czwartek, 18 października 2018

Syriusz i Lily 6

Następnego ranka było gorzej niż wcześniej. Syriusz i James nie tylko nie odzywali się do Evans, ale także unikali jej kiedy tylko mogli. Na lekcji Syriusz błagał profesora Slughorna o przesadzenie, zapowiadając, że jeśli tego nie zrobi, ich nowym obiektem do żartów znajdzie się jego partnerka. Nauczyciel ze strachu o swą ulubienicę przesadził go do Mateusza. Dla Syriusza, to była jak gwiazdka we Wrześniu, bowiem on i McCartney świetnie się dogadywali. Matt był przystojnym, stanowczym chłopakiem, który z reguły był obiektem pożądania wszystkich dziewczyn od trzeciego roku wzwyż. Jego błękitne jak Hawajskie morze oczy świetnie  pasowały do jego piaskowej czupryny rozwianej na wszystkie strony. Pomimo że nie grał w drużynie quidditcha był bardzo silny, a zarazem inteligencją przewyższał Lunatyka.


Nic dziwnego, że nawet Lily lubiła zawiesić na nim oko.W piątej klasie nawet jej się podobał, ale potem przyłapała go z trzema naraz na korytarzu. To właśnie był problem, był typem Casanowy. Nie przywiązywał uwagi do jednej dziewczyny, zawsze miał parę naraz, ale żadna nie robiła mu o to wyrzutów. Krążą plotki, ze udało mu się nawet zabawić z dwoma dziewczynami naraz. Syriusz i Mateusz byli dobrymi kumplami odkąd Syriusz starał wywinąć mu numer, a piaskowłosy zdążył się uchronić pakując Łapę w tarapaty. McCartney był po części wzorem do naśladowania dla Blacka. Uważał, ze wizerunek Casanowy zaimponuje dziewczyną i wreszcie znajdzie tą jedną, jedyną.


Tak, Syriusz Orion Black był romantykiem. W trakcie tych wszystkich miłosnych przygód wciąż szukał przeznaczonej mu kobiety i po części zazdrościł i Jamesowi i Mattowi. Mateuszowi, za to, że wszystkie dziewczyny miał na wyciągnięcie ręki, a i tak nic z tym nie robił, a Potterowi, bo ten już od dawna wiedział z kim chce spędzić resztę życia. Lily natomiast, gdy tylko zobaczyła Blacka płaszczącego się przed Slughornem wiedziała, że to przez nią. Już od wczoraj czuła się źle, a dziś jeszcze to. Zamiast Syriusza, od teraz miała siedzieć z nią Andrea Jaredson.


Andy była tego typu dziewczyną, co to nie interesowała się chłopakami. Miała zamiar poszukać sobie jakiegoś, gdy tylko dostanie dobrą pracę, ale nie teraz. Na razie wolała pergamin i książki. Nie to, że była brzydka czy coś, wręcz przeciwnie. Miała w sobie coś z sex bomby, pomimo tego że nie robiła nic w tym kierunku. Była szatynką z długimi lokami i wspaniałymi jasno piwnymi oczami. Nie jedna dziewczyna zazdrościła jej figury. Miała szczupły brzuch, ale także krągłości, które nie jednego przyprawiały o zawrót głowy. Nigdy nie dała żadnemu facetowi szansy i było jej z tym dobrze.


To za to większość dziewczyn podziwiała ją najbardziej. Że pomimo wielkiego grona zalotników umiała im odmówić, a oni wciąż za nią szaleli. Każdy z zakochanych starał się zwrócić jej uwagę na siebie przynajmniej dziesięć razy, i wciąż pomimo porażek wychwalali ją nad życie. Nawet kiedy nie raz przyprawiała ich o szewską pasję. Większość dziewczyn, gdy tylko były zapytane o randkę, albo się zgadzała, albo odmawiała a zalotnicy zmieniali obiekt zainteresowań. Niby Lily miała tak samo, ale jednak w tym roku coś się zmieniło. A wszystko przez King’s Cross. A bynajmniej tak myślała.


Na lekcji Evans i Jaredson, oraz Black i McCartney byli najlepiej pracującymi parami. Pomijając, oczywiście,  fakt, że to Mateusz robił wszystko za Syriusza i to, że Lily co chwila musiała upominać Andy o skupieniu na lekcji, szło im doskonale. Błękitnooki robił eliksir a czarnooki obmyślał właśnie nowy dowcip o kryptonimie “Posadzić Niezapominajkę”. Wstępnie wiedział tylko, kto ma oberwać i za co. Lily stanie się jego ofiarą, za to wszystko co zrobiła i jemu i Jamesowi. Po tym… może jej wybaczy. Jeszcze nie wiedział, czy to wystarczy. Ale był pewny, że to będzie krok w przód. Natomiast przy stole dziewczyn Lily nudziła się jak mops, bo Andy wciąż krytykowała zachowanie swojego przyjaciela.


Andy i Matt byli dobrymi przyjaciółmi. Znali się od pierwszego roku i już wtedy się polubi. Dopiero dwa lata później zauważyli różnice między sobą, ale to nie przeszkadzało im w ich znajomości. Wręcz przeciwnie, dawało im nowe tematy do rozmowy. Andy zawsze robiła mu wyrzuty o to, jak on traktuje jej koleżanki, a on ględził jej by wyluzowała. Jednak pomimo tego wciąż byli dobrymi znajomymi, którzy mieli wiele cech wspólnych.Na przykład obydwoje cenili sobie prace zespołową. Zazwyczaj takowa polegała na tym, że Mateusz zrywał z dziewczynami a Andy je pocieszała, lub na tym, że Andy odrabiała lekcje a Matt je przepisywał. 


Pod koniec lekcji cala czwórka miała eliksiry Powyżej Oczekiwań, co oczywiście rozczarowało Matta i Lily, ale Andy i Syriusz się tym nie przejęli. Andrea zaczęła na powrót pochłaniać kartki podręcznika do eliksirów a Łapa zacieszał się ze swoim błyskiem w oku, który oznaczał kłopoty. Jego plan był już skończony i należało go wtoczyć w życie.  Polegał on na tym, że najzwyczajniej w świecie zakopie ją przy dębie po samą szyję zaklęciem ruchomych piasków a potem napisze przed nią “Zgubiłam ciało, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, proszony o przyprowadzenie go do mnie” i rzuci na nią Silencio, żeby nie mogła zaprzeczyć. Plan doskonały. Tylko jakby ją nakłonić do wyjścia na dwór w taką parszywą pogodę…


Zaraz po lekcjach, gdy tylko znalazł rozwiązanie swojego problemu, pobiegł do żeńskiego dormitorium. Niestety, nie mógł prosić Rogasia o pomoc, bo ten by się na niego wkurzył, ale za to wiedział, kto będzie chętny. Wyszeptał zaklęcie i wskoczył na schody prowadzące do dziewczęcej sypialni. Zapukał cicho, po czym wślizgnął się niepostrzeżenie. Jedyną dziewczyną w dormitorium była Ally, a to jej własnie szukał. “Wszystko zgodnie z planem” pomyślał i podszedł do niej. Spojrzał na nią maślanymi oczami, uśmiechnął się uwodzicielsko i powiedział cicho, ale stanowczo.


-Ally, potrzebuje twojej pomocy. Chcę wybaczyć Lily za to, że powiedziała wszystkim mój sekret, ale najpierw muszę jej się odpłacić pięknym za nadobne. Pomogłabyś mi?


-Noo nie wiem…- speszyła się dziewczyna –A co miałabym zrobić?- zapytała po chwili.


-Twoim zadaniem jest sprowadzenie jej koło dębu, jak tylko pojawi się w dormitorium. Ja już się zajmę resztą- odpowiedział łagodnie ,po czym pocałował ją delikatnie w policzek i ulotnił się tak szybko jak się pojawił. Zszokowana dziewczyna zarumieniła się i dotknęła miejsca w którym jej policzek stykał się z jego czułymi ustami. Parę minut później, wciąż rumieniąc się czytała podręcznik do transmutacji na rozdziale o przemianie mebli w sztućce. Nawet nie zauważyła, że Evans przygląda jej się z rozbawieniem.  Natomiast ta zastanawiała się co było powodem tych rumieńców. Gdy tylko Allana zauważyła powrót swojej przyjaciółki od razu zerwała się z łóżka. Złapała ją za rękę i pomknęła w stronę błoni.


