środa, 19 września 2018

O Dziesięć Za Mało #3 Prawda boli

Stanęliśmy w kabinie, on na muszli a ja na podłodze. Zdążyłem go złapać nim się przewrócił, zaraz trzymając go, gdy wymiotował.
-Wiem, nieprzyjemne- powiedziałem. -Z czasem się przyzwyczaisz i będzie lepiej- zapewniłem, klepiąc go delikatnie po plecach. Spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem, ale skinął głowa na znak, że rozumie. Wyczarowałem mu szklankę z woda, którą przyjął z wdzięcznością, najpierw płucząc sobie usta, dopiero potem przemywając gardło. Wyszliśmy z kabiny. Pusto. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je zwykłym Alohomora. Skierowałem się od razu do sklepu z ubraniami i ruszyłem do działo dziecięcego, wciąż trzymając go za rękę. Rozglądał się zaciekawiony. No tak, wtedy mnie jeszcze nie było w takim miejscu. Popchnąłem go lekko na zachętę.
-Leć, wybieraj, co ci się podoba- powiedziałem z przyjacielskim uśmiechem. Skoro już tu jestem, miałem zamiar zmienić nie tylko swoja przyszłość, ale tez jeszcze jednej osobie, na której zależało mi pomimo naszej nienawiści. Draco Malfoy. Zawsze wyczuwałem w nim dobro, ale on krył się za maską idealnego synalka. Trzeba wprowadzić mojego... syna? Tak, powiedzmy, ze syna. Trzeba go wprowadzić w mój plan. Tymczasem on chodził powoli między półkami, jakby upewniając się, że może sobie coś wybrać. Wywróciłem oczami i pakowałem do koszyka każda rzecz, której dotknął i przy której spędził więcej niż trzy sekundy. Wyszło na to, że mieliśmy cały koszyk pełen, ale zero wyjściowych rzeczy.

-Dobra mały, wiem, że nie przepadasz za zakupami, ani za drogimi rzeczami, ale czas, by kupić ci trochę garniturów- powiedziałem, na co ten jęknął zbolały. Cieszę się, że zdążyłem wymienić trochę moich galeonów na funty. W dziale z wyjściowymi ciuchami był krawiec, który dopasowywał wszystko na miarę. Oddałem małego w jego ręce, mówiąc, że gdyby coś się działo, to powinien od razu przyjść z tym do mnie lub mnie wołać. Skinął głową i stanął na stołku. Ja sam tez podszedłem do działo męskiego, by sobie sprawić nowy garnitur. Pół godziny i dwie powiększone przeze mnie torby z zakupami potem szliśmy sobie po korytarzach centrum. Za moich czasów to miejsce było lepiej wyposażone. Kurde, zaczynam gadać jak ktoś stary. Zobaczyłem sklep z zabawkami, więc od razu się tam skierowałem. Mały patrzył na mnie zaskoczony. Pewnie nie wierzył, ze dostanie własne, nowe zabawki. Ciuchy to i tak było dla niego wiele.
-Będę czekał przy kasie- powiedziałem, dając mu wózek na zakupy i mrugając w jego kierunku. Niech i on ma coś z życia. Skinął głowa i poszedł między półki. Nie za wiele wybrał. Tylko dwa pluszaki, klocki i kilka robotów-zabawek. Zapłaciłem za to i wyszliśmy.
-Teraz lody?- spytalem. Probowalem wciagnac go w konwersacje.
-A będę mógł sobie wybrać?- spytał niepewnie. Chyba wciąż nie wierzył w swoje szczęście.
-Tak, będziesz mógł- zapewniłem. Stanęliśmy w kolejce przy lodziarni, a on z zachwytem oglądał wszystkie smaki lodów, zastanawiając się, który wybrać. Ja wziąłem sobie gofry z bitą śmietaną i gorącą czekoladę, małemu zamawiając to samo i jeszcze wybrane przez niego lody o smaku truskawek. Usiedliśmy przy oknie, a Harry jadł ze smakiem. Pewnie myślał, ze to tylko bardzo rzeczywisty sen. Ciężko było przywyknąć do myśli, że jest się swoim własnym, prawnym opiekunem. Może to przyniesie coś dobrego?

