podnosząc głowę, by popatrzyć na niższego towarzysza. Niechętnie, ale jednak kolega po lewej ściągnął kaptur, ukazując ciemną grzywkę i okrągłe okulary. Szarooki uczynił to samo jedną ręką, druga wciąż trzymając w powietrzu dla zielonookiego. Z niechęcią okularnik chwycił drugiego za ramię i teleportowali się na obrzeża Londynu. Blondyn stał jak wryty z opuszczoną z wrażenia szczeka, a brunet zachęcał go gestem ręki do wejścia. Były Ślizgon wciąż podziwiał dzieło architektury mugolskiej. Dom nie był tak okazały jak posiadłość jego ojca, ale wciąż widach było wdzięk bijący z tych ceglanych ścian.
Dom wyglądał na zadbany, choć właściciel mówił, że dawno go nikt nie wynajmował. Był to dwupoziomowy bliźniak. Jedno mieszkanie było ustawione na drugim. Domki różniły się jedynie schodami prowadzącymi na balkon, który prowadził do drzwi wejściowych na górę. Ściany powinny być marmurowo białe, choć przez lata strąciły swój blask i stały się nieco kremowe. Czerwone dachówki na samym szczycie ich wspólnego domu biły jasnym, przyjaznym blaskiem. Do drzwi wejściowych na parterze trzeba było się dostać przez drewnianą, ciemnozieloną werandę, pasująca idealnie pod kolor otaczających dom roślin. Ogród był głównie obsadzony niskimi drzewkami figowymi lub krzakami róż, które poumierały tuż przed końcem lata, wciąż pozostawiając po sobie znak. Gdzieniegdzie widać było jesienne kwiaty, mieniące się różnorodnymi kolorami, powstające do życia. Widok faktycznie zapierał dech w piersiach.
Gdyby jakiś bardziej spostrzegawczy obserwator popatrzył na to przez chwile, dojrzałby też, że dębowe drzwi i ramy okienne kontrastują z jasnymi ścianami, nadając domostwu jeszcze więcej wdzięku. Złocone klamki, kołatki i zawiasy straciły już swą barwę, choć częste polerowanie nie pozwoliło im utracić naturalnego blasku. Ktoś jeszcze bardziej spostrzegawczy mógłby dojrzeć śnieżnobiałe firanki w starych oknach, oraz zdobienia poręczy mieniące się srebrem. Zieleń, czerwień, srebro, złoto. Slytherin i Gryffindor. Niby tak odmienne, a tak spojone. Gdyby ktoś próbował zmienić dachówki, lub pomalować schody, dom straciłby swój urok.
- No chodź. Musimy obaj podpisać dokumenty. Ty zajmiesz górę, ja dół. Garaż na samochody jest z tyłu. Chodź! - Zniecierpliwił się po chwili i pociągnął arystokratę za rękaw. Dopiero to wybudziło blond chłopaka z myśli. "Slytherin i Gryffindor, to jedność. Choćby nie wiadomo co, są razem." Pozwolił przeciągnąć się okularnikowi pod drzwi, wciąż błądząc myślami po latach Hogwartu. - Zaraz zapukam do drzwi, otworzy mugol. Nie bądź sarkastyczny, ironiczny, obraźliwy czy opryskliwy, bo nie zechce podpisać umowy. Nie, nie rzucimy na niego Imperiusa - dodał, widząc jak Malfoy otwiera usta, by coś powiedzieć. - Ja podpiszę pierwszy, pokażę ci jak to zrobić. Nie zmieniamy imion i nazwisk. Nie trzeba. Tu nikt o nas nie słyszał. Zaraz po wojnie Hermiona znalazła dla mnie zaklęcie usuwające każdą bliznę. Rzucisz je na mnie, by nikt mnie nie rozpoznał na ulicach. Zrozumiałeś wszystko? Siedź cicho, nie odzywaj się niepytany. Jak spyta cię o coś, czego nie będziesz wiedział, powiedz, że nie lubisz mówić o swojej przeszłości, a wtedy pałeczkę przejmę ja. Gotowy? - Dracon kiwnął głową potwierdzająco, zapamiętując wszystkie polecenia wybrańca.
