wtorek, 7 sierpnia 2018

O Dziesięć Za Mało #1 Plany wzięły w łeb

- Harry, wszystko w porządku? - spytała się mnie Hermiona. Co miałem jej niby odpowiedzieć?
- Jest dobrze, nie martw się tak o mnie, jestem już dużym chłopcem - uśmiechnąłem się sztucznie. Nigdy się nie zorientowali, że to fałszywa radość. Niby prawdziwy przyjaciel powinien umieć rozróżnić obłudę od prawdy, ale Hermiona była zbyt zapatrzona w Rona, a Ron... Ron to Ron. Uważa, że skoro ktoś jest sławny i dobry w Quidditcha, to niczego mu nie brakuje. Granger i Weasley uspokoili się, widząc mnie w "dobrym stanie" i zajęli się sobą. Teraz miałem szansę. Wyjąłem Czarną Różdżkę z rękawa i wsadziłem ją do kieszeni. Myślicie, że byłbym na tyle głupi, by połamać najpotężniejszą różdżkę na Ziemi? Mam co do niej poważne plany.
- Wiecie co? Idę się przejść, za dużo się wydarzyło - powiedziałem do nich, ale oni mnie nie słyszeli. Ich usta były tak zaabsorbowane sobą nawzajem, że inne systemy się wyłączyły. Szybkim krokiem udałem się do Zakazanego Lasu. Stanąłem w miejscu, gdzie rozmawiałem ze swoimi rodzicami i wyciągnąłem przed siebie różdżkę.
- Accio Kamień Wskrzeszenia! - krzyknąłem, a mały kamyczek wleciał w moją otwartą dłoń. Uśmiechnąłem się szeroko, chowając go do mojego pierwszego znicza. Oczywiście najpierw zmodyfikowałem zaklęcie Dumbledore'a, bym mógł go otwierać wtedy, kiedy będę chciał. Teraz czas na plan...

Nie ma to jak układy. Udało mi się w ciągu trzech lat załatwić Zmieniacz Czasu. Zmodyfikowałem go, by działał na moich zasadach, przy pomocy magii kreatywnej i mocy Czarnej Różdżki. Musiałem działać szybko, nim ktokolwiek się zorientuje, że poszedłem zmieniać bieg historii. Na szczęście, zmodyfikowałem go tak, że można użyć go tylko raz do skoku w przeszłość i raz do skoku w przyszłość. Chociaż tyle dobrego. Nikt się do tego potem nie tknie, bez zdejmowania mojego zabezpieczenia, którego nawet ja nie umiałem ściągnąć. Specjalnie tak je zaprojektowałem. Nikt nie może go zdjąć, nawet twórca. Ukryłem się w miejscu, gdzie były ruiny korytarza. Dokładnie przed miejscem w którym stał Voldemort, gdy chciał zabić mojego ojca. Parę ruchów Zmieniaczem i poczułem znajome uczucie, towarzyszące przenoszeniu się w inna sferę czasową. Niestety, trwało to dłużej niż przypuszczałem.Wylądowałem dokładnie w miejscu, w którym stałem. Dosłownie. Wylądowałem na ruinie korytarza. Co jest do cholery?! Powinienem był teraz walczyć z Tomem o przetrwanie, a nie! Gruzy wyglądały świeżej niż przed moim przeniesieniem się w czasie. Musiałem się dowiedzieć, który mamy rok. Jak ja się cieszyłem, że wszystkie moje kieszenie były zapakowane zmniejszonymi kuframi ze wszystkimi moimi rzeczami i całą kasą z banku. Chyba długo tam nie wrócę...


