czwartek, 8 sierpnia 2013

Harry Potter i Nowa Prawda: Prolog

Lato. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, kwiatki pachną, trawa rośnie, listki tańczą i inne takie. Wielka Brytania tego lata biła rekordy temperatur. Był środek lipca a termometry wskazywały około trzydziestu stopni Celsjusza. Ludzie też stali się pogodniejsi, milsi, bardziej przyjaźni. Niestety, skoro wyjątek potwierdza regułę, to i tu musiało znaleźć się parę osób odstępujących od normy. Zapewne do takich osób można by zaliczyć państwo Dursley, zamieszkujących 4 Privet Drive w Surrey. Małżeństwo to miało syna i we trójkę stanowili na prawdę okropną mieszankę. Pan Vernon Dursley był ważnym pracownikiem firmy zajmującej się śrutami. Był wymagający dla otoczenia, ale zawsze rozpieszczał swojego jedynego syna. Jego żona, pani Petunia Dursley była kobietą ciekawską i perfekcyjną w każdym calu. Wszystko zawsze musiało być dopięte na ostatni guzik dla jej synusia i mężulka. Dudley Dursley dla odmiany był postrachem osiedla. Był grubym, wysokim chłopakiem, który zawsze wszczynał bójki z młodszymi od siebie i brał używki wszelkiego rodzaju. Wszyscy trzej nienawidzili odmienności. Do odmiennych osób można zaliczyć siostrzeńca pani Dursley, czyli chłopca o jasnych, szmaragdowych, świecących pustką oczach, kruczoczarnych, rozwichrzonych włosach i drobniutkiej sylwetce. Miał on nie całe piętnaście lat, urodziny miał za tydzień, czyli 31 lipca. Chłopiec zdecydowanie nie pasował do idealnego życia państwa Dursley. Nie należał on do tego świata. Jego miejsce było pomiędzy takimi jak on, czyli osobami obdarzonymi magią. Harry Potter miał na imię. Był on chłopcem, który jako roczne dziecko przeżył klątwę uśmiercającą. Ostatnimi czasy chłopiec ten miał dziwne sny z samym Lordem Voldemortem, postrachem czarodziejskiego świata, w roli głównej. Najdziwniejsze jest to, że zamiast tego, co pamiętał zaraz po powrocie z cmentarza, na który został porwany za pomocą świstoklika, w jego snach pojawiały się pewne modyfikacje. Dla przykładu, zamiast Cedrica umierającego przez Avadę Pettigrew'a, Diggory kłania się zawiniątku w ramionach szczura i deportuje się stamtąd. Zamiast walczyć z Czarnym Lordem, urządzają sobie spokojną pogawędkę lub zamiast z ciałem Cedric'a, wraca z jego wyczarowaną kopią. Nawet jak na świat magii to są dziwne sny. W tym jednakże momencie ów chłopak siedział na parapecie jego pokoju o minimalnych rozmiarach. Siedział i patrzył na bezchmurne niebo, starając się połączyć fakty i od czasu do czasu tworzyć za pomocą różdżki zwierzaczki z kolorowych obłoków. Tak, Harry Potter, mimo swego młodego wieku mógł czarować poza Hogwartem. Czarodzieje poniżej siedemnastego roku życia są obdarzeni tak zwanym namiarem, który pozwala zlokalizować użycie magii poza terenem szkoły, co jest nielegalne. Ale on miał pewne sekrety, o których nie mówił nikomu i których nikt się nie domyślił. Akurat ten sekret chciał zachować dla siebie. Miesiąc przed ostatnim zadaniem Turnieju Trójmagicznego dostał wraz z pozostałymi uczestnikami pozwolenie na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych. Pozostała trójka sporadycznie z niego korzystała, ale on używał go codziennie. Jako najmłodszy reprezentant od wielu lat musiał się dobrze przygotować, by nie zginąć. W końcu, to on był Chłopcem-Który-Przeżył. Pewnego razu przeszukiwał księgi na półce oznaczonej jako "Szara magia dla