-Co ty robisz?!- krzyknęła rozbawiona i zdenerwowana ruda, na co Taylor rzuciła tylko “Zobaczysz” i przyśpieszyła. Dotarły na błonia i spostrzegły Huncwotów siedzących pod murkiem. Gdy tylko ją zauważyli, solidarnie zwrócili głowy w innym kierunku. Allana zarumieniła się jeszcze bardziej, gdy jej wzrok spoczął na czarnookim chłopaku, a po chwili gnała ze zszokowaną Evans w stronę dębu.
Zostawiła ją pod drzewem mówiąc, że przeprasza, a zdezorientowana Lily nawet się nie ruszyła. Sekundę po tym jak spostrzegła Syriusza śmiejącego się szyderczo i wypowiadającego dwa zaklęcia z rzędu w jej stronę ogłupiała. Momentalnie poczuła jak podłoże zapada jej się pod stopami, więc odruchowo spojrzała w dół, co spowodowałoby paniczny krzyk, gdyby nie to,że Lily straciła głos. Pod stopami nie miała gruntu, za to miała ruchome piaski, które pochłaniały ją z każdą chwilą.

Próbowała krzyczeć i się szarpać, ale ani jedno ani drugie jej nie wychodziło. Rozpoznała oba uroki, uczyli się o nich na czwartym i szóstym roku. Silencio i Piaskogrunt*, bo  tak się nazywały, mogły być rzucone na nią tylko przez jedną wredną istotę. A mianowicie Syriusza Blacka. Gdy zapadła się po głowę, piasek ustąpił i przestał ją wciągać, ale za to wciąż trzymał ją w swym żelaznym uścisku. Po chwili tuż przy jej twarzy pojawiły się czarne buty Łapy, a po chwili przed jej nosem powstała wyczarowana przezeń kartka.


-Tu jest napisane “ Zgubiłam ciało, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, proszony o przyprowadzenie go do mnie”. Niestety, ja go nigdzie nie widziałem, jak tylko znajdę to dam ci znać.- i odszedł w podskokach. Tak zaskoczona i wściekła jeszcze nie była. Ale to wciąż było nic w porównaniu z Jamesem. Wstał i wymierzył różdżką we własnego przyjaciela, krzycząc wniebogłosy coś o debilizmie, niej i miłości. Niezbyt kojarzyła fakty przez emocje, które tak nią szargały. Zauważyła po chwili, jak Potter uspokaja się pod wpływem słów Blacka, a po chwili śmieją się razem donośnie. Później jej spojrzenie spoczęło na Ally, siedzącej przy murku koło Remusa. Była wyraźnie rozbawiona, zaskoczona i... Lily jeszcze nie wiedziała o co chodzi przyjaciółce, jednak wiedziała, że to nic dobrego.


Sama Lily chciała dziś ponownie spróbować przeprosić Syriusza, ale gdy weszła do sypialni, by poinformować o tym przyjaciółkę, zapomniała. Widok Allany w tak kwitnącym stanie był rzadkością. Prawie nigdy nie uśmiechała się, a na pewno nie w ten przepełniony szczęściem  sposób, i nigdy się nie rumieniła. Evans nie mogła rozgryźć przyjaciółki, wiec po prostu stała i przyglądała jej się badawczo, wyczekując, ze ta jej powie o co chodzi. A potem ona wyskoczyła z pokoju ściskając kurczowo rękę rudej i mknąć w nikomu nie znanym kierunku. To już kompletnie zdezorientowało Lily. Pomimo, ze w tej chwili Lily była zakopana po szyje w wilgotnej od deszczu wodzie, nie przeszkadzało jej to w myśleniu nad tymi sprawami. Pod wieczór, gdy pora kolacji zbliżała się nie ubłagalnie, Lily doszła do pewnych wniosków. Allyana zakochała się w nikim innym tylko w... Jamesie! Musiało tak być, bo zawsze w ich towarzystwie zmieniała się nie do poznania, a do Jamesa była wyjątkowo oschła, jakby chciała ja od siebie odtrącić.


James i Syriusz odkopali ją przed kolacją. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile w tym czasie dziewczyna chciała powiedzieć. Miała ochotę powiedzieć im o tym, co odkryła, o tym, ze przykro jej za to co zrobiła i o tym, ze naprawdę nie wie, ile wytrzymałaby bez jedzenia. Jednak to, co wyrzucała ze swych ust, było niczym niezakłócona cisza. „Głupiaś! Nadal działa Silecio” Skarciła się w myślach, a chłopcy popatrzyli na nią rozbawieni. W końcu Syriusz przemówił pierwszy.


-Jak myślisz, James, powinniśmy zdjąć z niej zaklęcie ciszy? Trochę boje się co będzie jak tylko głos jej wróci...-  Otworzyła usta w błagalnym wyrazie, i wydala z siebie coś, co gdyby nie urok byłoby jęknięciem. Moment później dotarł do niej sens drugiego zdania, wypowiedzianego przez przystojnego, czarnookiego młodzieńca. Z tego wszystkiego zapomniała, kto wpakował ja w to bagno (w przenośni i dosłownie, bowiem przez deszcz wkoło było pełno błota). Natychmiast poczęła otwierać i zamykać naprzemiennie usta, gestykulując przy tym żywo. Niestety, żaden z niech aluzji nie pojął, wiec obaj chłopcy chichotali z pięściami w ustach, co sprawiło, ze twarz Evans była prawie tego samego odcieniu co jej włosy.


Na wyraz jej twarzy młodzieńcy zamarli w bezruchu. James naprawdę cieszył się w tym momencie, ze Łapa rzucił zaklęcie ciszy na jego ukochana. Była bliska szalu i wybuchu. Jakby grecki Bóg Wojny, Ares, wstąpił w jej kruche ciało i miał zamiar powybijać ich co do nogi za pomocą jej paznokci. Czarnowłosi jak jeden mąż zrobili krok w tył, a James wyciągnął różdżkę. Niestety, nie spodziewał się, ze Lily umiała rzucać niewerbalne, wiec w ułamku sekundy poczuł jak magiczna siłą wyrywa mu różdżkę z reki i odepchnęła jego przyjaciela, który był własnie w trakcie wyciągania swojego magicznego patyka.  Po chwili skierowała ten przedmiot na siebie, a sekundę później odzyskała głos. Niestety, straciła wenę, dosłownie. Nie wiedziała, co chce na nich wykrzyczeć. Nie wiedziała od czego zacząć ani, czy w ogóle powinna zacząć.


-A..ale ja t-tylko chciałem zwrócić ci twój słodki głosik, cukiereczku...- powiedział błagalnie, na co stojący obok niego Łapa zdzielił go z pięści w ramię.

-Plan, barani móżdżku, plan...- wycedził przez zaciśnięte zęby czarnooki. Okularnik zaklął pod nosem siarczyście a po chwili znów miał chłód w oczach. Skierował to spojrzenie wprost na palące się ze złości źrenice Evans. Pod wpływem tego lodowatego spojrzenia gniew ustąpił i pojawił się zal. Dopiero co jej się zwierzał, że on ją naprawdę lubi i nie chciał jej popędzać, a dziś znów ten wzrok. Nie wytrzymała i pobiegła do dormitorium ze łzami w oczach. Zanim weszła do zamku usłyszała soczyste 'KURWA!' ze strony Jamesa. Wbiegła do pokoju jakby pchana przez wiatr. Zniknęła szybciej, niż ktokolwiek zdołał zauważyć jej obecność we wspólnym.

James patrzył na Syriusza z wyrzutem. Nie umiał powiedzieć czemu, porostu zawiódł się na przyjacielu. Poszedł do Wielkiej Sali, nałożył Lily pełny talerz jej ulubionych rzeczy i wysłał zaklęciem na jej etażerkę. Nie umiał wyjaśnić, co Syriusz mu zrobił, lub zrobi, żeby zasłużyć sobie na wyrzuty ze strony przyjaciela. Niestety, już niedługo miał się dowiedzieć... Syriusz natomiast coraz częściej myślał o Lily, ale nie tak jak w pierwszą noc. Nie wiedział dokładnie jak, ale na pewno lepiej... 

*** 

Zaklęcie wymyślone przeze mnie

wtorek, 9 października 2018

O Dziesięć Za Mało #4 Bajki na dobranoc i magiczne rytuały

Gdy młody się myl, ja ogarnąłem się i szybko teleportowałem się na Pokątną, by kupić młodemu Baśnie Brada Beedle'a. Wróciłem, gdy on wychodził z łazienki w piżamce z miotłami. Złapałem go za rękę i zaprowadziłem do jego pokoju.
-Posuń się- powiedziałem, kładąc się obok niego i zacząłem czytać mu bajkę, którą znałem na pamieć. -Było raz trzech braci, którzy wędrowali opustoszałą, krętą drogą o zmierzchu.