Coś w jego głosie mówiło mu, że to mu pomoże. Powtarzał sobie w myślach to, co powiedział mu Harry, kiedy on właśnie zastukał w kołatkę. Otworzył im stary, posiwiały mężczyzna, z wyrazem ulgi i szczęścia na twarzy. Widać było lekkie zmarszczki i zasinienia wokół jego miodowych oczu. Był niski, przygarbiony, ubrany w zwykłe dżinsowe spodnie i czerwono-zielony sweter. Na jednym z zielonych rombów Dracon spostrzegł lwa stojącego na dwóch łapach. Symbol Gryffindoru... Pomyślał szarooki. Na czerwonym zaś był prężący się w ataku srebrzysto-zielony wąż. Slytherin... Dodał. A może to nie jest mugol? Może to charłak lub po prostu stary czarodziej? Albo może ma dzieci w Hogwarcie, jednego gryfona i jednego Ślizgona... Nie. Zdecydowanie nie. Zdobienia i farba są starsze od nas, więc to nie mogłyby być ani jego dzieci, ani wnuki. Może miał żonę, jedno z nich było w Domu Węża, drugie w Domu Lwa?
Dostał się siłą do umysłu Harry'ego i powiedział mu wszystko, co zauważył. Harry zdawał się zaskoczony spostrzegawczością towarzysza, ale i tak wszedł do pomieszczenia za gospodarzem. W środku górowały odcienie szkarłatu i czerwieni. Mahoniowe meble w kolorze ciemnej wiśni, dywany w tonacji złota. Harry czuł się się jak w Hogwarcie, zwłaszcza, że gdy tylko wszedł do salonu, zobaczył replikę jego pokoju wspólnego. No, może zamiast książek z magicznymi roślinami, czy z wywarami były tam książki kucharskie i poradniki ogrodnicze. Usiadł na dobrze znanym sobie, choć w pierwszy raz w życiu widzianym, fotelu przy kominku. Obok niego, zapewne z podobnymi odczuciami, usiadł Malfoy. Gospodarz przyciągnął sobie mahoniowe krzesło i usiadł pomiędzy nimi, a wesoło migającymi ognikami w kominku.
- Nazywam się Godryk Slytherin - powiedział nieznajomy, a nowi lokatorzy poczuli suchość w gardle. On jednak ciągnął dalej. - Imię i nazwisko odziedziczyłem po przodkach, Godryku Gryffindorze i Salazarze Slytherinie. Sądząc po twojej bliźnie i twych rodowych włosach – wskazał ręką najpierw Pottera, potem Malfoya –rozpoznajecie założycieli waszych domów. Mym dziadkiem po ojcu jest Salazar, a jego brat, Godryk, jest w pewnym stopniu moim wujem. W moim rodzie to z mojej linii przodków zaczęły się zaniki mocy, aż w końcu mój praprapradziadek był pierwszym na świecie charłakiem. Moja prababka, która zmieniła nazwisko po zamążpójściu nazywała się Gaunt, jako pierwsza odzyskała zdolności magiczne. Jej córka wyszła za mąż za tego Riddla od siedmiu boleści. Ich dziecko było nazywane w naszej rodzinie 'Dziedzicem Slytherina'. Zanim ukończył Hogwart, miał romans z jedną taką. Meadowes Dorkas, tak ją wołali. Zginęła z jego ręki, tuż po tym, jak mnie urodziła. Ja też jestem charłakiem, ale ja i mój kuzyn Salazar Gryffindor mieszkaliśmy tu razem. Niedawno umarł. Sprzedaje tę posiadłość, bo za bardzo mi o nim przypomina. A był mi najbliższą rodziną... - Urwał starszy, siwy człowiek i zaniósł się od szlochu. Harry popatrzył osłupiały na mężczyznę, po czym poklepał go pocieszająco po ramieniu.
- Przykro mi... Wiem, jak to jest stracić najbliższą rodzinne... - Zaczął Potter, a starzec podniósł na nich wzrok.
