sobota, 4 sierpnia 2018

Syriusz i Lily 10

Nastał nowy dzień. Lekcje nudne, jak to zwykle na podwójnej historii z Binnsem lub podczas teorii Eliksirów ze Slughornem. Nawet, a może raczej zwłaszcza, Remus przysypiał, nie mówiąc o Peterze, Syriuszu czy Jamesie. Nawet tak wzorowa Uczennica, za jaką ma się Lily Evans przyłapywała się na dreptanie w ramiona Morfeusza. Nic dziwnego, skoro w nocy zamiast spać, wciąż i wciąż trawiła to, co powiedział jej przyjaciel. Jego największy sekret, tajemnica... Dowiedziała się o tym dopiero po siedmiu latach znajomości. A to jemu najbardziej z całej paczki dotąd ufała. Wilkołakowi. W sumie nie miała mu tego za złe. Wiedziała bowiem, jak czarodzieje reagują na wilkołaki, i wcale się jej to nie podobało. Za każdym razem, gdy leżała tej nocy w łóżku i zdążyła zamknąć oczy, widziała Remusa podczas przemiany. I jeszcze do tego nadchodzącej nocy miał się ukazać pełny księżyc. To pozbawiło Lily snu do końca nocy. Peter, dla odmiany, spał jak kamień, od dawna wiedząc o dolegliwościach Luniaczka. Fakt, że jutro pełnia też niezbyt mu przeszkadzał. Podrepce sobie jako szczurek, poćwiczy zwinność wymijając gałęzie, podje sera i pośpi, podczas gdy jego przyjaciele będą czuwać nad osobą, która przez te siedem lat najbardziej się o niego troszczyła z całej paczki.

Wybiła godzina zero. Remus właśnie wyruszył w drogę do Skrzydła Szpitalnego. James patrzył przez okno, Syriusz lustrował mapę, więc Peter jak zwykle zajął się jedzeniem. Nie, żeby to było jego ulubione zajęcie. Najbardziej lubił zmieniać się w szczura w drodze do kuchni, by myszkować po zamku i zbierać informacje na temat różnych osób. Dopiero po tym, było jedzenie. Ale skoro zaraz mieli się udać na swoja super tajna misje, to musi nabrać siły, a myszkować nie może. Jim dostrzegł właśnie pielęgniarkę idąca w kierunku wejścia. Kiwnął nieśmiało w kierunku Glizdka, ten szturchnął w ramie Łapę i wspólnie udali się na błonia. Nikt się nie odzywał. Nikt nie miał zamiaru przerywać tej głuchej, dołującej ciszy. Jimmy był wściekły na Syriusza, Wąchacz myślał o tym, jak udobruchać kumpla, a Glizdogonowi w myślach przelatywały obrazy coraz to różniejszych smakołyków. Dochodząc do skraju błoni nie wymienili ze sobą ani jednego spojrzenia. Stając na swych już ustalonych miejscach zamienili się w swoje zwierzęce formy. Płowy pies, jasno-brązowy jeleń i szarawy szczurek ustawili się jeden przy drugim. Najmniejszy z nich podniósł zaniepokojony pyszczek do góry, spojrzał swymi małymi, kamyczkowatymi oczkami na przyjaciół, po czym nie pisnąwszy nawet słowem udał się na miejsce, z którego najłatwiej było mu dotknąć wybrzuszenia w korze.

Zwierzęta jedno za drugim przeszły wąskim tunelem, wyszły przez klapę i skierowały się do oświetlonej sypialni. Jak zwykle, zastali Lupina na łózko, lecz dziś jego rodzaj wyczekiwania zmienił się na jakby trochę radośniejszy... Może to za sprawa uśmiechu na jego twarzy i tym, ze adrenalina nim szarpała jak szmaciana lalka. Odwrócił się do nich, a w jego oczach widać było cieple, radosne ogniki, jakby właśnie miał im ogłosić, ze został ojcem. Patrzył na nich z wdzięcznością i jakby budząc się z krainy marzę. Nie oderwał od nich wzroku, a radosne ogniki stały się wyraźniejsze.