Doszli w końcu do rzeki zbyt głębokiej, by przez nią przejść, i zbyt groźnej, by przez nią przepłynąć. Bracia znali się jednak na czarach, więc po prostu machnęli różdżkami i wyczarowali most nad zdradziecką tonią. Byli już w połowie mostu, gdy drogę zagrodziła im zakapturzona postać.

I Śmierć przemówiła do nich. Była zła, że tym trzem nowym ofiarom udało się ją przechytrzyć, bo zwykle wędrowcy tonęli w rzece. Nie dała jednak za wygraną. Postanowiła udawać, że podziwia czarodziejskie uzdolnienia trzech braci, i oznajmiła im, że każdemu należy się nagroda za przechytrzenie Śmierci.


I tak, najstarszy brat, który miał wojownicze usposobienie, poprosił o różdżkę, której magiczna moc przewyższałaby moc każdej z istniejących różdżek, za pomocą której zwyciężyłby w każdym pojedynku – różdżkę godną czarodzieja, który pokonał Śmierć! I Śmierć podeszła do najstarszego drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki, wycięła z jego gałęzi różdżkę i dała najstarszemu bratu, mówiąc: „To różdżka z czarnego bzu, zwana Czarną Różdżką. Mając ją w ręku, zwyciężysz każdego”.

-Drugi w kolejności starszeństwa brat, który miał złośliwe usposobienie, postanowił jeszcze bardziej upokorzyć Śmierć i poprosił o moc wzywania umarłych spoza grobu. I Śmierć podniosła gładki kamień z brzegu rzeki, dała mu go i powiedziała, że ów kamień ma moc ściągnięcia umarłego zza grobu.


Potem Śmierć zapytała najmłodszego brata, co by chciał od niej dostać. A był on z nich trzech najskromniejszy, a także najmądrzejszy, więc nie ufał Śmierci. Poprosił o coś, co pozwoliłoby mu odejść z tego miejsca, nie będąc ściganym przez Śmierć. I Śmierć, bardzo niechętnie, wręczyła mu swoją Pelerynę-Niewidkę.


Wówczas Śmierć odstąpiła na bok i pozwoliła trzem braciom przejść przez rzekę i powędrować dalej, co też uczynili, rozprawiając o przygodzie, która im się przytrafiła, i podziwiając dary Śmierci.


I zdarzyło się, że trzej bracia się rozstali, każdy poszedł własną drogą.


Pierwszy brat wędrował przez tydzień lub dwa, aż doszedł do pewnej dalekiej wioski i odszukał czarodzieja, z którym się kiedyś pokłócił. Mając Czarną Różdżkę w ręku, nie mógł przegrać w pojedynku, który nastąpił. Zostawił ciało martwego przeciwnika na podłodze, a sam udał się do gospody, gdzie przechwalał się głośno mocą swojej różdżki, którą wydarł samej Śmierci i dzięki której stał się niezwyciężony.

-Tej samej nocy do najstarszego brata, który leżał w łóżku odurzony winem, podkradł się inny czarodziej. Zabrał mu różdżkę i na wszelki wypadek poderżnął gardło.


I tak Śmierć zabrała Pierwszego brata.


Tymczasem drugi brat powędrował do własnego domu, w którym mieszał samotnie. Zamknął się w izbie, wyjął Kamień, który miał moc ściągania zmarłych zza grobu i obrócił go trzykrotnie w dłoni. Ku jego zdumieniu i radości natychmiast pojawiła się przed nim postać dziewczyny, z którą kiedyś miał nadleję się ożenić, zanim spotkała ją przedwczesna śmierć.


Była jednak smutna i zimna, oddzielona od niego jakby woalem. Choć wróciła zza grobu, nie należała prawdziwie do świata śmiertelników i bardzo cierpiała. W końcu ów drugi brat, doprowadzony do szaleństwa beznadziejną tęsknotą, zabił się, by naprawdę się z nią połączyć.


I tak Śmierć zabrała drugiego brata.


Choć Śmierć szukała trzeciego brata przez wiele lat, nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero kiedy był w bardzo podeszłym wieku, zdjął z siebie Pelerynę-Niewidkę i dał ją swojemu synowi. A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą, i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata.

Nie zasnął, cały czas słuchał mnie uważnie i obserwował jak narysowane postacie poruszają się z biegiem historii. Gdy skończyłem, spojrzał na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczami.
-A czy ty wierzysz, że one istnieją?- spytał się mnie, a ja tylko wyszczerzyłem się do niego łobuzersko.
-Ja jestem tego pewny- powiedziałem spokojnie. -Widziałem każde z Insygniów Śmierci. Czarną Różdżkę, Kamień Wskrzeszenia i Pelerynę Niewidkę. Nigdy nie zapominaj, ze w każdej bajce, w każdej legendzie i każdym micie jest ziarnko prawdy, młody- poczochrałem go po włosach i wstałem.

-A teraz śpij. Jutro zaczniemy naukę- uśmiechnąłem się spokojnie. Pokiwał głową, układając się do snu. Ja sam zaś skierowałem się do sypialni, która należała kiedyś do moich rodziców. Paroma zaklęciami udało mi się odzyskać ich rzeczy. Leżały bezpiecznie w kartonach pod łóżkiem. Takie ładne pamiątki... Wziąłem bieliznę na przebranie i poszedłem wziąć szybki prysznic. Zaraz gdy się wymyłem, poszedłem spać. Wstałem z samego rana, wypoczęty, ale jednocześnie zmęczony. No tak, im dłużej tu siedzę, tym bardziej chwieje się moja rzeczywistość... Chyba muszę się zabezpieczyć jakimś rytuałem... Przywołałem do siebie odpowiednią książkę i przez chwilę szukałem odpowiedniej strony. Aha, mam.

Narysowałem kredą na podłodze pentagram, rozstawiając świece w trzech rogach gwiazdy i wypisując w pustych narożnikach znaki runiczne oznaczające czas i nieśmiertelność. Zapaliłem niegasnący płomień w samym środku gwiazdy, skrapiając ja moją krwią z przeciętej dłoni.
-Ja, jako ten, który z przyszłości przybywam, błagam o dopełnienie mej wieczności w tym czasie. Błagam o możliwość życia tu jako ktoś nowy, w miejscu, gdzie nie będę już sobą, a kimś zupełnie innym. Na pradawną magię i magię krwi, niechaj Harry James Potter przybyły z roku dwa tysiące pierwszego, był uznany za Nathaniela Jonathana Pottera, urodzonego w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym, miesiąca siódmego, dnia dwudziestego dziewiątego!- wysyczałem swa prośbę. Kontury pentagramu zaczęły świecić na czarno-czerwono, a ogień syknął złowrogo i zgasł, zabierając ze sobą płomienie świec. Czyli moja prośba została wysłuchana. W najgorszym razie trafiłbym do swoich czasów. Odetchnąłem głęboko. Nie, nie mógłbym jemu tego zrobić...

Wstałem z klęczek i wziąłem z szafy garnitur, idąc do łazienki. Szybki, odświeżający prysznic wszystko załatwił. Zero stresu, tylko spokój. Wytarłem się starannie, zaraz ubierając się, i poszedłem do pokoju Harry'ego.
-Wstawaj, młody, jedziemy na zakupy!- krzyknąłem przez drzwi, pukając w nie i zszedłem na dół, by zabrać się za robienie kanapek na śniadanie. Mały zszedł po chwili, ocierając oczy.
-Mam coś zrobić?- spytał cicho, jeszcze chyba do końca nie ogarniając.
-Mógłbyś poustawiać talerze na stole i uszykować kubki?- spytałem z lekkim uśmiechem. Pokiwał lekko głowa i intuicyjnie podszedł do odpowiednich szafek, szykując zastawę.
-Co będziesz pił?- spytałem, kończąc robić ostatnią kanapkę.
-Mogę...- przygryzł wargę, jakby nie był pewny, czy może o to spytać. -Mogę prosić o gorąca czekoladę?- spytał. Zaśmiałem się cicho, przywołując magia bezróżdżkową karton mleka i nalewając go do jednego z kubków, zaraz podgrzewając i dosypując proszek. Sobie w podobny sposób przygotowałem kawę, kładąc na stole talerz pełen kanapek.
-Smacznego- życzyłem mu, samemu zabierając się za jedzenie. Wziął ostrożnie kanapkę, jakby się bał, że zaraz mu ją zabiorę, następnie jedząc powoli. Gdy się upewnił, że na pewno możne jeść i nikt pokroju Dudley'a nie wpadnie do środka, zabierając mu jedzenie, rozluźnił się i jadł spokojnie.
-Harry- zwróciłem mu uwagę. -Plecy proste, łokcie ze stołu. Ród Potterów jest bardzo szanowany, zaliczamy się do arystokracji. Powinieneś nauczyć się manier i zasad savoir-vivre'u- uśmiechnąłem się pocieszająco. -Nie martw się, mamy całe wakacje, by cię tego nauczyć- dodałem, a on jakby odetchnął cicho. Zastosował się jednak do mojej prośby i jadł jak na wychowanego młodzieńca przystało.