nieletnich". Znalazł tam księgę o namiarze. Szczegółowo opisywała jak on powstaje, kto z niego korzysta i w jaki sposób oraz jak można go zamaskować. Na ostatniej stronie zaś były dwa bardzo ciekawe zaklęcia. Jedno: Sigcinetti*, które uwidaczniało namiar, równie często korzystało się z niego, by zmierzyć poziom magiczny u dziecka; i drugie: Rimuomilinate*, które likwidowało doszczętnie namiar. Po prostu sprawiało, że już nikt nigdy nie będzie w stanie sprawdzić, nawet ministerstwo, czy używał magii. Jego drugim sekretem było to, że odkąd zamordował bazyliszka często korzystał z Komnaty Tajemnic do własnych celów. Udał się więc tam, by wypróbować oba z nich. Pomieszczenie nie wyglądało tak mrocznie jak dawniej. Krystalicznie czysta woda pływała tylko w miejscach, gdzie powinna, izolowana magią od ścian i podłóg, posągi błyszczały na nowo. Ciało bazyliszka zniknęło z parkietu, ale łuski, krew, kły i jego mięso były przechowywane na półce wraz z innymi ingrediencjami do eliksirów. Stała ona tuż obok tej z gotowymi już eliksirami jego autorstwa i kolejnej z książkami ze wszystkich dziedzin magii. Stały tam też biurko z ciemnego drewna, szerokie łoże z ciemnozieloną pościelą i baldachimem, miejsce do ważenia mikstur i zestaw wypoczynkowy składający się z szerokiej kanapy, dwóch foteli, stolika do kawy i wyczarowanego kominka. Wszystkie części użytkowe były oddzielone od siebie pół-ściankami wykonanych z kamieni podobnych tym ze ścian. Miał nawet część kuchenno-jadalną, w razie gdyby musiał tu zostać na dłużej. Przeszedł do swojego "biura" i przypiął przekopiowaną kartkę do tablicy korkowej wiszącej na pół-ściance. Użył pierwszego i aż zachłysnął się powietrzem. Czerwono-zielony dym roznosił się gęsto po komnacie, uniemożliwiając mu zobaczenie czegokolwiek. Od czasu do czasu przez kolorową mgłę śmigały pasy srebra, czerni, złota i bieli. Oczy wyleciały mu z orbit. Ten widok oznaczał tylko jedno. Według książki jego magiczna sygnatura była silnie powiązana z dwoma założycielami Hogwartu, ta magia była zbyt silna, by jego rdzeń mógł wytworzyć jednolitą, niezmienną sygnaturę, dlatego ani biała ani czarna magia nie dominowały, a dla doświadczonego czarodzieja jego namiar wyczuwalny był na odległości pomiędzy lochami a siódmym piętrem. Użył Finite by pozbyć się tego smogu i moment później skierował różdżkę na siebie. Szepnął zaklęcie usuwające i powtórzył Sigcnetti, lecz tym razem nic się nie wydarzyło. Drugi raz i nic. Uśmiechnął się wtedy do siebie i przeszedł na oddalony koniec Komnaty Salazara by poćwiczyć magię niewerbalną i bezróżdżkową na wyczarowanych wcześniej w tym celu manekinach. Tego, jak i animagii oraz wielu innych, ciekawych rzeczy, uczył się z książek przekopiowanych z Biblioteki, Zakazanego Działu lub przyniesionych z Pokoju Życzeń. Co dziwniejsze, jego forma animagiczna ciągle się zmieniała. Raz miał czarne, potężne, kocie łapy, a innym razem miał kruczoczarny dziób. Wracając do dnia 24 lipca roku 1995, Harry właśnie miał wyczarować kolejny obłoczek, gdy usłyszał walenie do drzwi. Była to jego ciotka. -Wstawaj, leniu! Uszykuj nam śniadanie!- krzyczała. Otworzyć drzwi nie mogła, bo były zablokowane zaklęciem, ale tego ona nie wiedziała. -Już idę!