- Wiem, chłopcze. Twoi rodzice umarli z ręki mojego ojca. Zaraz po moich narodzinach, dostałem nazwisko po moich przodkach. Chciał, żeby, chociaż jeden z nas miał nazwisko godne samego Salazara, jego nazwisko. Mimo, że opiekowali się mną kuzyni, i żyłem z dala od świata czarów wiedziałem na bieżąco, co się dzieje. Wiem, ze zamordowałeś go, gdy próbował cię dopaść, tak samo jak wiem, że ty - tu kiwnął na Draco - uchroniłeś Pottera od śmierci. Prawda, Malfoy? A teraz, skoro nic mnie już tu nie trzyma, to oddaję wam ten dom za darmo. Dbajcie o niego. Tu są akta darowizny. Ja już podpisałem, wy podpiszcie, jak wyjdę...
- Gdzie teraz? - Zapytał z przerażoną miną blondas. - Gdzie pan idzie? - Powtórzył błagalnym tonem.
- Przed siebie... Idę tam, gdzie jest mój kuzyn, wuj, ojciec i reszta rodu. Podróż do Domu Snów… - Powiedział cicho, uśmiechając się do nich pocieszająco. - Gdy tylko przejdę przez tę bramę, moja dusza uda się w podróż do reszty rodziny, a ciało już nigdy się nie poruszy. Nie martwcie się – dodał, widząc ich smutne twarze - Wiedziałem, że tak biedzie. Nie umiem korzystać z różdżki zbyt dobrze, ale za to mam wrodzoną zdolność do legilimencji i przewidywania przeszłości... - Skończył, rzucił klucze na stół i wyszedł. Oniemiali szybko zaczęli podpisywać dokument, żeby zdążyć przed nagłą śmiercią gospodarza. Skończyli i magicznie sprawili, ze dokument znalazł się na samej górze stosu podpisanych darowizn w okręgu całego Londynu. Szarooki wyjrzał przez okno. Starzec zamknął czerwono-zieloną furtkę, uśmiechnął się i rozsypał na proszek na jego oczach.
Do późnego wieczoru w salonie okularnika żaden z nich nie ruszył się z fotela. Siedzieli i milczeli, jakby rozumiejąc się bez słów, mimo tego, jak inni są. Dracon rozmyślał o tym, że Gryffindor i Slytherin byli rodzeństwem, więc na pewno mimo różnic, zawsze znaleźli wspólny język. Tak jak teraz on i Potter. Siedzieli razem i milczeli, wciąż porozumiewając się bez słów. Tak różni, tak podobni. Harry myślał o tym jak jasnowłosy szyderca, arystokrata, fanatyk czystej krwi, obronił jego, obrońcę szlam, brudno krwistego chłopca-który-przeżył. Był Śmierciożercą, i pomimo tego pomógł mu, Gryfonowi, który szkodził jego Panu, dokuczał mu w szkole i w końcu, odtrącił jego przyjaźń...
***
Gdy się ściemniło, Harry oddał klucz do ślizgońskiej części bliźniaka szarookiemu i pożegnał go krotko. Zamknąwszy za nim drzwi postanowił rozejrzeć się. Stał właśnie w wąskim korytarzu, gdzie czerwień dominowała nad zlotem. Po prawej, zaraz przed schodami do piwnicy, były drzwi do kuchni, a parę stóp dalej drzwi na lewo prowadziły do szkarłatnego salonu. Idąc wzdłuż korytarza Gryfon przyglądał się każdemu z pomieszczeń od progu, by po minucie wejść i obejrzeć wszystko z bliska. Kuchnia była dla odmiany w kolorze biało-kremowym, z szarawymi blatami, czarną kuchenką i lodówką oraz z zupełnie białym kredensem na kryształowe naczynia. Była zdecydowanie sercem domu. Widać było, że to tu gospodarz najchętniej przebywa.
