wtorek, 9 października 2018

O Dziesięć Za Mało #4 Bajki na dobranoc i magiczne rytuały

Gdy młody się myl, ja ogarnąłem się i szybko teleportowałem się na Pokątną, by kupić młodemu Baśnie Brada Beedle'a. Wróciłem, gdy on wychodził z łazienki w piżamce z miotłami. Złapałem go za rękę i zaprowadziłem do jego pokoju.
-Posuń się- powiedziałem, kładąc się obok niego i zacząłem czytać mu bajkę, którą znałem na pamieć. -Było raz trzech braci, którzy wędrowali opustoszałą, krętą drogą o zmierzchu.


Doszli w końcu do rzeki zbyt głębokiej, by przez nią przejść, i zbyt groźnej, by przez nią przepłynąć. Bracia znali się jednak na czarach, więc po prostu machnęli różdżkami i wyczarowali most nad zdradziecką tonią. Byli już w połowie mostu, gdy drogę zagrodziła im zakapturzona postać.

I Śmierć przemówiła do nich. Była zła, że tym trzem nowym ofiarom udało się ją przechytrzyć, bo zwykle wędrowcy tonęli w rzece. Nie dała jednak za wygraną. Postanowiła udawać, że podziwia czarodziejskie uzdolnienia trzech braci, i oznajmiła im, że każdemu należy się nagroda za przechytrzenie Śmierci.


I tak, najstarszy brat, który miał wojownicze usposobienie, poprosił o różdżkę, której magiczna moc przewyższałaby moc każdej z istniejących różdżek, za pomocą której zwyciężyłby w każdym pojedynku – różdżkę godną czarodzieja, który pokonał Śmierć! I Śmierć podeszła do najstarszego drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki, wycięła z jego gałęzi różdżkę i dała najstarszemu bratu, mówiąc: „To różdżka z czarnego bzu, zwana Czarną Różdżką. Mając ją w ręku, zwyciężysz każdego”.

-Drugi w kolejności starszeństwa brat, który miał złośliwe usposobienie, postanowił jeszcze bardziej upokorzyć Śmierć i poprosił o moc wzywania umarłych spoza grobu. I Śmierć podniosła gładki kamień z brzegu rzeki, dała mu go i powiedziała, że ów kamień ma moc ściągnięcia umarłego zza grobu.


Potem Śmierć zapytała najmłodszego brata, co by chciał od niej dostać. A był on z nich trzech najskromniejszy, a także najmądrzejszy, więc nie ufał Śmierci. Poprosił o coś, co pozwoliłoby mu odejść z tego miejsca, nie będąc ściganym przez Śmierć. I Śmierć, bardzo niechętnie, wręczyła mu swoją Pelerynę-Niewidkę.


Wówczas Śmierć odstąpiła na bok i pozwoliła trzem braciom przejść przez rzekę i powędrować dalej, co też uczynili, rozprawiając o przygodzie, która im się przytrafiła, i podziwiając dary Śmierci.


I zdarzyło się, że trzej bracia się rozstali, każdy poszedł własną drogą.


Pierwszy brat wędrował przez tydzień lub dwa, aż doszedł do pewnej dalekiej wioski i odszukał czarodzieja, z którym się kiedyś pokłócił. Mając Czarną Różdżkę w ręku, nie mógł przegrać w pojedynku, który nastąpił. Zostawił ciało martwego przeciwnika na podłodze, a sam udał się do gospody, gdzie przechwalał się głośno mocą swojej różdżki, którą wydarł samej Śmierci i dzięki której stał się niezwyciężony.

-Tej samej nocy do najstarszego brata, który leżał w łóżku odurzony winem, podkradł się inny czarodziej. Zabrał mu różdżkę i na wszelki wypadek poderżnął gardło.


I tak Śmierć zabrała Pierwszego brata.


Tymczasem drugi brat powędrował do własnego domu, w którym mieszał samotnie. Zamknął się w izbie, wyjął Kamień, który miał moc ściągania zmarłych zza grobu i obrócił go trzykrotnie w dłoni. Ku jego zdumieniu i radości natychmiast pojawiła się przed nim postać dziewczyny, z którą kiedyś miał nadleję się ożenić, zanim spotkała ją przedwczesna śmierć.