- Już niedługo. Następnym razem już nie będziecie musieli mnie pilnować. Wreszcie będę sobą. Miałem taki pomysł, żeby pobiegać po Hogsmeade przy następnej okazji, co wy na to? Jeszcze jedna pełnia a potem będę nad sobą panować, nie będę bezmyślną maszynką do mięsa- w odpowiedzi czarny pies szczeknął radośnie i pomerdał wesoło ogonem, jeleń potrząsnął głową w geście aprobaty, a szczurek pokręcił się w kółko z lubością w kamyczkowatych oczkach.

Lunio popatrzył jeszcze raz na swoich przyjaciół, a potem wstał i jęknął z bólu, wyginając się w lekki luk. Jego ciało pokrywało się futrem, twarz wydłużała, postura stawała się bardziej zgarbiona a ubrania, które chwile temu miał na sobie chłopak rozerwało się na strzępy i porozrzucało się po całym pomieszczeniu. Pies nie zdążył odskoczyć, gdy jego przyjaciel rzucił się na niego z kłami, a jeleń nie spieszył mu z pomocą. Dopiero przerażony pisk szczurka schowanego pod łóżkiem przywrócił go do porządku. Rzucił się na wilkołaka uwalniając Wąchacza z uścisku szczęk pierwszego i odepchnął go swoim porożem. Pies wydostał się z zaciskających się na nim kłów i ugryzł wilkołaka, biorącego odwet na jeleniu, w nogę. Remus zaskowytał z bólu i skulił się przy łóżku. Naprzeciw niego rozłożył się wygodnie pies, a jeleń dostojnie obszedł wilkołaka i położył się po drugiej stronie. Raz za razem na zmianę jeleń i pies odzywali się groźnym pomrukiem, gdy wilkołak się podnosił, co nie znaczy, że Syriusz zapomniał o tym, że Jimmy nie chciał mu pomóc. Wręcz przeciwnie, co chwila rzucał mu niezadowolone spojrzenia, pełne goryczy i rozczarowania. Peter w tym czasie, jak zwykle, trochę pojadł, trochę pospał, trochę pokręcił się przy przyjaciołach, by pokazać, ze coś robi. Głownie tak spędzili resztę nocy, a gdy nad ranem Lupin odzyskał swoja postać, obaj czarnowłosi zmienili się z powrotem w ludzi.

-Co ty sobie myślisz?! Chciałeś mnie skazać na pewną śmierć?! Opanuj się, człowieku!- wrzeszczał Black

-Co ja sobie myślę? Co JA sobie myślę?! Myślę, ze ty dobrze wiesz, co myślę! Myślę, ze nie jesteś już moim przyjacielem!- wykrzyczał mu w twarz okularnik, na co Syriusz się zapowietrzył i odsunął od niego.

-Skoro tak... to nie zostaje mi nic innego, jak przestać być Huncwotem, przyjacielu- powiedział po chwili spokojnie, zawiedzionym głosem, tak, że James na chwile się zawiesił, przez poczucie winy. -Peter, leć wcisnąć przycisk- rzucił do przerażonego szczurka, który momentalnie pobiegł w stronę wyjścia, a sam podszedł do łózka, wziął na plecy Remusa i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Jima samego. Potter chwile myślał, nad tym, co się stało, by po chwili zacząć zbierać rozszarpane ubrania i wyjść za swoim byłym przyjacielem. Takiego obrotu sprawy, nawet Jimmy się nie spodziewał. Syriusz porzucił karierę Huncwota przez ich kłótnie. Syriusz już nie będzie Huncwotem. Nie będzie im towarzyszył co miesiąc podczas pełni. Nie będzie wywijania wspólnych kawałów. Teraz dopiero to do niego dotarło. Przez dziewczynę i swoja dumę rozwalił Huncwotów. A najgorsze jest to, ze Wąchacz już nie będzie chciał z nim gadać.