Podczas posiłku opowiadałem mu trochę o rożnych magicznych wydarzeniach, które są ważne w naszym społeczeństwie, na przykład o Mistrzostwach Świata w Quidditchu. Opowiadałem mu tez odrobinę o szkole i zapewniłem go, że przydział do domu jest bezpieczny i nie trzeba walczyć z żadnym trollem. Nie powiedziałem mu, na czym to polega, niech ma jakaś niespodziankę. Dałem mu jednak Historię Hogwartu do poczytania. Nawet ja zdążyłem ją przeczytać przez te dziesięć lat, odkąd dowiedziałem się o magii. Jak tylko skończyliśmy, magią odesłałem naczynia do mycia i wstałem.
-A teraz się szykuj, pojedziemy na dalsze zakupy- powiedziałem, planując zapoznać go z każdego rodzaju środkiem transportu, nim jeszcze pojedzie do szkoły.
-Pojedziemy? Jak?- spytał zaciekawiony, wstając posłusznie.
-Hej, plecy prosto- upomniałem go. -Magicznym autobusem, oczywiście. Błędnym Rycerzem. Zapewne nie spodoba ci się za bardzo, ale lepsze to, niż teleportacja- powiedziałem z cichym śmiechem. Pokiwał głową i pobiegł na górę, a ja westchnąłem cicho. To będą ciężkie wakacje. Szybko teleportowałem się do gabinetu dyrektora.


-Potrzebuję pozwolenia na tworzenie świstoklików na moje nowe nazwisko- powiedziałem na wstępie, strasząc go tym. -Oraz pozwolenie dla Harry'ego na czarowanie poza szkołą- dodałem szybko.
-Harry, chłopcze. Nie strasz tak staruszka- odparł z lekkim uśmiechem.
-Nie Harry, tylko Nathaniel. Proszę przyzwyczajać się do tego, bo jeśli powie tak pan przy ciekawskich Gryfonach, będą drążyć. W dodatku, że Ronald Weasley i Hermiona Granger będą wśród pierwszorocznych.
-A jakie to ma znaczenie?- spytal zdziwiony.
-Weasley mimo wszystko jest doskonałym strategiem, a Hermiona jest najmądrzejszą i najzdolniejszą czarownica od czasów Roveny- powiedziałem. -Chyba jest jej dawną potomkinią... Lepiej niech pan to sprawdzi. Ja, oczywiście, jestem najpotężniejszym czarodziejem od czasów moich przodków-założycieli, ale to już chyba się sam pan domyślił, prawda?- spytałem spokojnie. Pokiwał głową, potwierdzając to.
-Rada na przyszłość. Kiedy znajdzie pan pierścień Grauntów, niech pan go nie zakłada. Jestem Panem Śmierci, więc jeśli chciałby pan przeprosić siostrę... No. A na pierścieniu ciąży potężna klątwa, która uśmierci pańską dłoń. Nie chcemy, by umarł pan w tak tragicznych okolicznościach- dodałem spokojnie. -Teraz muszę lecieć, ja i mały idziemy na zakupy... A. I proszę nie oceniać ślizgonów zbyt pochopnie, ani nie faworyzować żadnego z domów. To jest naprawdę bardzo nieuczciwe, jak na przywódce jasnej strony- zakpiłem sobie, teleportując się wprost do salonu. Akurat usłyszałem tupot małych nóżek na schodach.

-Gotowy!- powiedział Harry z uśmiechem, stojąc przede mną w zielonej koszuli z krótkim rękawem i czarnych jeansach. Pokręciłem głową, wyciągając mu ją ze spodni.
-Teraz gotowy. Najpierw pojedziemy do okulisty, może da się jakoś naprawić twój wzrok- stwierdziłem spokojnie, zatrzymując się w półkroku. Podniosłem ze stołu serwetkę, w jednej chwili zmieniając ja w jasno-zieloną chustkę. Zwinąłem ją w cienki pasek, wiążąc mu ją na czole, by nie było widać blizny.
-Teraz nikt cie nie rozpozna i nie będą nas zatrzymywać- powiedziałem, przyglądając mu się uważnie. -Nie, po okuliście jeszcze fryzjer, bo z tymi włosami też trzeba coś zrobić- cmoknąłem cicho, łapiąc go za dłoń. -Chodź, czas na twoją pierwszą przejażdżkę Błędnym Rycerzem!- zawołałem radośnie, by go trochę odstresować. Wyszliśmy na zewnątrz. Jak ja się cieszyłem, ze to miejsce było zamieszkiwane przez mugoli i czarodziejów w tym samym stopniu. Jedyne miejsce na ziemi, gdzie czarodzieje nie musieli się kryć z magią przed mugolami. Wyjąłem różdżkę i przywołałem autobus. Na schodach stał pryszczaty, młody chłopak, miał może lat czternaście.
-Witamy w Blednym Rycerzu- powiedzial strasznie wysokim glosem. -Mam na imie Stan...
-Miło cię poznać. A ile będzie za naszą przejażdżkę do Londyńskiego centrum handlowego?- spytałem, przerywając mu. Policzył na kasowniku, zaraz wyciągając dwa bilety.
-Galeon i trzy sykle- powiedział z uśmiechem. Podałem mu odpowiednią ilość pieniędzy i odebrałem nasze bilety, kierując się z nim na górę. Usadziłem go na krześle, zabezpieczając go niewidzialnymi pasami i przytwierdzając krzesło przylepcem. To samo zrobiłem ze sobą.

-Nathaniel... Co to są galeony?- spytał niepewnie. Uśmiechnąłem się wyrozumiale. Pamiętam moje wielkie zdziwienie, gdy Hagrid wyjaśniał mi czarodziejską walutę.
-Jeden galeon to na mugoslkie pięć funtów- powiedziałem spokojnie. -Poza nimi, są jeszcze sykle i knuty. Jeden galeon to siedemnaście sykli, a jeden sykl to dwadzieścia jeden knutów. Nie takie trudne, jeśli się przyzwyczaisz- zapewniłem go. -I mów mi wuju, tylko w szkole będziesz musiał zwracać się do mnie per "Profesorze"- skrzywiłem się. Nie czułem się profesorem, ale trzeba w to brnąć.
-Czyli zapłaciłeś dwadzieścia sykli, tak? Czyli około piec funtów i pięćdziesiąt pensów?
-No, brawo mały- poczochrałem go po włosach, a autobus ruszył z zawrotna prędkością. Chyba się tego nie spodziewał. Co chwilę skręcaliśmy, hamowaliśmy i przyspieszaliśmy, ale już po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Odpiąłem siebie i małego z tych pasów, następnie łapiąc go za rękę i wychodząc.
-Dzięki Stan!- krzyknąłem za nim, a Harry pożegnał się z nim krótkim "Do widzenia". Czas na zakupy...

wtorek, 2 października 2018

Czy to Możliwe? Rozdział 5

Następne trzy dni obaj spędzili na wykańczaniu pokoju dla Teddy'ego i nakładaniu barier ochronnych na dom. Dziwne, że wcześniej się za to nie zabrali, a gdy pomyśleli o bezpieczeństwie małego od razu się za to wzięli. Pomocna w tym wszystkim była Hermiona, która wysyłała im różne zaklęcia zabezpieczające z ksiąg, do których ona miała dostęp dzięki temu, że była na trzyletnim stażu u pewnej Mistrzyni Zaklęć. Znalazła także zaklęcie, które nałożone na niepełnoletniego czarodzieja maskuje jego namiar. Draco nawet wziął wolne, by pomóc Potter'owi we wszystkim. Od ich wymiany zdań na Pokątnej zdawał się być jeszcze bardziej pogodny niż odkąd wstąpili na pokojowy grunt. Wykładzina, meble i zabawki wylądowały już na miejscu. Wszystkie stojaki z alkoholem były zabezpieczone, żeby w razie czego nie dostały się w małe rączki chłopca, którym mieli się opiekować. I tak, mieli. Bo Draco od razu sobie zastrzegł, że chce być jego wujkiem, zaraz po ich rozmowie o przyjaźni. Stwierdził, że nawet po robocie będzie przychodził do Teddy'ego. Zdawał się być bardziej podekscytowany tym wszystkim niż sam Harry. Ale tylko z pozoru. Bo w środku Harry szalał jeszcze bardziej.