Była jednak smutna i zimna, oddzielona od niego jakby woalem. Choć wróciła zza grobu, nie należała prawdziwie do świata śmiertelników i bardzo cierpiała. W końcu ów drugi brat, doprowadzony do szaleństwa beznadziejną tęsknotą, zabił się, by naprawdę się z nią połączyć.


I tak Śmierć zabrała drugiego brata.


Choć Śmierć szukała trzeciego brata przez wiele lat, nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero kiedy był w bardzo podeszłym wieku, zdjął z siebie Pelerynę-Niewidkę i dał ją swojemu synowi. A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą, i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata.

Nie zasnął, cały czas słuchał mnie uważnie i obserwował jak narysowane postacie poruszają się z biegiem historii. Gdy skończyłem, spojrzał na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczami.
-A czy ty wierzysz, że one istnieją?- spytał się mnie, a ja tylko wyszczerzyłem się do niego łobuzersko.
-Ja jestem tego pewny- powiedziałem spokojnie. -Widziałem każde z Insygniów Śmierci. Czarną Różdżkę, Kamień Wskrzeszenia i Pelerynę Niewidkę. Nigdy nie zapominaj, ze w każdej bajce, w każdej legendzie i każdym micie jest ziarnko prawdy, młody- poczochrałem go po włosach i wstałem.

-A teraz śpij. Jutro zaczniemy naukę- uśmiechnąłem się spokojnie. Pokiwał głową, układając się do snu. Ja sam zaś skierowałem się do sypialni, która należała kiedyś do moich rodziców. Paroma zaklęciami udało mi się odzyskać ich rzeczy. Leżały bezpiecznie w kartonach pod łóżkiem. Takie ładne pamiątki... Wziąłem bieliznę na przebranie i poszedłem wziąć szybki prysznic. Zaraz gdy się wymyłem, poszedłem spać. Wstałem z samego rana, wypoczęty, ale jednocześnie zmęczony. No tak, im dłużej tu siedzę, tym bardziej chwieje się moja rzeczywistość... Chyba muszę się zabezpieczyć jakimś rytuałem... Przywołałem do siebie odpowiednią książkę i przez chwilę szukałem odpowiedniej strony. Aha, mam.

Narysowałem kredą na podłodze pentagram, rozstawiając świece w trzech rogach gwiazdy i wypisując w pustych narożnikach znaki runiczne oznaczające czas i nieśmiertelność. Zapaliłem niegasnący płomień w samym środku gwiazdy, skrapiając ja moją krwią z przeciętej dłoni.
-Ja, jako ten, który z przyszłości przybywam, błagam o dopełnienie mej wieczności w tym czasie. Błagam o możliwość życia tu jako ktoś nowy, w miejscu, gdzie nie będę już sobą, a kimś zupełnie innym. Na pradawną magię i magię krwi, niechaj Harry James Potter przybyły z roku dwa tysiące pierwszego, był uznany za Nathaniela Jonathana Pottera, urodzonego w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym, miesiąca siódmego, dnia dwudziestego dziewiątego!- wysyczałem swa prośbę. Kontury pentagramu zaczęły świecić na czarno-czerwono, a ogień syknął złowrogo i zgasł, zabierając ze sobą płomienie świec. Czyli moja prośba została wysłuchana. W najgorszym razie trafiłbym do swoich czasów. Odetchnąłem głęboko. Nie, nie mógłbym jemu tego zrobić...