Udał się wprost do swojego dormitorium i zastał tam zwykły, a jednocześnie dziwny widok. Remus był sadzany przez Blacka na łózko, który już po chwili podał mu jeden eliksir. Lupin posłusznie wypił zawartość, a już po chwili położył się na łózko i zamknął oczy, jakby nigdy nic się nie stało. Wąchacz podszedł do swojej etażerki i powyjmował bandaże, w tym samym czasie co Peter kładł się pod kołdrę. James postanowił, że odłoży rzeczy Luniaczka na miejsce i zajmie się bandażowaniem ran, co też po chwili uczynił. Nie miał ich tak wielu jak Syriusz. Jedna z jego ran była poważna. To była ta na boku, od której Jim nie chciał go uwolnić. Już po chwili dwójka byłych przyjaciół siedziała naprzeciw siebie na swych łózkach w samych bokserkach i w milczeniu tamowali krwawienia i zakrywali rany. Gdy Rogacz spojrzał na ranę stworzona z jego winy aż zachłysnął się wciąganym do płuc powietrzem. Kły wbiły się tam na przynajmniej trzy cale, była szeroka na łokieć i skóra w tamtym miejscu była strasznie rozerwana. Potter podziwiał tego czarnowłosego chłopaka siedzącego naprzeciw niego. Mimo tego zranienia i wielu innych mniejszych ran, po całej nocy spędzonej z otwartymi oczami, po wielu godzinach krwawienia, on wciąż miał siłę by samemu przenieść tu Lunatyka, samemu się opatrzyć i wciąż nie zasłabł.

"To moja, cholerna wina..." myślał Jim. "Gdyby nie ta moja cholerna duma, gdyby nie ta jebana zazdrość i ten jebany brak rozumu, miałbym przyjaciela. Jemu nic by nie było. A ja, możne miałbym złamane serce, ale byłbym szczęśliwym sukinsynem. Szczęśliwym, bo miałbym cudownego przyjaciela. Odpierdoliłem. I to niezłe". Skończył opatrywać sobie zakrwawione miejsca i przebrał się w piżamę. Black wciąż opatrywał sobie ramie. Rogacz był zbyt wzburzony własnym zachowaniem, by mu pomóc, czy chociaż przeprosić. Położył się, wypił eliksir przeciwbólowy i sięgnął ręką po zdjęcie Lilki, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Już prawie złapał za ramkę, ale pomyślał, że ani nie zaśnie, a przy okazji czas nauczyć się spać bez niej. Ułożył się najwygodniej jak mógł, ale niestety, nie mógł długo zasnąć bez tego zdjęcia, zanim usnął, usłyszał swój własny, odległy głos w głowie mówiący "Na szczęście, dzisiaj sobota..."

Glizdogon chyba jeszcze nigdy nie spał tak dobrze jak po tej pełni. Po obudzeniu zorientował się, że jakiś dziwny zapach dochodzi z łóżka Łapy. Podszedł ostrożnie, by dostrzec bordową plamę wypływającą z pod bandaża na boku Syriusza. W pierwszej chwili Peter chciał uciec, ale przypomniał sobie coś, co kiedyś mówił Remus. "Jeśli kiedykolwiek zobaczysz kogoś krwawiącego, może nie starczyć czasu na sprowadzenie pomocy. Złap za eliksir regenerujący i zamiast jak zwykle podać go doustnie, wetrzyj w ranę za pomocą wacika, a potem nałóż bandaż...". Pobiegł szybko do szafki Luniaczka i wyciągnął małą fiolkę z napisem 'Regenerujący', wacik oraz nowy bandaż. Wrócił do przyjaciela, ściągnął mu bandaż i ukazała mu się okropna, krwawiąca rana wielkością i kształtem podobna do piłki do rugby. Namoczył wacik w płynie z fiolki najeżdżając potem na ranę, delikatnie uciskając głębsze rany. Po chwili z ust śpiącego Blacka wydobył się syk bólu spowodowany eliksirem na jego boku. Krótko po tym, nowy bandaż na boku Syriusza został zawiązany, pokrwawiony został odłożony na bok i wyczyszczony zaklęciem tak samo jak pościel.