I przyszedł ten dzień. Sobota. Dzień odebrania Teddy'ego od pani Andromedy Tonks.

Draco zaraz po pracy wpadł do Pottera niosąc mu kubek ulubionej kawy z Costy oraz zestaw śniadaniowy z McDonald'a. Gdy nie usłyszał charakterystycznego szumu wody, ani kroków w kuchni czy salonie poszedł na palcach do sypialni Potter'a. Zastał go w dość... śmiesznej sytuacji. Spał w najlepsze w samych bokserkach, a kołdra leżała na podłodze, tuż obok łóżka z kolumnami. W głowie Ślizgona utworzył się szatański plan. Podszedł cicho do łóżka, kładąc jedzenie i parujące kawy na biurku, usiadł okrakiem na brzuchu Harry'ego, złapał go za ręce, żeby mu nic nie zrobił po przebudzeniu i jak najgłośniej krzyknął wprost do ucha kruczowłosego.

- WSTAWAAJ! CZAS ODEBRAĆ TEDDY'EGO OD TONKS'ÓW! - Potter momentalnie otworzył szeroko oczy i chciał podskoczyć, lecz siedzący na jego brzuchu i trzymający go za nadgarstki Malfoy uniemożliwił mu to, więc z powrotem opadł na poduszki, dysząc ciężko z przerażenia.

- Fretko, ostrzegam, zginiesz za straszenie mnie! - warknął teraz już całkowicie rozbudzony. Malfoy z kpiącym uśmieszkiem pochylił się nad nim i powiedział spokojnym, wręcz monotonnym głosem

- W takim razie cię nie puszczę... I będę tak na tobie leżał, i leżał, a Tedzio będzie u dziadków...

- Doobra, wygrałeś. Ale mam prośbę.

- O co chodzi?- spytał zdezorientowany blondas

- Możesz ze mnie zejść? - spytał trochę nerwowo Potter, na co Dracon nieznacznie się zarumienił i już po chwili stał obok niego z Big Mac'iem i kawą w rękach. -Czyżby Malfoy się rumienił? - udawał niedowierzanie Wybraniec, co sprawiło, że czysto krwisty zarumienił się jeszcze bardziej i spuścił nieznacznie głowę.

- Masz, śniadanie kupiłem - powiedział, podając Harry'emu zestaw. Po chwili postanowił zadać mu krępujące pytanie, które nurtowało go od wizyty w Weasley&Weasley. - A tak w ogóle... Pamiętasz jak byliśmy u Weasley'ów i powiedziałeś koleżaneczce prawdę..? Mówiłeś... mówiłeś, że nie jesteśmy razem, a po chwili dodałeś, że mówiłeś jej o swojej orientacji, ale to nic nie zmienia... Czy to znaczy że ty... ten... - nie dokończył. Harry zdrętwiał. Malfoy odkrył to, że jest gejem. Bał się spojrzeć w oczy temu blondynowi. - Znaczy nie mam nic do tego! Tylko wieesz, powiedziałeś, że uważasz mnie za swojego przyjaciela. A przyjaciele podobno mówią sobie wszystko... Ja.. ja chciałbym po prostu wiedzieć czy jesteś gejem - zakończył, zbierając się na odwagę.

- Tak. Jestem gejem - powiedział twardo Potter, patrząc w zmieszane szare tęczówki przyjaciela. - A czy to coś zmienia? - zapytał po chwili. "Nawet nie wiesz, ile..." pomyślał Malfoy, ale na głos powiedział

- Nie, tak tylko pytałem.

- A ty? - zadał pytanie Mężczyzna-Który-Pokonał-Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Było-Kiedyś-Wymawiać.

- Co ja? - spytał blondyn, obawiając się odpowiedzi.

- Czy ty jesteś gejem? - spytał pewnie Wybraniec, nie okazując ani odrobiny zmieszania, jakie ogarniało szarookiego.

- Nie... - powiedział powoli - Ale nie interesuje się wyłącznie dziewczynami... - dodał po chwili. Szok na twarzy Harry'ego mówił wszystko. Nie tego się spodziewał. Malfoy siłą woli powstrzymywał uśmiech zadowolenia, by ukryć jak bardzo cieszy się z tego, że teraz bez precedensów może robić co chce. Po chwili krepującej ciszy postanowił zmienić temat. - Jedz śniadanie, niedługo trzeba jechać po małego. Masz... półtorej godziny. Poczekam w salonie - Jak powiedział, tak zrobił. Już po chwili Harry wychodził z sypialni wraz z nową bielizną i ciuchami na zmianę, by wziąć szybki prysznic.

Ciepłe kropelki przezroczystej cieczy spływały po napiętych od stresu dzisiejszego poranka barkach. Rozkoszował się chwilą ciszy i spędził ją na przemyśleniu ich rozmowy. Co z tego, że był gejem skoro nie miał nikogo, kto by chociaż go nakierował czy to co robi jest właściwe. Miał zerowe doświadczenie w tych sprawach. A patrząc na Malfoy'a Harry zdał sobie sprawę, że on, w przeciwieństwie do niego samego, ma zapewne spore. 'I tu się sprawa pierdoli. Może zrobić co zechce a ja poległem, bo nie wiem co ja powinienem robić...' Zdał sobie sprawę, że w tym wypadku jest praktycznie zdany na łaskę i nie łaskę Draco 'O ile w ogóle do czegoś dojdzie...' dodał z goryczą. Po pół godziny wyszedł z łazienki z głową wyposażoną o więcej pytań niż odpowiedzi w porównaniu do dzisiejszego poranka. Ubrany był w biały podkoszulek, czarne, jeans'owe spodnie oraz jadowicie zieloną bandanę na czole. Wciąż mokre włosy lekko opadały na materiał przewiązany przez jego głowę, przez co sprawiał wrażenie osoby, której nie warto wchodzić w drogę. Wszedł do salonu i zobaczył Draco piszącego coś na skrawku papieru.

- Co porabiasz? - spytał się go, stojąc oparty o ścianę. Blondas przywołał go do siebie machnięciem ręki i już po chwili Potter usiadł blisko Malfoya. Zdaniem czarnowłosego - niebezpiecznie blisko. Ale nie przejmował się tym zbytnio. 'Będzie co ma być...' pomyślał.

- Piszę list do Żelaznej-Dziewicy-Kiedyś-Granger. W końcu jej obiecaliśmy... Piszę, że jedziemy po młodego i jak wrócimy to jej jeszcze napiszemy wszystko. A może by ją tu zaprosić, co? - spytał, po chwili zamyślenia. Harry zdrętwiał z zaskoczenia. - Znaczy... nie, żeby mi specjalnie na tym zależało, ale to ponoć twoja przyjaciółka, więc myślałem, że chciałbyś się z nią spotkać. W dodatku wydaje się nie być taka zła...

- Jasne! Znaczy... Wieesz. Ja ją z chęcią zaproszę, ale czy ci nie będzie przeszkadzać...

- Wytrzymam. Dałem radę przez sześć lat z nią wytrzymać to i teraz dam przez jeden dzień. Może nawet pogadamy jak ludź z ludziem. Ale nie oczekuj cudów. Nie będziemy raczej skakać sobie na szyje czy cooś.

- Nieee, no. Spoko, spoko. Napisz jej nasz adres. A co tam już napisałeś?

Hermiono!


Pisze do Ciebie Draco, jako że Harry bierze prysznic. Niedługo idziemy po Teddy'ego i chciałem Ci o tym powiedzieć. Mam nadzieję, że wreszcie Rudzielec poszedł i kupił chociażby używany mózg i zajął się tobą zamiast poszukiwaniami 'Pierdolonego-Chłopca-Który-Przeżył'. Zanim zaczniesz obrzucać mnie jakimiś wymyślnymi bluzgami muszę Cię poinformować, że to był Jego cytat.


