Stanęliśmy dokładnie przed tym samym budynkiem, w którym kupowaliśmy dla małego ubrania. W sumie... Przyda mu się więcej garniturów... Nie ważne.
-Gotowy?- spytałem z lekkim uśmiechem, ściskając delikatnie jego dłoń w geście otuchy. Przytaknął, ale nie ruszył się z miejsca.
-A czy... Będę mógł wybrać sobie fryzurę i okulary..?- spytał niepewnie, jakby wciąż uważał to wszystko za sen, który w każdej chwili się skończy. Kucnąłem przed nim i przytuliłem go do siebie.
-Oczywiście, że tak, Harry. Przecież nie kazałbym ci nosić czegoś, co ci się nie spodoba... No, poza garniturem. Ale to tylko z konieczności- wyszczerzyłem się łobuzersko. Młody odetchnął z ulgą i pociągnął mnie w stronę wejścia.
-To na co czekasz? Chodź już!- krzyknął z szerokim uśmiechem, na co nie mogłem się nie zaśmiać. Udaliśmy się na drugie piętro, na którym znajdowały się oba zakłady. Jeden naprzeciw drugiego.
-Najpierw po okulary, co?- spytałem kucając i sadzając go sobie na ramionach. Weszliśmy do środka i z pomocą małego bezróżdżkowego, niewykrywalnego Imperio byliśmy umówieni za dwie minuty. Posadziłem go na krześle, siadając obok niego i mrugając do niego z zadziornym uśmiechem. Młody był dość zdenerwowany, od razu spuścił wzrok na swoje buty, które, dzięki jego działaniom, naśladowały ruchy wahadła. Westchnąłem cicho.
-Podobają ci się jakieś okulary?- spytałem wskazując na półkę przed nami, by zająć go czymś, nim okulista nas wywoła. Młody wstał i niepewnie podszedł do wystawy, oglądając wszystkie oprawki. Na szczęście, już po chwili przyszedł lekarz, wywołując nasze nazwisko. Wstałem i wyciągnąłem dłoń w stronę Harry'ego, który ufnie ją ujął i razem ruszyliśmy do gabinetu specjalisty. W środku kazał on małemu zająć specjalistyczny fotel, a ja sam usiadłem przy ścianie. Badanie zajęło bitą godzinę, ale już po tym czasie wszystko było jasne.
-Wada wcale nie jest taka duża. Sprawę pogarszało też to, że nosił za silne szkła i to w przyszłości mogłoby spowodować więcej szkód, bo wzrok starałby się dopasować wzrok do okularów. Wada to zaledwie minus pół na lewym oku i minus ćwierć na prawym. W tym wypadku sugerowałbym soczewki korekcyjne. Nie będziesz musiał dzięki temu nosić okularów- poklepał go po ramieniu -A oczy przyzwyczają się do braku czegoś, co pomniejszy obraz, bo wszystko będzie się działo tuż przy siatkówce. Co wy na to?- spytał, a ja popatrzyłem na małego.
-I nie będę musiał już nigdy nosić okularów?- spytał. Skinąłem głową na potwierdzenie. Sam Harry się zgodził chwilę potem, więc następne pół godziny okulista spędził na uczeniu małego konserwacji soczewek oraz zakładaniu i ściąganiu ich. Gdy byliśmy pewni, że opanował tą sztukę, kupiłem mu zapas miesięcznych soczewek i wyszliśmy zadowoleni, przechodząc do salonu fryzjerskiego.
Tam niestety musieliśmy czekać w kolejce. Harry siedział wpatrzony w lustro, oglądał siebie bez okularów. Rozumiałem go, ciężko się przyzwyczaić do takiego widoku. Westchnąłem. Myślicie, że przez to, że on nosi soczewki korekcyjne, mój wzrok powinien się poprawić? Nie, niestety nie. Nie jestem już Harrym Potterem. Ten rytuał pozwolił mi zachować moje wspomnienia, ale jednocześnie sprawił, ze Nathaniel na serio istnieje i to właśnie ja nim jestem. Czyli inaczej mówiąc, w mojej rzeczywistości jestem Harrym, tutaj jestem Nathanielem. To, co się stanie tutaj nie ma wpływu na mnie, na mój charakter, wygląd. Dziwne, prawda? Niestety jednak, musiałem to zrobić, by przeżyć. Za dużo zmieniłem w tej rzeczywistości, by móc bez żadnych konsekwencji cofnąć się do swoich czasów.