Zadowolony ze swojej roboty Glizdogon zostawił na szafce przyjaciela liścik o tym, co się stało i żeby nie drapał boku, bo eliksir może się wymieszać z krwią w żyłach i mogłoby piec jeszcze bardziej. Zaraz potem udał się do łazienki, by się umyć i przebrać w mugolskie ubrania. Gdy wyszedł, była godzina wpół do dziewiątej. Zadowolony z wyczucia czasu udał się w podskokach na śniadanie. Schodząc na dół, usłyszał przyciszone, znajome głosy. Rozejrzał się, po czym zamiast niego pojawił się mały, brązowawy szczurek. Glizdek szybko przemknął po schodach aż dotarł do źródła tych dźwięków, czyli łazienki Jęczącej Marty. Wślizgnął się przez małą szparkę w drzwiach i ujrzał Severusa rozmawiającego z Regulusem. Severus był wyraźnie zaintrygowany, natomiast Regulus wyglądał jakby w ekstazie. Nasz czworonożny bohater poczłapał cichutko bliżej, chowając się pod umywalką i słuchając uważnie każdego z ich słów.

-...był wtedy w sypialni, ale okazało się, że siedzi w salonie. Szybko rąbnąłem w niego Petrificusem, ale ta szmata to usłyszała...

-Czarny Pan nie będzie zadowolony, jeśli nie uda ci się jej dostarczyć...- Przerwał mu Snape, na co zadowolony Black machnął lekceważąco ręka.

-Nie dałeś mi dokończyć. Wycelowała we mnie, ale Goyle mnie osłaniał. Otrzymała piękną Drętwotę, więc się nie ruszała. A za karę, że nie była grzeczna postanowiliśmy się z nią chwilę zabawimy. Oczywiście, najpierw pozbyliśmy się kochanego męża- rozbawiony chichot- Jeśli umie pływać z kamieniami przy kostkach i wstrzymywać oddech na dwanaście godzin, to jeszcze żyje. Minęło dopiero jedenaście... W każdym razie, najpierw ja się za nią zabrałem, później pozwoliłem Goyle'owi, bo mi pomógł, a na koniec Crabbe. Jak już kończył, budziła się, więc oberwała Petrificusem a potem te młotki związały ją i zabraliśmy ją tutaj. Wrzuciliśmy ją do Pokoju Życzeń. Oczywiście, w takim miejscu, że nie będzie można jej znaleźć. Pokój z jej klonami- kolejny chichot- Ciekawe, co by się stało, gdyby ktoś nie wiedział, jak została oznaczona... W każdym razie, jak będziemy szli do Hogsmeade nałożę na nią niewidkę i zabiorę do Wrzeszczącej Chaty, gdzie Czarny Pan ją odbierze.

-Czarny Pan będzie zachwycony... Ale chyba nie kazał ci się z nią zabawiać?- Spytał sceptycznie Severus, na co Regulus zmizerniał.

-Nie mów mu. Chciałem urozmaicić sobie czas... Przy okazji, medalion Salazara był w skrytce, na popiersiu nad kominkiem. Przekaż mu go razem z nowinami- Powiedział młodszy Black i podał jakąś biżuterię Sevowi. Ten skinął głową, po czym spojrzał na buty. Dostrzegł szczurka chowającego się głębiej pod umywalkę i zapytał gniewnym głosem swojego przyjaciela.