Wyszedłem na ulicę, zabezpieczając miejsce, gdzie był dom moich rodziców i poszukałem czegokolwiek. Na starej ławce leżała gazeta. Szybko przeleciałem po niej wzrokiem, szukając daty. Trzydziesty Czerwca 1991. Co?! Czyli teraz mam jedenaście lat?! Ale nie... Teraz zaczęły do mnie przybywać listy z Hogwartu. Jeśli się pospieszę, to jeszcze zdążę... Trzeba zmienić plan. Wróciłem na miejsce i zacząłem odbudowywać dom, jednocześnie nakładając barierę na mugoli, by wciąż widzieli tu tylko gruzy. Dzięki tak potężnej różdżce wszystko zajęło mi niecałe dwie godziny. Sprawdziłem godzinę. Dopiero pierwsza dwadzieścia. Poszedłem do Gringotta, by zrobić skrytkę. Zmieniłem sobie imię na Nathaniel Jonathan Potter, niby daleki kuzyn Jamesa z Polski. A co miałem zrobić? Cofnąć się nie mogę, dopóki czegoś nie załatwię. Gdy to już skończyłem, skierowałem się do Hogwartu, czyli tam, gdzie powinien być Dumbledore. Jako Pana Śmierci, nic nie mogło mnie zatrzymać, nawet jego bariery. Wiedziałem, że jestem o wiele silniejszy od Dumbledore'a. Już dawno opanowałem tak zaawansowaną magię, że dyrektor przestraszyłby się mojej potęgi. Oczywiście, nie zamierzałem być drugim Voldemortem, miałem zamiar wykorzystać to w dobrym celu. Gargulec odskoczył przede mną, kiedy użyłem słabego czaru odblokowującego. Wszedłem do gabinetu bez pukania. W fotelu siedział Quirrel, najwyraźniej przyszedł na rozmowę o pracę. Ledwo powstrzymałem się przed wzdrygnięciem.


- Dyrektorze, z całym szacunkiem, ale jeśli nie chce pan, by dzieciaki w szkole były zagrożone, nie zatrudni go pan - powiedziałem, mierząc niedoszłego nauczyciela nienawidzącym wzrokiem.

- Nie rozumiem kim pan jest, ani o czym pan mówi, ale to ja tu jestem dyrektorem i chyba wiem, co jest najlepsze dla moich uczniów - odpowiedział dyrektor. Niczym nie przypominał teraz miłego dziadka. No tak, jestem mu obcy.
- Prze-prze-przepraszam, z-za to n-niep-porozumienie... - zaczął Quirrel.
- Daruj sobie, cwaniaku - powiedziałem. - Skoro nie masz nic do ukrycia, to zdejmij turban. Może trochę krwi jednorożca? - spytałem ze słodkim uśmiechem, a nauczyciel zbladł. Dyrektor był całkowicie wyprowadzony z równowagi, a przybyły momentalnie zmienił się w czarną mgłę i uciekł przez okno. Prychnąłem. - Voldemort na pewno nie będzie zadowolony z takiego obrotu spraw... - Mruknąłem do siebie. Albus stał jak spetryfikowany, nie do końca rozumiejąc, co się właściwie stało. - Długa historia - mruknąłem, siadając i machając czarną różdżką, by przywołać do siebie dzbanek z herbatą. Dyrektor całkowicie zgłupiał.
- W tej chwili, młody człowieku, wyjaśnisz mi skąd wiedziałeś o tym, co tu się dzieje i skąd masz Czarną Różdżkę - zażądał. Parsknąłem.
- Nie tylko Czarną Różdżkę. Jestem Panem Śmierci. Mam Kamień Wskrzeszenia z horkruksa Voldemorta - wymieniałem spokojnie, licząc na palcach. - Mam Pelerynę Niewidkę po ojcu - dodałem kolejny palec. - I po tym, jak Draco Malfoy pokonał pana w pojedynku, i kiedy ja pokonałem jego, zostałem też panem najpotężniejszej różdżki we wszechświecie - powiedziałem. - Przy okazji, niech pan nawet nie myśli o tym, by pozwolić Severusowi poświęcać się tak brutalnie na pana korzyść. Powinien cały czas grać lojalnego, więc JEŚLI Czarny Pan da znak, że wraca, Severus ma być przy nim. Nie powtarzajmy błędów... Przyszłości? Nie ważne...
- Dosyć! Kim ty jesteś i co tu robisz?! - wrzasnął. Dobra, wkurzyłem się lekko. Wstałem, a magia wokół mnie zaczęła drżeć, przyprawiając go o ciarki.
- Nawet nie wiesz, jaką posiadam moc. I to dzięki twoim kłamstwom i kłamstewkom, Albusie. Traktuję cię jak dziadka, jesteś kimś, na kogo mogłem liczyć nawet po twojej śmierci, ale kłamstw ci nie wybaczę. Oficjalnie jestem dalekim kuzynem Jamesa Pottera, a nieoficjalnie... - odsłoniłem bliznę. Starzec zachwiał się i usiadł w fotelu, patrząc na mnie zszokowany. Pokazałem mu zmieniacz czasu.
- Jak... Harry..? - spytał.
- Owszem. A teraz mnie wysłuchasz... - powiedziałem i zacząłem mu opowiadać jak się tu znalazłem.