Jadalnia nie była jakaś wystrzałowa.Wszystko było w odcieniach brązu i biszkoptu. Długi stół mieszczący osiem osób zajmował większość przestrzeni, choć pod oknem było jeszcze miejsce na pokaźny barek. Harry wszedł do środka, i otworzył szafkę z alkoholami. Było tam chyba wszystko. Od piwa kremowego, przez zwykłe mugolskie piwa i inne trunki, najlepszą, polską wódkę aż po najmocniejszą Ognistą Whiskey Odgena. Było, w czym wybierać. Przynajmniej sto gatunków, wszystkiego przynajmniej po dwie butelki. Takie zapasy to mogłyby napoić cały Londyn.
Przeszedł dalej, by obejrzeć łazienkę. Biało-błękitna przestrzeń z czarnymi elementami prezentowała się o niebo lepiej niż jadalnia. W kącie pomieszczenia stała spora, skośna wanna. Pomieściłaby luzem dwie dorosłe osoby. Była ona wbudowana w ściany i podłogę, a jej ścianki i brzegi pokryte były błękitnymi płytkami. Samo dno wanny jak i kran oraz półeczka na specyfiki do kąpieli były w kolorze czerni. Ten sam kolor miała umywalka stojąca po drugiej stronie ściany. Lustro wisiało na lewej ścianie od wejścia, sięgało od sufitu po podłogę i było długie na trzy metry. Resztę przestrzeni zajmowały pralka, suszarka i sedes. Całe pomieszczenie aż wołało by zostać na dłużej i zrelaksować się w ciepłej wodzie.
Przyjrzał się salonowi. Wyglądał dokładnie jak jego pokoje wspólny. Nawet był kącik na stare numery Proroka Codziennego. Brakowało tylko schodów do dormitorium, lub przejścia przy portrecie. Przeszedł dalej.
Sypialnia była następnym, nie ostatnim, celem podróży. Pomieszczenie wyglądało idealnie w odcieniach szkarłatu i złota. Pokój sam w sobie był okrągły. Na przeciwległej ścianie było wiśniowe biurko z mugolskim laptopem. Po prawej stronie biurka stała sobie wysoka biblioteczka na książki. Po lewej zaś postawiono tablicę korkową. Lewa ściana była zastawiona wysokim i szerokim lustrem oraz dębową komodą pomalowaną na czerwono ze złotymi zdobieniami. Po prawej stronie był wiśniowy barek, nie tak okazały jak ten w jadalni, i maszyna do ćwiczeń. Typowo mugolskie urządzenie do utrzymania kondycji. Sam środek zajmowało wielkie, szkarłatne łoże. Było umieszczone na platformie, choć nie było strasznie wysokie. Nie przypominało normalnego łóżka, było kwadratowego kształtu, tak, że zajmowało z każdej strony tyle samo miejsca. W równych odstępach od siebie były kolumny, udekorowane płaskorzeźbami lwich głów. Środek łóżka zajmowały czerwone poduchy. Duże, małe, złote, czerwone, było ich przynajmniej dziesięć. Aż chciało się zatopić w pościeli.
Niestety, chciał jeszcze zerknąć na piwnice, zanim umyje się i uda do krainy Morfeusza. Zszedł na dół po wiśniowych schodach, powoli znacząc sobie drogę światłem, wydobywającym się z końca różdżki. "I moje postanowienie poszło się jebać..." Pomyślał ze złością. Gdy doszedł na sam dół jego oczom ukazał się bajeczny jak dla mężczyzny, zmuszonego mieszkać w czerwonym mieszkaniu, widok. Przed nim stały rzędy stojaków zapełnione po brzegi wytrawnymi winami sprzed przynajmniej wieku. Półki zajmowały prawie całą piwnicę. Prawie, bo w lewym końcu stał kącik degustacyjny z dwoma wiklinowymi kanapami i bambusowym przeplatanym stolikiem, a w prawym rogu stała mini siłownia. Sztangi, hantle, bieżnia i worek treningowy. Prawdziwy raj dla stuprocentowego mężczyzny. Harry nie myśląc wiele wziął pierwszą lepszą butelkę, otworzył i napił się odrobinę. "Wyborne", przeszło mu przez myśl.