-A czy nie uważasz, że wścibskie szczury powinny trzymać się z dala od interesów innych?- Glizdogon pisnął niesłyszalnie i wybiegł z łazienki, odprowadzony badawczym spojrzeniem Ślizgonów. Biegł jak najszybciej na swoich króciutkich, szczurzych łapkach, aż dostał się na pusty korytarz, gdzie znów stał się sobą. Niespodziewanie, usłyszał szmer za sobą, lecz zanim się odwrócił, usłyszał znany, nienawidzony głos wypowiadający

-Drętwota!- a potem jego plecy spotkały się z posadzką. Zaraz nad sobą ujrzał twarz chłopaka o ziemistej cerze, czarnych, tłustych włosach i haczykowatym nosie.

-Więc jak, Szczurze? Oduczymy Cię podsłuchiwania, co ty na to?- zapytał retorycznie, po czym nakrył leżącego na posadzce chłopaka peleryną niewidką i użył na nim Levicorpusa. Gdy wisiał już w powietrzu, ujrzał, że prócz Snape'a są tu jeszcze Crabbe i Goyle, oraz Regulus. Snape prowadził go różdżką wprost na miejsce, z którego uciekł, czyli do łazienki Jęczącej Marty. Crabbe i Goyle cały czas wymieniali wesołe spojrzenia, a Regulus chichotał ze szczęścia. Tylko Sev zachowywał zimną krew. Gdy weszli do środka, Snape od razu ściągnął z niego pelerynę, wraz z resztą jego ubrań. Zaraz potem uciszył go Silencio i związał zaklęciem. Peter już odzyskiwał zdolność poruszania się, więc pokręcił głową, by rozejrzeć się za ratunkiem, ale jedyne co zobaczył, to Cabota Crabbe'a uśmiechającego się szyderczo i sięgającego do swojego rozporka. Pettigrew ze strachu otworzył szeroko oczy, na co młody Black zaśmiał się szyderczo.

-No proszę cię. Jeszcze nic nie zrobiłem a ty już się mnie boisz? Zobaczymy, co będzie za chwilę...- powiedział złowieszczym szeptem i zaszedł go od tyłu. Gdy znalazł się pomiędzy rozłożonymi szeroko nogami, leżący chłopak drgnął odrobinę ze strachu.- Zobaczymy, co powiesz na to- dodał, rozsuwając nagiemu chłopakowi pośladki...

***

Gdy Crabbe i Goyle przestali się bawić z ich nowych przyjacielem, jednym machnięciem różdżki Severus umieścił ciuchy na wykończonym chłopaku. Różdżką sprawił, by zmęczony, wystraszony i obrzydzony co do samego siebie chłopak wisiał swobodnie na wciąż wiążących go sznurach. Jego wnętrze piekło go niewyobrażalnie, a po nogach wciąż ściekała biała, lepka substancja wymieszana z krwią. Nienawidził siebie, tych gnojków, którzy go tak urządzili, siebie, swoich przyjaciół, bo go nawet nie szukali, siebie, tych gnojków i jeszcze siebie. Severus spojrzał w tę zrezygnowaną twarz i zaczął swój monolog.

-Widzisz? I po co było ci podsłuchiwać normalnych, poczciwych uczniów? Nie masz swoich własnych spraw... Zawrzyjmy umowę. Ja zapewnię ci ochronę. Nic złego ci się już nie stanie. Nikt też nie dowie się o tym małym incydencie w łazience... Tylko musisz mi coś obiecać. Nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co usłyszałeś ode mnie i Regulusa, oraz będziesz mi dostarczał informacji o Lily Evans. Dam ci parę dni do przemyślenia mojej propozycji. Jednak, jeśli złamiesz umowę, już nigdy się od nas nie uwolnisz...

To powiedziawszy rozwiązał go, rzucił na niego Petrificuls Totalus i wraz ze swoimi przyjaciółmi odszedł z miejsca zbrodni. A Peter? No cóż, leżał na posadzce i zastanawiał się co zrobić. Zostać męską dziwką do końca życia, czy zdradzić przyjaciół...

