- Witaj Harry - przywitałem się z nim, a on otworzył szeroko usta z szoku. - Czy mógłbym porozmawiać z twoim wujostwem? To ważne dla nas obu.
Mrugnąłem do niego, a on przepuścił mnie w drzwiach. No dobra, spokój Ha... Nathanielu. Wiedziałeś, że to nie będzie łatwe, ale czego nie robi się dla dobra przyszłości? Wszedłem do salonu, doskonale znając każdy skrawek tego mieszkania. Ile to już razy sprzątałem je od góry do dołu..? W salonie siedzieli państwo Dursley'owie i Dudley, który opychał się właśnie porcją lodów.
- Witam państwa. Nie chciałbym przeszkadzać, ale to dotyczy spraw świętej pamięci siostry pani Petunii... - powiedziałem, a Vernon poczerwieniał na twarzy.
- Dzieciaki, wynocha na górę! - ryknął na cały głos, a Dudley i Harry wybiegli z pomieszczenia.
Usiadłem spokojnie w fotelu, podczas gdy oboje dorosłych patrzyło na mnie z przerażeniem i gniewem.
- Mam dla was propozycję - powiedziałem spokojnie, zwracając się do nich na ty. - Podpiszecie papiery, że przekazujecie mi opiekę nad Harrym. Pozbędziecie się go na dobre, zero dziwaków, zero magii, zero zagrożenia, zero nienormalności. Tylko na tym zyskacie - powiedziałem spokojnie, wyciągając różdżkę i wyczarowując papiery dla mugolskich urzędników. Petunia podskoczyła w miejscu, a Vernon wydał z siebie jakiś chrapliwy dźwięk.
- Kim ty niby jesteś, by nam mówić co robić?! I schowaj ten pieprzony patyk! - zaczął się wydzierać.
- Na twoim miejscu bym się uciszył. Ja mogę czarować poza szkołą, bo, no cóż, już ją skończyłem. Mogę też przy was używać magii, bo wy już o niej wiecie. A gdybym tak przypadkiem rzucił zaklęciem podpalającym nie tam, gdzie trzeba? - uniosłem brew, jakbym na serio to rozważał i uśmiechnąłem się kpiąco. Obojga dorosłych przeszedł dreszcz. - A nazywam się Nathaniel Jonathan Potter. Przez cały ten czas nie było mnie w kraju, dopiero niedawno się dowiedziałem o śmierci mojego kuzyna, więc postanowiłem znaleźć mojego bratanka. Nie mam zamiaru zostawiać go z mugolami, którzy nienawidzą go za jego... Wyjątkowość - stwierdziłem, patrząc na nich nienawistnie. Ciotka złapała za pióro i od razu podpisała dokument, a ja wysłałem go ruchem dłoni na biurko urzędnika.
- Czyli mogę już małego zabrać do domu - uśmiechnąłem się do siebie.
Wstałem i ruszyłem do drzwi. Zanim jednak je otworzyłem, obróciłem się ku nim i rzuciłem parę paskudnych zaklęć na wujostwo. Ciekawe, jak spodoba się Vernonowi stała impotencja, a Petunii brak metabolizmu. Wyszedłem na korytarz. Obaj chłopcy stali i patrzyli na mnie ze strachem. No, może Harry był trochę zafascynowany. Kucnąłem przy nim i uśmiechnąłem się do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się na dotyk. Pamiętam to, nienawidziłem obcych.
- Spokojnie, Harry. Mogę cię prosić, byś się spakował? Mam zamiar zabrać cię do naszego domu - cały czas uśmiechałem się przyjacielsko, delikatnie. Młodsza wersja patrzyła na mnie przez chwilę zdziwiona, analizowała moje zachowanie w poszukiwaniu podstępu.
- Ale to tu jest mój dom... - powiedział niepewnie, a ja pokręciłem głową.
- Możesz mi wierzyć, lub nie, ale to miejsce nigdy nie będzie twoim domem. Ci ludzie nigdy nie będą twoją rodziną, która pomoże ci w potrzebie. Daj sobie pokazać lepsze życie - poprosiłem, wskazując na komórkę pod schodami. Otworzył zaskoczony oczy, ale skinął głową i poleciał się spakować. - Nie pakuj ciuchów po kuzynie - powiedziałem od razu. - Zaraz pójdziemy na zakupy do centrum handlowego - wyjaśniłem, stając w drzwiach.