***
Gdy tylko blondyn przekroczył próg czerwonego mieszkania bliznowatego, udał się jakby w amoku po schodach. Dalej był zszokowany tym, co ujrzał przez okno. Na jego oczach starzec, który dał im mieszkanie rozsypał się w pył, a sekundę potem wiatr rozwiał jego szczątki na cztery strony świata... Zły dzień, zły moment. Wyjął klucz i powoli otworzył drzwi, spodziewając się jakiegoś zakurzonego przedsionka. W rzeczywistości, stanął na samym początku długiego, schludnego korytarza. Ściany jego były okute szarym kamieniem, a wypełnienie pomiędzy nimi było w iście ślizgońskim kolorze. W korytarzu dostrzegł pięć drzwi, wszystkie wykonane ręcznie z ciemno-zielonego drewna. W powietrzu dało się wyczuć lekki zapach świeżego powietrza, pomimo braku okien. Dopiero po chwili zauważył, że na ścianie przed pierwszymi drzwiami na prawo wisi wielkie, naścienne akwarium z małymi, hodowlanymi rybkami. Woda wydzielała uspokajający, morski zapach, który nadawał temu pomieszczeniu uroku. Zaczarowany widokiem nie mógł się doczekać reszty pomieszczeń.
Wszedł do drzwi znajdujących się zaraz za akwarium i zaniemówił z wrażenia. To pomieszczenie idealnie oddawało wystrój pokoju wspólnego Slytherinu. Gustowne kanapy i miękkie fotele ustawione niedaleko kominka wyrzeźbionego w kamieniu na kształt wężowej paszczy, z której wydobywa się wiele małych języczków zielonych płomieni. Zielonkawe światło dawały małe lampy powieszone pod sufitem. W koncie rogu dostrzegł tak dobrze mu znany, choć widziany po raz pierwszy, stół z ciemnego drewna otoczony drogimi krzesłami. Podłoga wykładana była ciemnymi i jasnymi płytkami, tworząc coś na kształt szachownicy. Półki były zapełnione mugolskimi książkami, od science fiction po nauki ścisłe, jak medycyna. Zadziwiające było dlań to, że obrazki, mimo, iż kolorowe, to wciąż się nie ruszają. Przeczytał parę wersów książki pod tytułem 'Lord of the Ring' i postanowił wrócić po nią później. Zlustrował resztę pomieszczenia, dostrzegając mało widoczny zbiór gazet, z ruszającymi się obrazkami. Stare wydania Proroka... Po co charłakowi 'Prorok Codzienny'? Myślał, opuszczając pokój.
Wszedł do pomieszczenia naprzeciw salonu i znowu zamarł z zachwytu. Obszerna, stylowa i zapewne droga kuchnia stała przed nim otwierając ramiona, zapraszając do siebie. Wszystko było w zupełnie innych kolorach niż dotychczas. Czarno-srebrna kuchnia mimo ciemnych barw miała w sobie coś niesamowitego. Pod przeciwległą ścianą widać było parę blatów, zlew, dużą lodówkę i kuchenkę. Były tam też jakieś dziwne urządzenia, na których widniały karteczki 'Mikrofalówka', 'Mikser', 'Ekspres do kawy' i tym podobne. Nie rozumiał zadanego z tych słów, nie wiedział, do czego te urządzenia służą, ale w głębi duszy musiał przyznać, że mugole są pomysłowi i umieją radzić sobie bez magii. Po przekątnej ustawiono lady i stoliki barowe. Otworzył lodówkę i ujrzał raj dla oczu. Wszystkie jego ulubione produkty, takie jak drogie sery czy chociażby rzodkiewki, które mógł jeść tonami i nigdy nie miał dość. Już wiedział, że to jest jego dom.