- krzyknął. Zszedł z parapetu, włożył różdżkę pod bluzkę i ruszył schodami do kuchni. Był już umyty i ubrany. Z łazienki mógł korzystać tylko albo jak rodzinka już uśnie albo zanim wstaną, a że on i tak nie mógł spać to wcześniej się szykował. Nosił teraz na sobie workowate ubrania po kuzynie. Postanowił niedawno, że albo kupi sobie nowe, albo przetransmutuje te śmieci w coś, co będzie należycie wyglądać. Wszedł do kuchni i zastał tam ciotkę zapisującą coś na kartce. Westchnął ciężko i machnięciem różdżki przelewitował jajka z lodówki nad patelnie. Ruszył nadgarstkiem a skorupki rozbiły się, pozwalając środkowi spaść z chlupotem do naczynia. Skorupki zaklęciem wrzucił do kosza. Zdążył na czas ukryć różdżkę pod koszulką. Ciotka odwróciła się ku niemu i uśmiechnęła groteskowo. -Dzisiaj się napracujesz, chłopcze.- mruknęła zawistnie. Spojrzała na niego uważnie i dopisała coś jeszcze. To samo zrobiła, po zajrzeniu do lodówki, szafek kuchennych i wyjrzeniu przez okna na ogródek i ulicę. Skrzywił się, wyjmując kromki chleba z chlebaka i kładąc je do tostera. Śniadanie podał idealnie na czas. Vernon i Dudley akurat wtaczali się do jadalni, gdy odkładał talerz z bekonem na stół. Skubnął do kieszeni dwa plasterki a wcześniej podebrał jedną kromkę chleba z szafki. Ciotka mimo, że to widziała, nie skomentowała tego. Użył delikatnie legilimencji, którą ćwiczył na śpiących lokatorach, odkąd tylko się o tym dowiedział w Swojej Komnacie, by sprawdzić, o czym myśli. "...też musi coś jeść. W dodatku, czym on mi w sumie zawinił? A jeśli to, co Prorok podaje to prawda i On wrócił..?" Sapnął głośno i skupił na sobie uwagę całego pomieszczenia. Męska część Dursley'ów patrzyła na niego zaskoczona, ale spojrzenie Petunii zdawało się mówić "Wiem co zbroiłeś". -T-to ja pójdę już...- wymamrotał. -Zaczekaj, Potter. Tu masz listę rzeczy do zrobienia, kiedy nas nie będzie- posłała mu spojrzenie, które można by uznać za sugestywne, gdyby nie to, że to była Petunia Dursley, z domu Evans. Kiwnął głową i odebrał kartkę papieru. Wysprzątać dom; Wyczyścić strych; Posprzątać garaż; Przystrzyc gałęzie na drzewach i krzakach; Skosić trawniki; Wypielić ogródek; Podlać kwiaty i trawę; Naprawić ławkę ogrodową i zraszacz; Zrobić duże zakupy; Zrobić pranie. -Nie będzie nas do wieczora. Jedziemy z naszym małym mężczyzną do Londynu na zakupy. Jeśli się nie wyrobisz, będziesz przez tydzień nocował w komórce. Zrozumiano?!- warknął grubas. Wzruszył ramionami i kiwnął głową, uciekając do swojego pokoju. Tam zablokował drzwi rozsiadł się na łóżku. Wyciągnął z powiększonej kieszeni jedzenie i powoli zaczął je przegryzać. Ze skrytki pod panelami, także specjalnie powiększonej, wyciągnął pięciolitrowy baniak z wodą i napił się. Miał tam też sporo słodyczy z Miodowego Królestwa, ale je trzymał na specjalne okazje. Usłyszał, jak jego wujostwo i kuzyn wsiadają do auta i odjeżdżają. Uśmiechnął się, odliczając do ośmiu i wypuszczając Hedwigę z klatki. Przebiegł wzrokiem po kartce jeszcze raz i postanowił zacząć od końca. Nastawił pranie i biorąc uszykowane pieniądze udał się na zakupy. Oczywiście, wziął ze sobą także swój portfel. Kto wie, czy czegoś nie będzie musiał sobie kupować? Nie mógł wziąć pieniędzy z reszty, bo musiał przynosić ze sobą paragony ze sklepów. Przeszedł skrótem przez Spinner's End, by wyjść na High Street, ale gdy był w połowie drogi na główną, jego uwagę przykuł mężczyzna wychodzący w czarnym garniturze z jednego z lepiej wyglądających domów na tej obskurnej ulicy. Mężczyzna ten miał na sobie całkowicie czarny garnitur, czarną jak noc koszulę i, dla kontrastu, czarne półbuty. Jego długie do łopatek, czyste włosy związane były w kucyk na karku. Odznaczał się on ziemistą cerą, haczykowatym nosem i czarnymi jak smoła oczami. Harry rozpoznał w tym człowieku swojego profesora eliksirów, Severus'a Snape'a. -Proszę pana! Pan zaczeka!