Podczas pobytu w lodziarni mówiliśmy o tym, co się działo w jego życiu, o tym, jak mu się dziś podobało i o tym, jak się cieszy, że w końcu go znalazłem. Wróciliśmy do domu około dziewiątej wieczorem. Zdziwił się, widząc gruzy, ale gdy przeprowadziłem go przez barierę zamarł z zaskoczenia.
-No chodź, mały. Musisz zobaczyć swój pokój- powiedziałem, prowadząc go na piętro. Jego pokój był urządzony tak, jak ja zawsze chciałem go urządzić, gdy byłem w jego wieku. Stał oniemiały, widząc czarno-zielony pokój z meblami wykonanymi z wierzby. Położyłem jego torby na łóżku i uśmiechnąłem się, kucając przed nim.
-Rozpakuj się, maluchu, zrobię nam kolację- zmierzwiłem mu włosy. -I pamiętaj, nie ważne do jakiego domu będziesz należał, zawsze będę przy tobie. Nie słuchaj innych, tylko słuchaj głosu serca, dobrze?- spytałem, a on pokiwał głową. Wyszedłem z pokoju, kierując się do kuchni i robiąc nam naleśniki na kolacje. Nie minęło nawet dziesięć minut, kiedy zszedł na dół i usiadł przy stole, patrząc na moje ruchy.
-Jesteś podobny do mnie- stwierdził po chwili. Zaśmiałem się życzliwe.
-Wyglądamy jak typowi Potterowie- odparłem. Na szczęście po Drugiej Bitwie o Hogwart zmieniłem styl, nie tylko uczesania. Wymieniłem tez okulary na bardziej pasujące, z kwadratowymi ramkami. -Tylko ty masz oczy po swojej mamie, a ja mam po babci- stwierdziłem, w duchu błagając swoja mamę o wybaczenie tych kłamstw. Nie mogłem być teraz ze sobą całkowicie szczery. Spanikowałbym i prosił go, bym powiedział mu jak to jest w przyszłości, w której starszy ja nie zabieram się stamtąd. Nie chciałem, by wiedział, jak to było. Moment później naleśniki leżały gotowe na stole, a my zajadaliśmy się nimi. Podczas kolacji opowiadałem mu trochę o quidditchu i obiecałem, że nauczę go latać na miotle. Sprzątnąłem naczynia i usiedliśmy w salonie. Jednym machnięciem różdżki rozpaliłem ogień w kominku, wzdychając lekko.
-Teraz czas na poważną rozmowę, Harry...- powiedziałem, patrząc mu w oczy.

Mały ja siedział cicho, patrzył mi w oczy ufnie. Ufał mi, bo ja ufałem jemu. Pokazałem mu lepsze życie, gdzie nie musi być tak, jak sobie życzą inni.
-Zanim jednak ci powiem, musisz obiecać, że cokolwiek się nie stanie, pozostaniesz wierny swoim ideałom, zawsze będziesz stawać w obronie słabszych i będziesz próbował dostrzec dobro w każdym, nie ważne kto to będzie- poprosiłem jeszcze.
-Obiecuję ci to- rzekł pewnie, a magia nas oplotła. No tak, w końcu jest czarodziejem, wiec magiczne pakty go wiążą. -Co się stało?- spytał zaskoczony.
-Nie chciałem tego, ale nasza magia najwyraźniej sama zażądała dopełnienia magicznej obietnicy. Nie martw się, to nic strasznego. Po prostu twoja magia pomoże ci dotrzymać tej obietnicy- zapewniłem spokojnie malucha, zaraz wzdychając.
-Twoi rodzice nie przepadali za sobą w szkole- zacząłem opowieść od samego przedpoczątku. -Twój tato był strasznie zakochany w Lily- było cholernie trudno pilnować się, by mówić o swoich rodzicach jak o rodzicach kogoś innego. -Ona za nim nie przepadała, myślała, że nabija się z niej nie chciała, by twój tato ja podrywał. Ale się nie poddawał i na siódmym roku wreszcie się zeszli. Pobrali się zaraz po zakończeniu szkoły, a gdy twoja mama zaszła w ciążę, wygłoszono przepowiednię. Brzmi tak:
Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...