Następne drzwi po prawej od poprzednich prowadziły do przytulnej jadalni w kolorach jasnego brązu i ciemnego kremu biszkoptowego. Okrągły stół kontrastował barwą ze ścianami i podłogą, gdyż był jedynym ciemnym elementem w całym pomieszczeniu. Dookoła stołu, który znajdował się idealnie naprzeciw wejścia, ustawione były krzesła, z największym i najbogatszym zdobieniem. Za jego plecami stał duży barek z najróżniejszymi alkoholami. Każdy w liczbie przynajmniej dziesięciu butelek. Ognista Odgena, polska, najmocniejsza wódka, mugolskie piwa i piwo kremowe. Wszystko i jeszcze więcej. Oczy mu się aż zaświeciły na ten widok. Przejechał czule palcem po blacie barku i uśmiechnął się sam do siebie. Przypomniał sobie, jak w wieku dziesięciu lat po raz pierwszy niefortunnie wypił pełną szklankę wódki, myśląc, że to woda.
Następne pomieszczenie po prawej było dla niego wspaniałym odkryciem. Łazienka, i to nie taka zwykła. Luksusowa. Jeszcze bardziej niż w Malfoy Manor lub w Hogwarcie przy jego prywatnej kwaterze... Całość była w odcieniu limonkowym i jego pochodnych. W rogu po lewej stała wielka, okrągła wanna. Zmieściłaby trzy, może nawet cztery osoby. Naprzeciw niej ukośny, trójkątny prysznic. Po prawej, pomiędzy drzwiami i prysznicem był porcelanowy klozet i szklana, obszerna umywalka. Lustro nad nią było ogromne, całe pokryte srebrnymi zdobieniami. Naprzeciw tego jakieś mugolskie urządzenia, zapewne do robienia prania... Trzeba będzie spytać o to Pottera... pomyślał gorzko Malfoy. To pomieszczenie wyglądało tak magicznie, że chciałoby tu się spędzać całe dnie, nie wspominając o wieczorach samych w sobie... Z trudem rozstał się z tym miejscem, przysięgając rychły powrót do niego, i odwrócił się do następnych, i ostatnich, drzwi.
O dziwo, takowych nie znalazł. Na ścianie były dwie klamki zrobione ze srebra, i nic więcej. Jakby drzwi były ukryte. Złapał za klamki starał się pociągnąć z całej siły. Walczył z tym przez parę chwil, by już po chwili próbować od nowa. Tym razem pchał. Znów nic. Zrezygnowany oparł się o ścianę, wieszając na klamkach, gdy poczuł, że ręce mu się rozjeżdżają. Spojrzał na ścianę, w której pojawiła się mała luka. Stanąwszy prosto spróbował jeszcze raz, tym razem jednak porostu pchał każdą klamkę w inną stronę. O dziwo, zadziałało. Już po sekundzie drzwi schowały się w ścianie, a jemu ukazało się najlepsze ze wszystkich pomieszczeń w tym domu. Sypialnia marzeń, to mało powiedziane. "Pałac Bogów" nie oddaje uroku tego pomieszczenia. Po prostu brak słów.
Okrągłe pomieszczenie w kolorach Slytherinu. Ciemna zieleń, jasna zieleń, srebro. Pierwszym, co rzucało się w oczy, było wielkie, okrągłe łoże na środku pokoju. Szmaragdowa pościel, dziesięć poduszek w różnych odcieniach zieleni a nad nim rozłożony baldachim w kolorze limonki. Królewskie posłanie..., pomyślał. Następne, co ujrzał, to duży barek i mugolska maszyna do ćwiczeń na prawej ścianie. Na pierwszy rzut oka było widać te wszystkie rodzaje alkoholu, i to nie tylko tego czarodziejskiego. Na przeciwległej ścianie wisiało spore lustro a pod nim stała duża, ciemnozielona komoda ze srebrnymi zdobieniami. Za łóżkiem był kącik do pracowania. Tablica korkowa, biurko i regał na książki, od lewej do prawej w tej kolejności. Książki na tej szafce były typowo naukowe, większość półek zajętych było przez grube tomy na temat warzenia eliksirów. To wyglądało jak raj. Skoro u mnie taki wypas, ciekawe, co u Pottiego..., pomyślał, złapał za pierwszy lepszy alkohol, zabrał klucze i wyszedł z mieszkania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!