- zawołał. Nie wiedział, co go podkusiło, ale chwilę później prawie dostał zawału. Znienawidzony nauczyciel się do niego uśmiechnął i przystanął, by na niego poczekać. Szybko dogonił mężczyznę i stanął u jego boku. -Witaj, Harry. Zawsze wiedziałem, że prędzej czy później się tu spotkamy.- zatkało go. Ton głosu profesora był miły! Mrugnął parę razy i wystękał odpowiedź. -J-jak to? -Tak, to. Mieszkam tu. Z resztą, ja i Lily zawsze się przyjaźniliśmy, więc miałem nadzieję, że będę mógł się z tobą widywać na spacerach w parku. Niestety, Petunia nie była skora cię wypuszczać z domu, nawet na mą prośbę. -Chyba zgubiłem się w tych zdaniach...- odparł niepewnie i usłyszał rozbawiony śmiech Severus'a. -Rozumiem aluzję... Idziesz do Sainsbury's*? Opowiem ci po drodze...- młodszy kiwnął na zgodę i obaj ruszyli dalej. -Znałem twoją matkę już od piaskownicy. Mając zaledwie sześć lat odkryła w sobie magię, ja rok później. Nie uwierzysz, ale spadałem z huśtawki i zamiast wylądować na tyłku odbiłem się od niewidzialnej bańki. Po tym staliśmy się nierozłączni. Pocieszałem ją, gdy Tunia się z niej naśmiewała, a ona dotrzymywała mi towarzystwa, gdy mój ojciec za dużo wypił. Była moją przyjaciółką... I kobietą, którą kocham do teraz. -Pan kochał moją mamę?!- zapytał zdezorientowany. -Owszem. I chciałem się tobą zająć, gdy Syriusz trafił za kratki. Niestety, Albus mi zabronił. Kontynuując. Na piątym roku pokłóciliśmy się... A w zasadzie ona broniła mnie przed twoim ojcem, a ja nazwałem ją Sz-sz... nie przejdzie mi to przez gardło. Byłem wtedy wściekły i wyżyłem się na niej. Po tym incydencie straciliśmy kontakt na długi czas a mnie zaczęła fascynować Czarna Magia i Potęga Voldemort'a. O tym to nie mi tobie mówić, ale Lord prosił mnie, bym udawał, że wracam na stronę Dumbledore'a, bym mógł dostarczać informację Czarnemu Panu. Znowu, o priorytetach nie mi z tobą mówić. -Czemu?- spytał ciekawy. Byli niedaleko supermarketu. Przeszli przez drzwi, biorąc po wózku. -Ktoś inny powinien ci to przekazać, w dodatku to nie miejsce na te rozmowy. Dalej. Tuż przed śmiercią twoich rodziców pogodziłem się z nimi i wyjaśniliśmy sobie wiele spraw. Po ich śmierci Dumbledore zabrał cię do Tunii, gadając coś o więzach krwi i sławie. Wiele razy byłem pod waszymi drzwiami i błagałem twoją ciotkę o jedną, krótką rozmowę z tobą. Jak zwykle wyzywała mnie od dziwaków i nie dopuszczała mnie do ciebie ani na krok. Chciałem ci powiedzieć wszystko. Całą prawdę. Niestety, nie zdążyłem. W szkole, pod nosem Albusa musiałem udawać, że twój widok mnie brzydzi, ponieważ rozejm pomiędzy twoimi rodzicami a mną był mu nieznany i lepiej, by o nim nie wiedział. Nie mówiłem wcześniej, bo złożyłem mu Przysięgę Wieczystą... -Czytałem o niej... A czy mówiąc mi teraz nie łamie jej pan..?- spytał niepewnie. Odpowiedział mu krótki śmiech Severusa i rozbawione spojrzenie. -Byłem związany przysięgą, dopóki nie stracisz namiaru, a wcale go już nie wyczuwam...- uniósł jedną brew. Chłopak odwrócił głowę w stronę napoi, by nie pokazać rumieńców zażenowania. -Oh, przestań! Dumbel też go nie wyczuje. Ale w razie, gdyby pytał, powiedz mu, że po tym, co działo się na cmentarzu wolisz być gotowy. Problem z głowy! -Dziękuje...