Dursley'owie mierzyli mnie nienawistnymi spojrzeniami, a ja tylko uśmiechałem się kpiąco. Użyłem legilimencji, by moc powiedzieć coś w ich umysłach. ~ Nigdy was nie lubiłem ~ stwierdziłem, nie ruszając się z miejsca. Nie dałem po sobie poznać, że to ja zrobiłem cokolwiek. Kiedy Harry się spakował, podeszliśmy do drzwi.
- Pożegnaj się z tymi ludźmi, nigdy ich już nie zobaczysz - powiedziałem spokojnie.
Obróciliśmy się ku nim. Junior pomachał im, żegnając się cicho, a ja odsłoniłem czoło, ukazując im moja bliznę i wytykając im język. Cała trójka sapnęła zaskoczona, nie wiedząc, co o tym myśleć, a ja na spokojnie wyprowadziłem siebie z tego domu. Wziąłem od niego małą torbę i przerzuciłem ją sobie przez ramię, zaraz sadzając go sobie na ramionach. Zaśmiał się cicho, siedząc tak wysoko. Pamiętam, że wszystko, co dla mnie było nowe, było rozrywką. Nawet ktoś, kto jeszcze nie słyszał o mojej złej sławie, był jak najlepszy przyjaciel.
- Harry, zanim pójdziemy na zakupy, muszę ci parę rzeczy powiedzieć - powiedziałem z ciężkim sercem, kierując się na plac zabaw.
Przechodnie patrzyli na nas zdziwieni, mierząc go z pogardą wzrokiem. Nagle zatrzymał nas sąsiad, który mieszkał na 12 Privet Drive. Nigdy nie umiałem zapamiętać jego imienia.
- Co pan robi z tym chuliganem?! On powinien siedzieć w domu wujostwa, pod kontrolą! - krzyknął.
Zmierzyłem go pogardliwym spojrzeniem, kiedy młodsza wersja mnie kuliła się ze wstydu.
- Kim pan jest, by go osądzać? - spytałem spokojnie. - Widział pan kiedyś jak się zachowuje? Widział pan, jak go traktują codziennie? Widział pan może, co ten chłopak musiał robić dzień w dzień? Nie? Szkoda. Mi było dane poznać jego historię i wiem, że to dobry dzieciak. A teraz niech pan zamknie jadaczkę i przestanie osądzać ludzi po plotkach.
Odszedłem od mężczyzny, nie zwracając już na niego uwagi. Czułem na sobie pełne podziwu spojrzenie jedenastolatka, który wciąż siedział na moich ramionach.
- Mogę się coś spytać? - zapytał cicho, wystraszony, a ja zaśmiałem się życzliwie.
- W praktyce, to już je zadałeś - powiedziałem, zaraz stawiając go na ziemi i kucając przed nim, by móc patrzeć mu w oczy. - Ale zawsze możesz mnie pytać o cokolwiek. Odpowiem najlepiej jak będę umiał. - zapewniłem go.
Przygryzł wargę, na chwilę uciekając wzrokiem, zaraz jednak patrząc na mnie z determinacją.
- Skąd wiesz to wszystko? Czemu mnie znalazłeś? Kim jesteś? - spytał po chwili, a ja westchnąłem, znów sadzając go sobie na ramionach.
- Zaraz pójdziemy gdzieś, gdzie postaram się odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania - zapewniłem. - A ty wiesz, że twoi rodzice nie zginęli w wypadku samochodowym? - spytałem spokojnie, idąc w kierunku placu zabaw.
Młody wypalał mi dziurę w czaszce swoim pytającym spojrzeniem. Wszedłem do parku, sadzając go na jednej huśtawce i samemu siadając obok.
- Bo widzisz, my nie należymy do tego samego świata co twoje wujostwo i kuzyn - powiedziałem. - My należymy do świata, gdzie prawie wszystko jest możliwe, gdzie człowiek umie żyć bez elektryczności, gdzie fikcja jest rzeczywistością a rzeczywistość fikcją - powiedziałem. Spojrzałem na niego z cwanym uśmiechem.