Mamy już wszystko przygotowane dla Młodego. Czekam tylko aż śpiąca królewna się raczy wyturlać spod prysznica. Tak ogółem, nie spodziewałem się, że nasza Nadzieja Świata preferuje chłopców! Czemu nikt mi nie powiedział wcześniej, co? Oficjalnie obrażam się na każdego, kto wiedział. Kontynuując, motyw pokoju dla Tedzia był inspirowany podwodnym światem, zwłaszcza, że będzie mieszkał w piwnicy... Nie oburzaj się, tylko czytaj. Cały dom już zawalony, a Harry miał dodatkową piwniczkę zamiast zajebistych luksusów, których u mnie było pełno. Tam zabudowaliśmy sporą część robiąc mu bajeczny azyl, który sam będzie sobie urządzał jak będzie starszy. W ogóle, to Harry właśnie wyszedł z łazienki i myśli, że nie wiem jak stoi za mną oparty o drzwi. I teraz się mnie pyta co robię. To mu powiedziałem, ze pisze do Ciebie. Nie wiedziałem, ze jak chcę go zszokować to mogę po prostu pisać listy.


Spytałem się Harry'ego, czy nie chciałabyś do nas wpaść po tym jak już Młodziak będzie u nas. Większy szok. To, ze ja nie mam Szanuje to, że ma przyjaciół, którzy się o niego martwią, więc niech się nie dziwi, że ty zapewne chciałabyś go odwiedzić. Wrócimy około 15, w porywach do 15.30. W razie jak będziesz pierwsza, klucze zostawimy ci pod wycieraczką. Oto adres:


6 Wyatt Drive


Fulham, London


LD27 8WK


Zapraszamy, wysyłamy pozdrowienia, Dracon Lucjusz (niestety) Malfoy oraz Harry James (fajne imię) Potter.


- Przed Potter'em mogłeś napisać Pazur...

- Czemu? - zapytał blondas, na co zielonooki tylko się uśmiechnął a po chwili stała przed nim wielka, biała pantera śnieżna o wyjątkowo zielonych oczach. Malfoy nie wierzył własnym oczom. Harry Potter jest animagiem w dość potężnej postaci. Po sekundzie przed nim znów stał zabójczo przystojny brunet. Uśmiechał się łobuzersko, by po chwili powiedzieć zadziornym głosem

-Oh, Drrrraco, nie wyglądasz zbyt inteligentnie z otwartą buzią... - i mrugnął do niego. Cały sens wypowiedzi dotarł do niego z opóźnieniem, przez to, że Harry 'tak seksownie' wymówił jego imię. Szybko zamknął usta i poprawił tekst.

Zapraszamy, wysyłamy pozdrowienia, Dracon Lucjusz (niestety) Malfoy oraz Harry James (fajne imię) Potter Pazur Potter.

- Zadowolony? - warknął na Potter'a, na co ten tylko się roześmiał i wyszedł z pomieszczenia, by po chwili wrócić z czarnym, dużym sokołem. W czasie gdy Dracon podziwiał zwierze, Harry zwijał list w rulonik i przewiązywał go wstążka, by następnie zawiązać na nóżce sokoła. Ptak zleciał na parapet, by po chwili wdzięcznie rozłożywszy pióra odlecieć w sobie tylko znanym kierunku. - A tak w ogóle... Jesteś zarejestrowany?

- Nie. Nie rejestrowałem się. To mi daje jako tako przewagę nad ścigającym mnie ministerstwem. Tak jak pomogło to Łapie w wydostaniu się z Azkabanu...

- Komu?

- Syriusz Orion Łapa Black trzeci. Pierwszy zbiegły z Azkabanu. Mój chrzestny.

- Niezła familia, skoro twój ojciec chrzestny jest mor...

- NIE NAZYWAJ GO TAK! - wybuchnął zielonooki. Patrząc na przerażoną twarz szarookiego przyjaciela wiedział, że przesadził. Wziął parę głębokich oddechów i uśmiechnął się lekko, choć smutno. -Łapa nikogo nie zamordował. Peter Pettigrew był winny tym zbrodniom, jak i temu, że wydał moich rodziców na śmierć tej łajzie. Odciął sobie palec i przemienił w szczura, by uciec. Łapa był, jest i będzie niewinny.

- Ja... nie wiedziałem... znaczy... ja... przykro mi - wykrztusił w końcu Malfoy. Potter uśmiechnął się do niego, ale ten uśmiech nie obejmował oczu. To było w jakiś sposób przerażające. Nie rozważał tego jednak. Spojrzał na wiszący nad kominkiem zegar. Dochodziła trzynasta godzina. Draco wyjął z kieszeni klucze od auta i zabrzęczał nimi. Harry znów zaśmiał się i ruszył do drzwi, wcześniej zabierając różdżkę z komody. Poszli do garażu. W środku stal jeden z najnowszych modeli terenówek z Polski. Honker z 1997 roku. Był on koloru zgniłej zieleni podchodzącej pod czerń. Z tylu bagażnik był przysłonięty plandeką w moro. Dostawili z tyłu siedzenia dla pasażerów. Blondyn zasiadł za kierownicą, a brunet na miejscu pasażera, zaraz po umieszczeniu fotelika dla dzieci na tylnym siedzeniu. Zanim szarooki odpalił, pasażer złapał go za nadgarstek i rzucił parę czarów na samochód.

- Co zrobiłeś z moim cudeńkiem?! - zapytał przerażony blondynek.

- Usprawniłem. Teraz jak naciśniesz ten guzik – wskazał czerwony przycisk na panelu sterowania, którego wcześniej tu nie było. Obok niego znajdowały się też zielony i żółty - to auto będzie niewidzialne. Jak naciśniesz żółty, będzie latać, jak tylko rozpędzisz się do dwudziestu pięciu mil na godzinę. Zielony włącza zaklęcie odpychające, dzięki temu nikt w ciebie nie wiedzie. Przydatne na korki.

- Dzięki! No to co, wszystkie naraz?

- A jakże! - zawył ciemnowłosy z uciechy. Sam blondyn zaś wcisnął wszystkie guziki po kolei, udając przy tym mugolskiego pilota samolotu, mówiąc takie komentarze jak 'Magiczne auto gotowe do startu, wieża odbiór!' Dwie minuty po tym, jak wyjechali na ulice ich luksusowej okolicy wznieśli się wysoko w powietrze. W drodze rozmawiali jeszcze na neutralne tematy, nie chcąc, by ten spokój który utrzymuje się pomiędzy nimi został wzburzony. Draco wiedział, że na takie akcje jeszcze nie raz przyjdzie czas. Teraz ten słodki malec był priorytetem. A skąd on wiedział, że ten malec jest słodki? Ponieważ widział jego zdjęcia. Nie lubi dzieci, niemowlaki go odrzucają, ale ten maluch był w jakiś magiczny sposób uroczy. Harry zaś zastanawiał się, czy skoro Dracze nie jest obojętny na mężczyzn, to czy nie zaczął go bajerować. Znaczy, spodziewał się, ze w pewnym sensie jest odrażający dla niego. W końcu to ten pieprzony Zbawiciel Świata Potter, ale z drugiej strony jego czyny mówiły same za się. A wydarzenia z piątego roku nauki w Hogwarcie coraz częściej zawracały mu głowę. Bo to na tym roku odkrył, że woli swoją płeć.

Pół godziny później wylądowali na sporej polanie w samym środku gęstego boru. Polana była skąpana w blasku wiosennego słońca, za to las był ukryty w swoim własnym cieniu i starał się zachować dla siebie jak najwięcej mrocznych sekretów i tajemnic. Na środku polany stała niewielka leśniczówka. Miała jedno piętro oraz parter. Cały budynek był wykonany z drewnianych belek. Na parapetach stały doniczki z ziołami zarówno magicznymi jak i mugolskimi. Okiennice i drzwi swoim czarnym kolorem kontrastują z brązem drewna. Mimo dość przerażającego miejsca, dom wyglądał przyjaźnie.

Harry dziarskim krokiem poszedł w stronę drzwi. Malfoy chcąc, nie chcąc, udał się za nim, zostając parę kroków z tylu. Zanim Potter zapukał przyjrzał się krytycznym wzrokiem blondynowi. Był ubrany w luźną, jasna marynarkę z podwiniętymi rękawami, szkarłatną kamizelkę, białą, nie do końca zapiętą koszule, dopasowane rurki z ciemnego materiału i nieśmiertelne półbuty. Nie prezentował się najgorzej. W tym samym czasie szarooki lustrował jego przyjaciela (jak on uwielbiał to słowo). Prócz zielonej bandany, białego podkoszulka i czarnych spodni miał teraz jeszcze czarne, wysokie, obkute ćwiekami i metalem glany oraz ciężką, skórzaną, również naćwiekowaną kurtkę. 'Prawdziwy niegrzeczny chłopiec... Ciekawe do jakich jeszcze rzeczy byłby zdolny...' pomyślał, zanim nie skarcił się w duchu za myślenie o tych 'niegrzecznych' rzeczach. Potter skinął lekko głową z aprobatą, dzięki czemu blondyn mógł wreszcie spokojnie oddychać.