Pozwoliłem mu przetrawić informacje. Widziałem szok i przerażenie na jego twarzy.
-Ale... O kim to..?- spytał, chociaż widziałem, że trybiki pracują w jego głowie.
-Spokojnie, zaraz wszystkiego się dowiesz. Wraz z twoją mamą, w ciążę zaszła Alicja Longbottom... Hej, to nie jest zabawne nazwisko!- zganiłem go z lekkim uśmiechem, gdy przyłapałem go na chichotaniu. -Pod koniec lipca urodziło się dwóch chłopców. Mały Neville Longbottom i słodki Harry Potter- powiedziałem, a on uważnie obserwował moją twarz. Uważałem, że jeśli powie mu się całą prawdę, wszystko będzie łatwiejsze. -Voldemort miał wybór, który z was dopełni przepowiedni, wybrał ciebie, dlatego, że tak samo jak my, on też jest pół krwi. Neville ma czystą krew, dlatego wolał ciebie. W Halloweenową noc, gdy miałeś roczek, przyszedł do was do domu. James kazał twojej mamie ukryć ciebie i ją w twoim pokoju, a sam stanął na schodach i czekał, by walczyć z tym tyranem. Niestety, Czarny Pan był zbyt silny, więc twój ojciec zginał z jego reki- przymknąłem na chwilę powieki i odetchnąłem. Ciężko było o tym mówić. -Voldemort skierował się na górę tego domu i udał się do twojego pokoju- kontynuowałem. Młody chyba się trochę przestraszył, bo zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. -Nie, nie ma tu duchów, ale są w Hogwarcie. Krwawy Baron i Sir Nicolas są bardzo ciekawymi osobami- zapewniłem go.

-Kontynuując, Lord Voldemort skierował się na gore. Lily chroniła cię własnym ciałem, błagając, by zabił ją, ale oszczędził ciebie. Nie zgodził się, zabił ją pierwszą, nieświadomie zapewniając ci ochronę. Miłość matki to potężna magia i ona wciąż cię chroni- zapewniłem. -Jej krew przelana zapewniła, że on nie mógł cię tknąć. Gdy chciał cię zabić, promień zaklęcia śmiercionośnego odbił się od ciebie i trafił w niego, pozbawiając go ciała. Tak powstała twoja blizna, która jest przyczyną twojej więzi z tym potworem- dodałem. Mały sapnął, patrząc na mnie i wyczekując reszty. -Voldemort, zabijając twoja mamę, stworzył z ciebie horkruksa...
-Co to horkruks?- spytał przerażony. Westchnąłem i pomasowałem swoje skronie.
-Cząstką jego duszy. Tylko czyn tak zły jak morderstwo może rozerwać duszę na części. On ukrył w tobie część siebie, mordując twoją mamę. Dlatego go pokonałeś- Zauważyłem łzy w jego oczach. Wziąłem go na kolana i przytuliłem do siebie, starając chociaż w taki sposób okazać mu swoje wsparcie. -Jeśli chcesz, znam sposób, byś mógł się z nimi skontaktować. Ale to potem, leć się myc i spać, musisz sobie to poukładać w głowie. Przyjdę wieczorem, opowiem ci bajkę na dobranoc- mrugnąłem do niego, przytulając go na chwile mocniej. -I nie martw się, będę przy tobie, by cie chronić- zapewniłem go. Odetchnął, otarł policzki i poleciał na górę. Westchnąłem ciężko. Jutro będzie długi dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Doceniam każdy komentarz. To właśnie wy, wierni czytelnicy, mnie motywujecie do pisania kolejnych części. Liczę na sporą dawkę waszych opinii, nie koniecznie tylko i wyłącznie pochwał. Mam też nadzieję na uzasadnioną krytykę. Pozdrowienia!