Dłuższy czas później otyły chłopak siedział skulony pod ścianą łazienki dziewcząt na drugim piętrze. Nie chciał stąd wychodzić. W dodatku, nawet nie mógł. Wszystko go bolało. Nie mógł ruszyć pojedynczym mięśniem, by nie syknąć z bólu, a co dopiero iść. Czuł mokrą, lepką ciecz, która teraz zaschła mu już pod spodniami. Nie chciał stąd wychodzić. Bał się, ze ktoś się dowie. Nie chciał zdradzać swoich przyjaciół, ale nie miał ochoty na kolejny raz z tymi pieskami Sami-Wiecie-Kogo. Aż wzdrygnął się na wspomnienie ostatniej godziny.

***

...Glizdogon próbował wyswobodzić się z więzów oraz wzywać pomocy, ale zaklęcia użyte na nim skutecznie mu to utrudniały. Raz po raz więzy wrzynały mu się w ciało a tępe powietrze wydostawało się z jego ust. Łzy bezsilności spływały po jego policzkach. Chciał krzyczeć, chciał uciekać, chciał im na to nie pozwolić, nie mógł. Jego oprawcy nie próżnowali. Nie patyczkowali się ani nie byli delikatni. Nie bawili się w czułości. Każde ich pchniecie było coraz silniejsze. Raz po raz wchodzili w niego rozrywając jego pośladki na strzępy. Widać było, że nie traktują tego tylko i wyłącznie jako kary. Po prostu dawno żadne z nich nie miało panienki, więc zadowolili się tym, co mieli. I bynajmniej nie traktowali tego jak męsko-męski stosunek. To było dla nich pieprzenie dziewicy. W tym przekonaniu utwierdzały go komentarze typu:

-Och popatrzcie, zaraz się wzruszę. Nasza mała panienka dorasta- wypowiadane przez Goliata Goyle'a. Albo...

-Podoba ci się, co nie? Moja brzydka dziwko - ociekające jadem słowa Crabbe'a. Peter otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale zamiast tego z jego ust wydobył się kolejny niemy krzyk bólu. Już nawet nie próbował się wyrywać, bo to tylko pogłębiało jego cierpienie. Przyjął wymierzaną mu kare. Tak po prostu. Wciąż czuł ten okropny ból. Wciąż nie mógł krzyczeć. Wciąż nie chciał się pogodzić z tym, co się działo. Ale prawda bywa bolesna, w tym przypadku podwójnie...

Po pewnym czasie najwyraźniej znudziło im się wyżywanie seksualne na obrzydzonym chłopaku. Jeden za drugim wyrzucali z siebie coraz to okrutniejsze klątwy. Severus wyposażył się w swój własny arsenał i rzucał w niego nie znanymi mu zaklęciami, które ten sprytny skurczybyk sam musiał wymyślić. Regulus za to nie szczędził Cruciatusów i innych tego typu. Crabbe i Goyle nie robili mu za dużo krzywdy, po prostu znęcali się nad nim robiąc z niego worek treningowy. Tak zeszło im kolejne dwadzieścia minut, po których Severus jednym skinieniem różdżki załatał mu rany, by już po chwili znów zezwolić na poprzednią zabawę.

I znów ta niemoc, której nie cierpiał. Jego usta raz po raz otwierały się w zduszonym krzyku, a nadgarstki poczęły krwawić od niewidzialnych więzów wokół jego nadgarstków. Gdy jeden ze Ślizgonów się bawił, reszta szydziła z wykorzystywanego chłopaka. Starał się o tym nie myśleć. Myślał o wszystkim, zaczynając od wszystkich zaklęć które znał, wymieniając je w kolejności alfabetycznej, po nazwy, składniki i sposób przyrządzania najróżniejszych eliksirów. Wszystko, byle nie ci parszywi, plugawi gwałciciele, którzy w grupie robili z niego dziwkę, a pojedynczo unikali jakichkolwiek zatarć. Wreszcie po raz ostatni poczuł jak jeden z jego oprawców kończy z nim zabawę.