Pięć godzin i parę butelek kremowego dla dyrektora później wciąż siedziałem w jego gabinecie, powoli sącząc kolejną filiżankę herbaty.

- Więc teraz mnie pan zrobi nauczycielem, albo będą tego poważne konsekwencje - zakończyłem swój wywód.
- To stąd wiedziałeś... - mruknął. - Czasami lepiej nie znać swojego przeznaczenia - dodał, uśmiechając się.
- Ma pan rację, fajnie było nie wiedzieć, że hodował mnie pan jak świnię na rzeź, by Voldemorta mógł zabić ktoś inny- zakpiłem. - Ale tak oficjalnie. Nie wysyłajcie żadnych sów do Dursley'ów, miałem przez to koszmarne wakacje - powiedziałem, kończąc herbatę. - Lepiej dajcie to mi, i tak będę musiał złożyć papiery adopcyjne na... siebie... - zmarszczyłem brwi.
- Nie możesz, krew twojej matki...
- Nie gadaj bzdur. Bariera wygaśnie po czwartym roku, kiedy Voldemort użyje mojej krwi, by się odrodzić w rytuale. Jeśli Harry będzie ze mną, nie stanie mu się nic. Jestem zbyt potężny, by jakieś sługusy Voldka, czy sam Voldemort w pełni swych sił mnie pokonali. Przy okazji, od jak dawna wie pan, że jestem potomkiem dwóch założycieli? - spytałem, a jemu opadła szczęka.
- Dowiedziałem się, gdy na szóstym roku Lily przyszła do mnie, by powiedzieć mi, że rozmawia z wężami. To niezwykły dar...
- Bardzo, ale też niebezpieczny. Gdyby mi pan o tym powiedział, po prostu bym kontrolował swoje zachowania. Przez pańskie kłamstwa wszystko było bardziej zawiłe niż to możliwe - westchnąłem.

- Proszę dać mi ten list, pójdę odwiedzić stare śmieci - powiedziałem spokojnie. Dyrektor wyciągnął list z szuflady biurka i podał mi go.

- Tylko proszę cie, Harry, nie rób nic głupiego - powiedział, wręczając mi do reki pergamin i miedziany kluczyk do skrytki po rodzicach.
-Od dziś jestem Nathaniel, nie Harry. Harry jest moim bratankiem - powiedziałem, aportując się wprost z jego gabinetu, szokując go tym jeszcze bardziej, niż to możliwe. Najpierw przeniosłem się do Komnaty Tajemnic. Jak ja się cieszyłem, że dyrektor nie zauważył, jak magią bezróżdżkową przywołałem sobie miecz mego przodka. Stanąłem naprzeciw posągu z przewiązanymi oczami, używając wszystkich pozostałych zmysłów do zlokalizowania bestii.
- Przemów do mnie Slytherinie, największy z czwórki Hogwartu - powiedziałem w wężomowie. Tak, mimo pokonania Voldemorta, mimo pozbycia się jego duszy, wciąż ją znałem. Proste, jestem potomkiem Slytherina. Usta posągu otworzyły się, a spomiędzy nich wypełzł bazyliszek. Nie patrzyłem mu w oczy, ale i tak by mnie nie skrzywdził, teraz był pod moją kontrolą. - Podpełznij tu - rozkazałem mu, a gdy spełnił mą wolę szybkim cięciem odrąbałem mu łeb. Wąż zasyczał z wściekłości i bólu, padając na posadzkę, a ja rozciąłem jego skórę, by zgarnąć łuski bazyliszka i wyrwałem mu kły, pakując wszystko do osobnych pojemników. Przelałem też trochę jego krwi i wyciąłem mięso, pakując do słoików i rzucając czar, który uniemożliwiał temu zepsucie się. W końcu, pozbywszy się krwi bestii, teleportowałem się w ciemny zaułek niedaleko Privet Drive i podszedłem do drzwi niespiesznym krokiem. Nim zapukałem, odetchnąłem cicho, by się uspokoić. "Czas zmienić przyszłość. Koniec z terrorem" pomyślałem, nim drzwi otworzyły się przede mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!