- powiedział po dłuższej chwili. Skierowali się do kas z pełnymi koszami. -Nie masz za co, ja tu tylko doradzam- uśmiechnął się łobuzersko. -Zauważyłem ostatnio, że lepiej ci idzie na Eliksirach...- zagadał moment później. -Tak. Wziąłem się porządnie za naukę. Coraz częściej polegam też na wrodzonej intuicji, nie na tekście... -Tak. To widać po pytaniach typu "Czy szczypta więcej pyłu z kamienia księżycowego nie sprawiłaby, że eliksir byłby silniejszy, a skutki uboczne nadal byłoby można zniwelować za pomocą liści mięty?" czy też "Te figi są za twarde by je kroić, a i tak dają mało soku, profesorze. Jest jakaś alternatywa do tego, by dostać się do środka?". -Ale nie miałem racji?- droczył się Harry. -I owszem, miałeś. Ten jeden raz...- kontynuował grę starszy z nich. -Jeden? chyba jedenaście. A tyle pytań zadałem. Resztę pytań zadawano mi.- Przeszli właśnie na Spinner's End, obładowani jak osły towarowe. -Możliwe, ale wiesz, jak dumny byłem słuchając twoich odpowiedzi i pytań?- spytał. -O, mój dom. Do zobaczenia kiedyś, Harry, Odwiedź mnie jeszcze.- ruszył w kierunku mieszkania. Młody jeszcze chwilę patrzył za nauczycielem, by kontynuować drogę do domu. Zaniósł zakupy do kuchni i wrócił do przedpokoju pozbyć się butów i kurtki. Odłożył paragon i resztę na stolik i wrócił do kuchni. Parę razy pomachał swoim magicznym patykiem, powiedział parę inkantacji i zakupy zostały rozpakowane a parter lśnił. Przeniósł się na górę i powtórzył poprzednie czynności. To samo zrobił na strychu i w garażu. Niestety, na dworze musiał ograniczyć magię do minimum. Użył Reparo na zepsute sprzęty i użył magii by pokierować narzędziami ogrodniczymi w ogródku na tyłach. Przy podjeździe musiał się sam wysilać, gdyż wścibskie kobiety z naprzeciwka tylko czekały na temat do plotek. Wypielił ogródek, podlał roślinki, skosił trawnik i był wolny. Wrócił do swojego pokoju, przypominając sobie o transmutowaniu ciuchów, ale jego plany zostały pokrzyżowane. Na biurku czekało na niego siedem przesyłek do odczytania. Listy od przyjaciół...

3 komentarze:

  1. Uuu bardzo mnie zaciekawiło ^^ Chcę więcej, więcej, więcej i więcej i mam nadzieję, że na nowe rozdziały nie karzesz długo czekać *0* Snape taki fajny ^^ Gites majonez i w ogóle <3
    Pisz, pisz kobieto, albo raczej wstawiaj, bo wiem, żen napisane już masz ^^
    Dużo weny i bety ^^
    ~Feniksa

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem z ciebie dumna ;') ale to jest świetnie napisane o.O poza tym Harry skrywa tyle tajemnic, poza tym Snape taki miły, poza tym brak namiaru, poza tym coooo piszą ci przyjaciele co? :D
    "Słońce świeci, ptaszki śpiewają, kwiatki pachną, trawa rośnie, listki tańczą i inne takie" - hahah nie wiem czemu, ale juz na samym początku mnie tym rozbawiłaś XD
    hahah cholera, czekam aż dodasz następny rozdział :3 chcę to czytać, rozumiesz? chcę się tym napawać, mwahahahah :D no, w każdym razie idę czytać NY romance, jakoś dopiro tero się za to biorę :P
    czekam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow :) połowę tego rozdziału się śmiałam a drugą połowę czytałam z zaciekawieniem jeszcze większym niż zazwyczaj :) Geniuszzzz :) No cio ja mam powiedzieć zaciekawiłaś mnie i prolog się mi spodobał także czekam na kolejny :D Pozdrowionka, Lili :D

    OdpowiedzUsuń

Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!