***

'Czas wstawać...' pomyślał. 'Pewnie przyjaciele się niepokoją...' zastanawiał się, by po chwili uświadomić sobie, że wcale tak nie jest. Gdyby tak było, już dawno by go szukali, a oni zostawili go na pastwę losu. Oczywiście, nie słuchał zdrowego rozsadku podpowiadającego mu, że myśleli, że jest w kuchni. Dla niego w tym momencie ważne było, ze ich nie było kiedy ich potrzebował. 'Przyjaciele...' myślał zawiedziony i prychnął pod nosem. Podniósł się ostatkiem sił, nie powstrzymując skomlenia spowodowanego bólem pośladków i okolic. Powoli ruszył w kierunku drzwi myśląc nad propozycją Smarka. W sumie, nie była taka zła. Robiłby to, co lubił, tylko na dwa fronty, a jego... khem... tyły... byłyby zabezpieczone. W dodatku, co takiego jego znajomi mogliby ukrywać... Wyszedł na korytarz. Dreptał powoli, modląc się by nie spotkać Regulusa lub reszty jego oprawców.

-Glizdek!- zawołał Rogacz. 'Kurwa. Jeszcze jego mi tu brakowało...' pomyślał, wymuszając sztuczny uśmiech na swojej twarzy. Przyjaciel nawet tego nie zauważył. -Właśnie szedłem po ciebie do kuchni. Chciałbym z tobą pogadać...

-O czym?- ożywił się Peter. 'Dobra okazja, by pozbierać dane...' pomyślał i poczuł ponowne obrzydzenie do samego siebie.

-O Łapie... Bo widzisz... zrezygnował z życia Huncwota. Chcę, żeby tego żałował. Znaczy, wiesz. To mój przyjaciel, ale za bardzo skrzywdziliśmy się nawzajem. Chcę, by zapłacił mi za swoje winy. Nie będę miał mu za złe, jak ja będę odpłacał swoje. Potrzebuje przy tym pomocy. Remus odmawia, bo mówi, że głownie on mu pomógł a ja go rozczarowałem... Pomożesz?

-Jasne! Po lekcjach w pracowni?- zapytał podekscytowany Pettigrew. Pierwszy raz w życiu jego pomysły będą brane na serio pod uwagę. Zazwyczaj rzucał luźne pomysły a reszta je zmieniała. Ale nie teraz. Teraz będzie współtwórcą żartu. I poprosił go o to James! Bóg Dowcipu! Był wniebowzięty.

-A co ty tak się słaniasz na nogach coo? Co ci jest?- przejął się lichym stanem przyjaciela.

-A, bo...- 'Myśl, myśl! On nie może się dowiedzieć!' -chyba... właśnie odkryłem limit mojego żołądka...

-Glizdogonie?! To ty masz limit?!- udawał zaskoczonego Jimbo.

-Najwyraźniej... Pomożesz mi dojść do pokoju?- spytał, a kumpel przewiesił sobie jego rękę za szyją i oplótł go drugą ręką wokół biodra, by było mu łatwiej dociągnąć chłopaka. Na ten dotyk Glizdogon lekko zadrżał. Nie uszło to uwadze bruneta.
-Wszystko ok?- spytał z troską

-Tak. Chodźmy- powiedział twardo. Rogacz nie spodziewał się takiego tonu po Peterze. Zawsze był uległy. 'To oznacza tylko jedno. Coś się stało, a on nie chce mi powiedzieć co' stwierdził i wszedł z nim po schodach wprost do ich wspólnego dormitorium. Usadził go delikatnie na łóżku i nie obyło się bez syczenia z bólu wydobywającego się z warg Pete'a. Glizdek delikatnie ułożył się na plecy i spróbował zasnąć. Zajęło mu to dłużej niż zwykle. W tym czasie Rogacz patrzył przez okno na spacerującą po błoniach parę. Rudowłosa, wesoła dziewczyna była wtulona w bruneta o długich włosach. Zazdrość ścisnęła go za serce, lecz nie bardziej niż żal. Żal spowodowany utratą najbliższego przyjaciela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!