- Słuchaj... Draco. Andromeda jest z Blacków wyklęta. Jej mąż to mugol. Nie wiedzą, że ze mną będziesz. Nie wiedzą, że ze mną mieszkasz. Rób to, co mówię i nie ważne co się stanie, nie wychodź z roli... Najlepiej mów mało i staraj się być miły.

- Tak jest, kapitanie - prychnął Draco. Nic więcej nie odpowiedział, zdając się na łaskę i nie łaskę bruneta. Ten natomiast wziął głęboki oddech, zapukał do drzwi i gdy już usłyszał kroki w korytarzu pociągnął Dracona za rękę i splótł ich palce razem. Przyjemne ciepło rozlało się po obu z nich, ale sekundę potem zostało ono zastąpione przez kubeł zimnej wody, gdy w drzwiach stanęła sama Andromeda Tonks, przyglądająca się im uważnie. Gdy jej wzrok spoczął na ich splecionych dłoniach, rozpogodziła się.

- Witajcie! - zaczęła melodyjnym głosem. - Harry, Draco... Teddy aktualnie śpi, ale zaraz powinien się obudzić. Wejdziecie na herbatę? - spytała. Draco skinął głowa na powitanie, zaś Harry ujął jej dłoń i ucałował, jak na gentlemana przystało.

- Droga pani Tonks. Miło nam panią widzieć. Z chęcią skorzystamy z zaproszenia, jeśli to nie kłopot, oczywiście.

- Skądże. Ależ Draco, myślałam, ze Lucjusz wychował cię na swoja wiecznie szarmancką kopię, a tu takie zaskoczenie. Nie wiem, czy się cieszyć, czy może smucić... - powiedziała, prowadząc ich do przestronnej kuchni. Blondyn lekko się spiął, ale ostrzegawcze ściśnięcie jego ręki przywołało go do porządku.

- Szanowna pani. Z moim ojcem już od dawna nie utrzymuję kontaktu. Nie mam zamiaru wierzyć w te jego brednie, oraz chcę żyć z własnymi przekonaniami. Sądziłem, że akurat pani to zrozumie, a bynajmniej uszanuje.

- Dobra, dość tych górnolotnych powiedzonek. Ach, Dracusiu, chodziło mi o to, że to nie ładnie witać się z zamkniętymi ustami. Jeśli chodzi o mnie, to macie pełne poparcie. I w sumie, cieszę się, ze Lucy dostał to, na co zasłużył. Tyle lat terroryzował moją siostrzyczkę... No nic. Dalej chcecie herbaty, czy możne ognistej?

- Pani mi da ognistej, ale blondasek robi za szofera, co nie, kotku?- zapytał przymilnie. Malfoy zmrużył oczy, ale nic nie powiedział.

- Ja zostanę przy herbacie, dziękuje- odpowiedział. Harry tłumił śmiech.

-Nie pierdol, gadaj jak człowiek a nie skrzeczysz jak Lulu. Nie ważne, Tedd twierdzi, że jego towarzystwo tak na mnie wpłynęło. Mam to gdzieś. Bynajmniej ta stara, zgrzybiała flądra, która uważała się za moją matkę mi więcej nie ględzi. Bo suka od dawna nie żyje, haha!- podała im obu szklanki z napojami -Idę po TJ'a i torbę malucha. Czekajcie tu chwilę.

Gdy wyszła, blondy dalej oglądał się za kobietą, a brunet dusił się od powstrzymywanego chichotu. Malfoy dalej nie mógł uwierzyć, że ta poważna, rozważna i urocza Andromeda Tonks stanie się taką wyluzowaną osobą przy pomocy mugola. To było tak nieprawdopodobne, że aż niezwykle realne. Harry już się przyzwyczaił do wyskoków poważnej pani Tonks, ale mina jego kolegi była bezcenna. Przez całe zdarzenie nawet zapomnieli o tym, że wciąż trzymają się za ręce. Harry jako pierwszy przypomniał sobie o trunku. Wypił od razu całą zawartość duszkiem. Blondyn dopiero po chwili dołączył do bruneta i pomału sączył swój napój. Gdy był już w połowie szklanki do salonu weszli Andromeda, Tedd Senior oraz Teddy Junior. Najmłodszy drzemał sobie w ramionach kobiety, a najstarszy z nich miał małą torbę podróżną przewieszoną przez ramię. Kobieta podała malucha brunetowi a mężczyzna wręczył torbę blondynowi. Dopiero teraz ich dłonie się od siebie oderwały.

- No, to dzięki bardzo za sprawunek nad małym. Wpadniecie na urodziny Tedka, czy my mamy przyjść?

- Damy rade. Dawaj adres i spadać bo młody może się przebudzić- powiedziała Andromeda, uśmiechając się czule na widok maleństwa w rękach Harry'ego. "Może jeszcze o tym nie wie, ale będzie wspaniałym ojcem...", pomyślała. Podziękowali jeszcze za napoje, pożegnali się i wyszli. Harry kątem oka dostrzegł, że Andromeda patrzy na nich przez okno z uśmiechem. "Ciekawe o czym myśli...", zastanawiał się. Doszli do samochodu, gdzie Draco wsadził torbę przy dziecięcym foteliku i otworzył z drugiej strony drzwi, by Harry mógł włożyć malca. Gdy Teddy był już zapięty, Potter kiwnął na blondasa, a ten wycelował różdżką w małego.

- Irrellevance* - wyszeptał stalowooki. Niebieska mgiełka otoczyła teraz seledynowowłosego chłopca, wnikając w niego. Tym razem Harry sprawdził użyteczność. Nie mógł go namierzyć.

- Wspaniale - powiedział sam do siebie. Wsiadł do auta, gdzie Draco już odpalał silnik i włączał 'dopalacze'. Zapytany o drogę powiedział, ze chce dostać się do Ministerstwa Magii.

- Po co!? - zapytał piskliwym głosem blondyn.

- Nie boj się. Zaparkujesz na mugolskim parkingu i poczekasz tam na mnie. Ja chce załatwić coś z Teddy'm. Nic się nie wyda - wyjął spod siedzenia ciemna bluzę i zdjąwszy uprzednio swoja kurtkę założył ja przez głowę, ściągając kaptur. Malfoy popatrzył sceptycznie na ciemnowłosego i powoli kiwną głowa. Wcisnął pedał gazu i moment później wznosili się w powietrzu. Nie rozmawiali, pogrążeni we własnych myślach. Potter obmyślał plan działania, za to blondas zastanawiał się "Co też ten jebaniec znów wymyślił...". W trakcie całej drogi Tedd przebudził się tylko raz. Harry zareagował szybko i jakby automatycznie, podając mu smoczka i uspokajając cicho. Dla kierowcy było to w pewien niezrozumiały sposób rozczulające. Gdy w pół godziny od wyjazdu dotarli na parking naprzeciw Ministerialnego wejścia dla gości, czyli nieużywanej budki telefonicznej, Harry wyjął ze skrytki swoje stare, połamane, okrągłe okulary i, rzucając uprzednio niewerbalne zaklęcie, założył na nos. Uśmiechnąwszy się do blondyna pokrzepiająco wysiadł z samochodu i wziął malca na ręce, po czym poszedł w kierunku zniszczonej budki telefonicznej i wszedł, uprzednio upewniając się, że żaden z mugoli nie zwraca na niego uwagi. Z wciąż śpiącym Teddy'm na rękach odłożył słuchawkę na półkę i wykręcił 62442, by po chwili znów jedyną wolną ręką trzymać urządzenie przy uchu. Usłyszał ze słuchawki wydobywające się pytanie jednej z sekretarek o tożsamość przybyłego.