- Powiedz mi, ile razy w twoim życiu stało się coś dziwnego, coś, czego nie da się wyjaśnić, kiedy ty się bałeś lub byłeś załamany? - spytałem go, a on rozszerzył oczy w zrozumieniu. - To magia, mój drogi. A ty jesteś czarodziejem. Tak samo jak ja - uśmiechnąłem się szerzej.
- J-jestem czarodziejem? - spytał.
Pokiwałem głową, potwierdzając to i kucnąłem przed nim, wyciągając list z Hogwartu.
- To jest renomowana szkoła magii. Sam tam chodziłem, a w tym roku będę tam uczył - wyciągnąłem różdżkę, wyczarowując kolorowe zwierzęta z obłoków. Kruka, lwa, węża i borsuka. - To są symbole czterech domów Hogwartu. Gryffindor, do którego ja należałem, dla szlachetnych i lojalnych. Tak mówią.
Dumny lew wyszedł naprzód, przemieniając się w godło Godryka. Mrugnąłem do niego, wywołując tym samym cichy śmiech.
- Zaraz za nim Slytherin. Nie jest tak zły jak mówią. On jest dla przebiegłych i ambitnych. Ceni sobie tez czystość krwi - powiedziałem, sprawiając, że tym razem wąż wyszedł do przodu, przemieniając się w godło. - Dalej mamy Ravenclaw.
Kruk wystąpił z szeregu dumnym krokiem, stając się godłem krukonów.
- Dla tych, którzy stawiają wiedzę ponad wszystko - skwitowałem, następnie zmuszając borsuka do ruchu i przemieniając go tak, by pasował do reszty. - I Hufflepuff. Wszyscy mówią, ze to najgorszy dom, ze trafiają tam odpadki. Nie, trafiają tam najbardziej lojalni i oddani, którzy wierzą w prawdę - powiedziałem. - A teraz otwieraj ten list, chyba jesteś ciekaw, co skrywa? - spytałem.
Młody rzucił się do otwarcia listu i wyciągnął go, czytając spokojnie. Gdy skończył, wstał i zaczął skakać ze szczęścia. Słyszałem o czym myśli. Zastanawiał się, czy to nie sen, skoro tyle dobrych rzeczy mu się przytrafiło. Złapałem bilet i listę zakupów w locie, próbując go uspokoić.
- Niestety, teraz jest czas, by porozmawiać o czymś poważniejszym - powiedziałem, sadzając go znów na huśtawce. - Wracając do śmierci twoich rodziców... To jest ciężki temat. W czasach, kiedy oni byli w szkole, zaczął się terror. Psychopata, samozwańczy Lord, próbował podbić magiczny świat, pozbyć się osób, które nie maja "czystej krwi" - chciał o coś zapytać, ale uniosłem dłoń. - Już mówię. Czystą krew mają ci, którzy z ojca na syna rodzą się z dwóch czarodziei. Pół krwi są ci, którzy są z mugola, czyli osoby niemagicznej, i czarodzieja. Są też mugolaki, czyli dzieciaki, które rodzą się w niemagicznych rodzinach, ale są obdarzone mocą. Więc Voldemort, bo tak się nazwał, dążył do tego, by pozbyć się mugoli, mugolaków i zdrajców krwi, czyli tych, którzy nie maja nic przeciw mugolom - znów chciał mi przerwać, ale uśmiechnąłem się szerzej, znów go powstrzymując. - Tak, wiem. I ja i ty nie mamy nic do nich i nie uważamy ich za niższy gatunek. Teraz trochę o tobie. Ty jesteś półkrwi, bo Lily, twoja mama, była mugolaczką, a James, czyli twój tato, był czystej krwi. U mnie tak samo, ale to nie jest ważne. Kiedy... - zaczęło się ściemniać, więc westchnąłem. Nie będzie bezpiecznie, póki Quirrel nie zostanie zabity. - Chodź, pójdziemy na zakupy. Skończę ci opowiadać w domu - obiecałem, łapiąc go za dłoń. - Uwaga, możesz się dziwnie poczuć, ale najważniejsze jest, by się nie przewrócić - powiedziałem, mrugając do niego i teleportując nas do nieczynnej łazienki w Londyńskim centrum handlowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!