Wstałem z klęczek i wziąłem z szafy garnitur, idąc do łazienki. Szybki, odświeżający prysznic wszystko załatwił. Zero stresu, tylko spokój. Wytarłem się starannie, zaraz ubierając się, i poszedłem do pokoju Harry'ego.
-Wstawaj, młody, jedziemy na zakupy!- krzyknąłem przez drzwi, pukając w nie i zszedłem na dół, by zabrać się za robienie kanapek na śniadanie. Mały zszedł po chwili, ocierając oczy.
-Mam coś zrobić?- spytał cicho, jeszcze chyba do końca nie ogarniając.
-Mógłbyś poustawiać talerze na stole i uszykować kubki?- spytałem z lekkim uśmiechem. Pokiwał lekko głowa i intuicyjnie podszedł do odpowiednich szafek, szykując zastawę.
-Co będziesz pił?- spytałem, kończąc robić ostatnią kanapkę.
-Mogę...- przygryzł wargę, jakby nie był pewny, czy może o to spytać. -Mogę prosić o gorąca czekoladę?- spytał. Zaśmiałem się cicho, przywołując magia bezróżdżkową karton mleka i nalewając go do jednego z kubków, zaraz podgrzewając i dosypując proszek. Sobie w podobny sposób przygotowałem kawę, kładąc na stole talerz pełen kanapek.
-Smacznego- życzyłem mu, samemu zabierając się za jedzenie. Wziął ostrożnie kanapkę, jakby się bał, że zaraz mu ją zabiorę, następnie jedząc powoli. Gdy się upewnił, że na pewno możne jeść i nikt pokroju Dudley'a nie wpadnie do środka, zabierając mu jedzenie, rozluźnił się i jadł spokojnie.
-Harry- zwróciłem mu uwagę. -Plecy proste, łokcie ze stołu. Ród Potterów jest bardzo szanowany, zaliczamy się do arystokracji. Powinieneś nauczyć się manier i zasad savoir-vivre'u- uśmiechnąłem się pocieszająco. -Nie martw się, mamy całe wakacje, by cię tego nauczyć- dodałem, a on jakby odetchnął cicho. Zastosował się jednak do mojej prośby i jadł jak na wychowanego młodzieńca przystało.


Podczas posiłku opowiadałem mu trochę o rożnych magicznych wydarzeniach, które są ważne w naszym społeczeństwie, na przykład o Mistrzostwach Świata w Quidditchu. Opowiadałem mu tez odrobinę o szkole i zapewniłem go, że przydział do domu jest bezpieczny i nie trzeba walczyć z żadnym trollem. Nie powiedziałem mu, na czym to polega, niech ma jakaś niespodziankę. Dałem mu jednak Historię Hogwartu do poczytania. Nawet ja zdążyłem ją przeczytać przez te dziesięć lat, odkąd dowiedziałem się o magii. Jak tylko skończyliśmy, magią odesłałem naczynia do mycia i wstałem.
-A teraz się szykuj, pojedziemy na dalsze zakupy- powiedziałem, planując zapoznać go z każdego rodzaju środkiem transportu, nim jeszcze pojedzie do szkoły.
-Pojedziemy? Jak?- spytał zaciekawiony, wstając posłusznie.
-Hej, plecy prosto- upomniałem go. -Magicznym autobusem, oczywiście. Błędnym Rycerzem. Zapewne nie spodoba ci się za bardzo, ale lepsze to, niż teleportacja- powiedziałem z cichym śmiechem. Pokiwał głową i pobiegł na górę, a ja westchnąłem cicho. To będą ciężkie wakacje. Szybko teleportowałem się do gabinetu dyrektora.


-Potrzebuję pozwolenia na tworzenie świstoklików na moje nowe nazwisko- powiedziałem na wstępie, strasząc go tym. -Oraz pozwolenie dla Harry'ego na czarowanie poza szkołą- dodałem szybko.
-Harry, chłopcze. Nie strasz tak staruszka- odparł z lekkim uśmiechem.
-Nie Harry, tylko Nathaniel. Proszę przyzwyczajać się do tego, bo jeśli powie tak pan przy ciekawskich Gryfonach, będą drążyć. W dodatku, że Ronald Weasley i Hermiona Granger będą wśród pierwszorocznych.
-A jakie to ma znaczenie?- spytal zdziwiony.
-Weasley mimo wszystko jest doskonałym strategiem, a Hermiona jest najmądrzejszą i najzdolniejszą czarownica od czasów Roveny- powiedziałem. -Chyba jest jej dawną potomkinią... Lepiej niech pan to sprawdzi. Ja, oczywiście, jestem najpotężniejszym czarodziejem od czasów moich przodków-założycieli, ale to już chyba się sam pan domyślił, prawda?- spytałem spokojnie. Pokiwał głową, potwierdzając to.
-Rada na przyszłość. Kiedy znajdzie pan pierścień Grauntów, niech pan go nie zakłada. Jestem Panem Śmierci, więc jeśli chciałby pan przeprosić siostrę... No. A na pierścieniu ciąży potężna klątwa, która uśmierci pańską dłoń. Nie chcemy, by umarł pan w tak tragicznych okolicznościach- dodałem spokojnie. -Teraz muszę lecieć, ja i mały idziemy na zakupy... A. I proszę nie oceniać ślizgonów zbyt pochopnie, ani nie faworyzować żadnego z domów. To jest naprawdę bardzo nieuczciwe, jak na przywódce jasnej strony- zakpiłem sobie, teleportując się wprost do salonu. Akurat usłyszałem tupot małych nóżek na schodach.