- Harry Potter wraz z chrześniakiem Teddy'm Lupinem w sprawie zmiany nazwiska Teddy'ego - powiedział do słuchawki. Po chwili wyleciały dwie plakietki z imionami, więc przyczepił je w miejscach na tyle widocznych, żeby było widać, że je ma, ale na tyle niedostrzegalnym, by nie można było odczytać nazwiska. Winda powoli zaczęła opuszczać się w dół i jakiś czas później wyszedł z niej wprost do hall'u. Szybko przeszedł przez bramkę, wcześniej oddając różdżkę ochroniarzowi i udał się do oddziału Rejestru Czarodziei. Podszedł do młodej blondynki, która stała za ladą. Przyglądała mu się ona bardzo uważnie, bo zdawało jej się, ze skądś kojarzy tego mężczyznę. W tym czasie animag posadził chłopca na ladzie i szybko wyjmując aparat fotograficzny mugolskiej produkcji zrobił urzędniczce zdjęcie, która wyglądała jakby ja spetryfikowano.

- Dzień dobry. Wybaczy mi pani to niemiłe powitanie, ale po prostu musiałem zrobić pani zdjęcie. Przyszedłem w sprawie zmiany imienia i nazwiska temu chłopcu.

- Czy jest pan jego rodzicem lub prawnym opiekunem?- zapytała.

- Owszem, to mój chrześniak. Jego rodzice zginęli podczas Drugiej Bitwy o Hogwart.

- Rozumiem... Mogę spytać o imię i nazwisko jakie teraz posiada ten brzdąc, oraz te, na które chce je mu pan zmienić?

- Oczywiście. Z Tedd Lupin na Tedd Draco Potter - powiedział wyraźnie. Kasjerka znów w szoku nie mogła wymówić słowa. Po chwili, gdy już wierzyła swojemu głosowi na tyle, by się odezwać, spytała.

-Cz-y pan jest... znaczy... Harry Potter jest jego chrzestnym, wiec... Kim pan jest?

-Oh, gdzie moje maniery...- powiedział powoli, po czym ściągnął kaptur i odwiązał bandanę, podnosząc głowę i okazując plakietkę. - To powinno starczyć za dowód. Proszę to szybko załatwić. Aha, i jeszcze jedno, ostrzegam panią, jeśli pani poinformuje ministra, aurora lub jakiegokolwiek innego urzędnika o tym, że tu jestem, to wiem jak pani wygląda i, och, mój aparat złapał też plakietkę z imieniem, więc nie trudno będzie mi panią znaleźć... Może pani zmienić mu to nazwisko? - spytał, gdy kobieta dalej w niemym szoku siedziała na miejscu. Po jego uwadze podskoczyła i popędziła po dokumenty seledynowowłosego. Po paru chwilach przeszła z dokumentami oraz samopiszącym piórem, by różdżka wymazać byłe nazwisko malca i wpisać na jego miejscu nowe. Gdy skończyła, spojrzała ponownie na mężczyznę stojącego przed nią, znowu w kapturze i z bandaną na głowie.

- Dziękuje uprzejmie. I niech się pani nie martwi, jak stad wyjdę, może sobie pani informować kogo chce, że obsługiwała pani sławnego Harry'ego Pottera. Ale nie prędzej. Nikt ma mnie nie śledzić, jasne? - zapytał jeszcze złowieszczo urzędniczki, która przerażona potakiwała i siedziała na swym miejscu jak zaklęta. Potter złapał mniejszego Potter'a na ręce i szybkim krokiem oddalił się do hall'u, by wyjść z tego 'przeklętego budynku'. Stojąc pewnie na ulicy ruszył szybkim krokiem w stronę oczekującego go blondyna. Wsadził malca w fotelik i sam usadowił się na miejscu obok Draco.

- Co załatwiałeś? - zapytał sceptycznie, nie dochodząc do żadnych racjonalnych wniosków.

- Nic takiego, zmieniałem mu nazwisko...

- Na jakie?

- Teraz zamiast Tedd Lupin nazywa się Tedd Draco Potter. Coś nie tak? - dodał słodkim jak Umbridge głosem, gdy zobaczył spiętego przyjaciela.

- Niee... Ja... Znaczy... Na drugie ma Draco!? - zapiszczał zaskoczony pozytywnie. Obudzony hałasem malec zakwilił głośno. Starszy Potter przesiadł się do tylu i wziął malca na kolana, uspokajając go.

- I zobacz co narobiłeś... Po pierwsze jedź, po drugie tak. Myślałem, że ci się spodoba...

- Nie! Jest super. Tylko...- mówił, jednocześnie odpalając 'dopalacze' i ruszając po ruchliwej ulicy, by moment później wzbić się w powietrze. - zaskoczyłeś mnie... Znaczy... nie spodziewałem się, że zrobiłbyś coś takiego...

- Pomyślałem, ze gdyby miał moje nazwisko czułbyś się w jakiś sposób pominięty, więc dodałem mu twoje imię. Taka niespodzianka- wyszczerzył się. Resztę drogi przebyli każdy skupiony na swoim zadaniu oraz na szybko biegnących myślach. Dracze był zajęty kierowaniem i unikaniem 'durnych ptaszysk', za to Harry kołysał lekko w ramionach Teddy'ego, który uspokoił się już, ale za nic na świecie nie chciał siedzieć sam w foteliku. Blondyn myślał o tym, ze teraz już, mimo obietnicy jest w pewien sposób odpowiedzialny za małego, a sam Harry wydawał się być szczęśliwy, że jakaś cząstka Malfoy'a tkwi teraz w imieniu malucha. Potty zaś zastanawiał się, czy dobrze zrobił, ostatecznie dodając małemu imię stalowookiego. Milczenie panujące przez całą trasę nie było czymś nienaturalnym. Wręcz przeciwnie, było czymś miłym, chcianym. Lądując, zauważyli zbliżająca się wolnym krokiem do nich brązowowłosą gryfonkę. Wysiedli z auta, Harry niosąc Tedd'a, a Draco z przewieszoną torbą przez ramię.

Uśmiechnęli się do dziewczyny, która jak tylko ich zauważyła sama szeroko się wyszczerzyła i pobiegła przytulić ich obu. Najpierw, ku niezadowoleniu Malfoy'a wyściskała jego, a potem delikatnie rzuciła się na niosącego małego Pazura. Spojrzała miękko na seledynowowłosego, który jak ją ujrzał, zmienił swoje włosy na małe kędziorki w kolorze jasnej czekolady. Na ten widok kobieta nie mogła nie uśmiechnąć się szerzej. Weszła za gospodarzami, spostrzegając, że są dziwnie blisko siebie, bo zaledwie na odległość wyciągniętej dłoni. Następne co ujrzała, co przyprawiło ja o pewnego rodzaju zakłopotanie było to, że Draco przepuścił Harry'ego w drzwiach. Gdy zerknął na nią przez ramie, dość zażenowany, można by powiedzieć, zauważyła lekki odcień czerwieni na jego policzkach, na co Dracze uśmiechnął się z triumfem, czego była pewna niemal tak samo jak tego, że zrobił to, by się z niego pośmiać. Zeszli do piwnicy. Czekoladowo oka ledwo powstrzymała się od komentarza na temat tego, co o tym myśli, gdy zobaczyła jak blondas szepcze coś do ucha jej przyjaciela, na co on zrezygnowany kręci głową w tym samym czasie co odcień czerwieni na jego policzkach się pogłębiają. Weszła do zachęcająco wyglądającego pokoiku. Wszystkie obiekcje, które miała zniknęły, gdy zobaczyła, że maluch nie będzie mieszkał w warunkach godnych pożałowania. Spojrzała na mężczyzn akurat w tym momencie, gdy Harry układał małego w kojcu. Potter pochylił się nad śpiącym malcem, a Malfoy podszedł do niego i oparł się o łóżeczko nowego mieszkańca ich oazy.

- Jest słodki jak śpi, prawda? - wyszeptał czarnowłosy.

- Rzeczywiście. Jest słodki. Ale nie aż tak słodki jak ty... - ostatnie zdanie blondyn wyszeptał mu do ucha, co spowodowało niekontrolowane dreszcze przyjemności u zielonookiego. Zanim zdążył zareagować, Draco ramieniem przycisnął go do siebie w uścisku mówiącym więcej niż wyraziłyby słowa. Gdy chciał już jakoś zareagować na te jawne zaczepki, głos za nimi wyrwał obu z nich z tego dziwnego transu.

- Khem, khem... - szepnęła Hermiona...


***********


[1]Irrelevance- niestotność/nieistotny (włoski/anglielski)


[2]Spurice- dla osób mało zaznajomionych z językiem angielskim, po prostu niespodzianka


* * *





Mam nadzieję, że wszystkie błędy zostały poprawione, a rozdział nie jest aż tak denny jak uważam. Końcówka mi nie wyszła, ale pisałam ją, jak miałam zanik weny, więc oczywiście, że jest do chrzanu... Pozdrawiam!