Wreszcie zostaliśmy wywołani, więc mały usiadł na fotelu, a ja oparłem się o ścianę niedaleko. Fryzjer podał Młodemu album z fryzurami i już po chwili wziął się do pracy. Ściął go na krotko, tak, że blizna była widoczna. Nad tym też popracujemy... Siedzieliśmy tu pół godziny, a młody był bardzo zadowolony ze swojego nowego wyglądu. Pasujące ubrania, nowa fryzura i brak okularów na serio robiły z niego porządnie wyglądającego chłopca. Przez chwile przeglądał się sobie w dużym lustrze, zastanawiając się, jak to jest wyglądać inaczej niż jak przybłędą z ulicy, a ja westchnąłem.
Nawet dopasowane rozmiarem ubrania sprawiały wrażenie, jakby były na niego za duże. Musiał przybrać na wadze. Zdecydowanie musiał. Zapłaciłem za to i złapałem małego za dłoń, idąc w kierunku nieużywanej alejki. Złapałem za mugolską monetę i już po chwili otworzyłem świstoklik aktywujący się na hasło. To był uniwersalny świstoklik, zawsze aportował do korytarza naszego domu. Miałem zamiar potem dać go małemu, by nosił przy sobie cały czas. Kazałem mu złapać monetę i powiedziałem cicho w wężowmowie
-Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej- poczuliśmy szarpniecie w okolicy pępka i znaleźliśmy się w korytarzu. Ja na nogach, a on... Cóż, na tyłku.
-Wstawaj, młody...- uśmiechnąłem się, pomagając mu wstać. -Moje pierwsze lądowanie miałem na twarzy, wiec nie masz co się martwic- powiedziałem ze śmiechem i poprowadziłem go do salonu.
-Musimy omówić parę spraw. Jako, że jesteś szlachcicem, nauczysz się manier, kultury osobistej, tańca, drzewa genealogicznego oraz opanowania- wyliczałem na palcach, siedząc prosto i z zupełną pustką w wyrazie twarzy. On zdawał się być przerażony tą myślą, a ja wreszcie wiedziałem, czemu mówiono mi zawsze to, co chciałem usłyszeć. Z mojego wyrazu twarzy, z moich oczu dało się wyczytać wszystko o czym myślałem. A dodając do tego umiejętności legilimenty... A potem się dziwiłem, że mną manipulowano jak laleczką Barbie. -Ale to nie wszystko. Do tego dochodzą podstawy zaklęć, eliksirów, latania, opieki nad magicznymi stworzeniami, zielarstwa oraz oklumencji do drugiego stopnia. Tylko w wakacje- dodałem słowem wyjaśnienia. Wyglądał na bardziej przestraszonego niż ja na pierwszym roku w Zakazanym Lesie.
-Jak ja niby mam to wszystko zrobić?! Mam dopiero dziesięć lat!- poderwał się z miejsca oburzony, czym zarobił sobie moje karcące spojrzenie. Usiadł ponownie, tym razem prosto, i opuścił trochę głowę zażenowany własnym zachowaniem. -Przepraszam wujku...- szepnął speszony. Położyłem mu dłoń na głowie, mierzwiąc mu włosy.
-Nic się nie stało, ale musisz bardziej nad sobą panować. Im bardziej ukazujesz swoje uczucia, im więcej dajesz innym poznać po swych oczach, tym większą ludzie mają nad tobą przewagę- powiedziałem spokojnie. -Inni szlachcice uczą się tego od szóstego roku życia, a my mamy tylko ten czas, który nam został. Naukę zaczniemy od jutra. Następną rzeczą jest to, że musimy zmienić twoją dietę i ustalić ci plan ćwiczeń. Nie możesz być przecież taki chudy, bo mi cie jeszcze wiatr porwie- powiedziałem spokojnie, z lekkim uśmiechem. -A teraz...- przywołałem do ciebie książkę dla dzieci o zasadach savoir-vivre'u i wręczyłem mu ją. -Prosiłbym cię, byś to przeczytał na jutro. Ja niedługo wrócę, muszę coś załatwić...- powiedziałem głosem nie znoszącym sprzeciwu. Skinął głową potakująco i wstał. Już chciał iść do siebie, gdy zatrzymałem go w środku drogi.
-Nawet się nie pożegnasz?- spytałem z lekkim uśmiechem, kucając i czekając na niego z otwartymi ramionami. Od razu się do mnie przytulił.
-Do widzenia, wujku- powiedział, biegnąc na gore, a ja zaśmiałem się głośno, widząc tą jego słodką nieporadność. Niestety, ale zaraz potem mój wyraz twarzy stal się surowy, nieprzenikniony. Tak samo jak moje bariery. Jeśli jest jeszcze jedna osoba, która musi wiedzieć o tym, że się tu przeniosłem, to jest nią na pewno jeden nietoperz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!