-Gotowy!- powiedział Harry z uśmiechem, stojąc przede mną w zielonej koszuli z krótkim rękawem i czarnych jeansach. Pokręciłem głową, wyciągając mu ją ze spodni.
-Teraz gotowy. Najpierw pojedziemy do okulisty, może da się jakoś naprawić twój wzrok- stwierdziłem spokojnie, zatrzymując się w półkroku. Podniosłem ze stołu serwetkę, w jednej chwili zmieniając ja w jasno-zieloną chustkę. Zwinąłem ją w cienki pasek, wiążąc mu ją na czole, by nie było widać blizny.
-Teraz nikt cie nie rozpozna i nie będą nas zatrzymywać- powiedziałem, przyglądając mu się uważnie. -Nie, po okuliście jeszcze fryzjer, bo z tymi włosami też trzeba coś zrobić- cmoknąłem cicho, łapiąc go za dłoń. -Chodź, czas na twoją pierwszą przejażdżkę Błędnym Rycerzem!- zawołałem radośnie, by go trochę odstresować. Wyszliśmy na zewnątrz. Jak ja się cieszyłem, ze to miejsce było zamieszkiwane przez mugoli i czarodziejów w tym samym stopniu. Jedyne miejsce na ziemi, gdzie czarodzieje nie musieli się kryć z magią przed mugolami. Wyjąłem różdżkę i przywołałem autobus. Na schodach stał pryszczaty, młody chłopak, miał może lat czternaście.
-Witamy w Blednym Rycerzu- powiedzial strasznie wysokim glosem. -Mam na imie Stan...
-Miło cię poznać. A ile będzie za naszą przejażdżkę do Londyńskiego centrum handlowego?- spytałem, przerywając mu. Policzył na kasowniku, zaraz wyciągając dwa bilety.
-Galeon i trzy sykle- powiedział z uśmiechem. Podałem mu odpowiednią ilość pieniędzy i odebrałem nasze bilety, kierując się z nim na górę. Usadziłem go na krześle, zabezpieczając go niewidzialnymi pasami i przytwierdzając krzesło przylepcem. To samo zrobiłem ze sobą.

-Nathaniel... Co to są galeony?- spytał niepewnie. Uśmiechnąłem się wyrozumiale. Pamiętam moje wielkie zdziwienie, gdy Hagrid wyjaśniał mi czarodziejską walutę.
-Jeden galeon to na mugoslkie pięć funtów- powiedziałem spokojnie. -Poza nimi, są jeszcze sykle i knuty. Jeden galeon to siedemnaście sykli, a jeden sykl to dwadzieścia jeden knutów. Nie takie trudne, jeśli się przyzwyczaisz- zapewniłem go. -I mów mi wuju, tylko w szkole będziesz musiał zwracać się do mnie per "Profesorze"- skrzywiłem się. Nie czułem się profesorem, ale trzeba w to brnąć.
-Czyli zapłaciłeś dwadzieścia sykli, tak? Czyli około piec funtów i pięćdziesiąt pensów?
-No, brawo mały- poczochrałem go po włosach, a autobus ruszył z zawrotna prędkością. Chyba się tego nie spodziewał. Co chwilę skręcaliśmy, hamowaliśmy i przyspieszaliśmy, ale już po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Odpiąłem siebie i małego z tych pasów, następnie łapiąc go za rękę i wychodząc.
-Dzięki Stan!- krzyknąłem za nim, a Harry pożegnał się z nim krótkim "Do widzenia". Czas na zakupy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!